Początek jesieni w Piltover był nieco chłodny. Jednakże ładne, pogodne niebo zachęcało do spacerów. Malcolm Graves kroczył spokojnym krokiem po bazarze. Nie miał żadnego konkretnego celu, po prostu postanowił spędzić wolny dzień na świeżym powietrzu. Już dawno zapomniał o paskudnym smogu wiszącym nad Zaun, który drażnił gardło przy każdym wdechu. Tutaj oddychał pełną piersią bez żadnych obaw. Wiatr znów zawiał mocniej. Zaklął pod nosem i poprawił swój nowy, długi płaszcz. Nieźle mu się ostatnio wiodło, więc mógł sobie na takie zakupy pozwolić. Od przeszło dwóch miesięcy zajmował się głównie ogrywaniem nadzianych frajerów i szukaniem informacji o pobycie Twisted Fate’a. Wiedział, że jest gdzieś w tym mieście, jednak nie mógł trafić na jego trop. Ostatnimi czasy psuło mu to humor.
Graves przystanął przy straganie gdzie jakiś mały, zgarbiony staruszek sprzedawał zegarki. Malcolma mało obchodziły oferowane towary, jednak chciał przystanąć by upewnić się, że dwaj goście, którzy krążą za nim od dobrych dwudziestu minut na pewno go śledzą. Gdy tylko zobaczyli, że się zatrzymał, sami także zatrzymali się przy krótymś ze stoisk. Nie miał już wątpliwości. Banita wymamrotał pod nosem parę niecenzuralnych słów i udał się w dalszą drogę. Zastanawiał się kto to może być. Zaun było w napiętych stosunkach z Piltover, więc nawet jeśli byli to wysłannicy stamtąd, to nie mogli mu nic oficjalnie zrobić. Niezbyt wierzył też w to, że mogliby to być tutejsi stróże prawa. Poważnie rozważał za to opcję, że to ktoś nasłany przez Fate’a. Nie był jednak niczego pewien.
Po godzinie chodzenia bez celu miał już dość ogona. Przebił się przez tłok panujący na rynku i udał w stronę mniej przyjaznych rejonów miasta. Tam gdzie nikt nie będzie zwracać uwagi. W końcu znalazł odpowiednie miejsce – wąską, boczną uliczkę. Odbił w nią i czekał.
Pierwszy ze szpicli, który pojawił się w zaułku nie zdążył nawet zauważyć lecącej z prędkością wystrzelonego pocisku pięści. Zwalił się na ziemię. Graves szybko skrócił dystans i kopnął leżącego z rozmachem. Wtedy zaatakował drugi, wyższy. Zamachnął się. Nie trafił. Były więzień był już przy nim. Szybki kopniak w kolano. Adwersaż aż przyklęknął. Banita natychmiast to wykorzystał. Uderzył mocno, z góry. Nos chrupnął paskudnie. Wysoki zawył i padł na ziemię trzymając się za twarz.
Nagle Malcolm poczuł silne uderzenie w okolicach karku. To był ten pierwszy. Trzymał w ręku pałkę teleskopową. Kryminalista poczuł jak spada na niego jeszcze parę uderzeń, po czym poczuł szarpnięcie za lewą rękę i usłyszał charakterystyczne szczęknięcie:
– W imieniu policji Piltover jesteś… – nie skończył. Kula trafiła go w gardło. Policjant zagulgotał, zalał się krwią z ust i padł na ziemię.
Graves klnąc paskudnie podniósł się z ziemi. W wolnej od kajdanek prawej ręce trzymał dymiący jeszcze rewolwer:
– Rwa, był jeszcze nowy… – powiedział sam do siebie oglądając ubrudzony błotem elegancki płaszcz. Pod lewą ręką znajdowała się do tego dziura po wystrzale. – Szkoda go, ładny był.
Podszedł jeszcze do wciąż kwilącego na ziemi wyższego i kopnął go w głowę. Leżący stracił przytomność.
Gdy nieco ochłonął wyszedł z uliczki na mały, stary, opuszczony ryneczek. Jak zwykle panowała tam pustka. Popatrzył na siebie i schylił się by otrzypać się z błota. Wtedy coś huknęło, a na głowę posypały mu się resztki cegły. Ktoś strzelał i to z nie byle czego. Szybko zanurkował za niski murek znów o włos unikając pocisku.
– Czy nie mogę mieć nawet jednego, spokojnego dnia?! – warknął.
Szybko domyślił się, że strzelec jest w starej, zniszczonej wieży zegarowej na końcu placu. To było jedyne miejsce, z którego było widać cały pobliski teren. Stawiało go to w kiepskim położeniu. Nie miał w pobliżu zbyt wielu osłon, a do tamtego miejsca było jakieś sto metrów. Zaklął siarczyście po czym wygrzebał z kieszeni granat dymny. Rzucił go niedaleko i poczekał aż dym się rozejdzie. Miał nadzieję, że strzelec założy, że to próba ucieczki, a nie skrócenia dystansu. Ruszył naprzód. Okazało się jednak, że snajper nie dał się zmylić. Poczuł ból w boku, jednak resztkami sił dobiegł do osłony. Przyjrzał się trafionemu przez pocisk miejcu. Rzucił pod nosem parę bluzgów, po czym podniósł się i wystrzelił cały bębenek w stronę okna, z którego do niego strzelano. Po chwili usłyszał kroki.
– Radzę Ci się poddać. Dla własnego dobra rzuć broń i wyjdź. – powiedział poważny, żeński głos. Mężczyzna wyjrzał zza osłony.
– Przecież to szeryf Piltover, Caitlyn. – odpowiedział podnosząc się zza osłony. Kiepsko wyglądał. – Poddaję się, nie dam rady stawiać oporu w tym stanie. – stwierdził, po czym rzucił jej pod nogi swój rewolwer.
Caitlyn wzięła do rąk rewolwer oponenta. Wciąż były w nim 4 pociski. “Naprawdę musi z nim być kiepsko, skoro się poddał” – pomyślała. Przez chwilę się zawahała. Popatrzyła na trzymany w dłoni karabin i zdecydowała, że broń jej oponenta będzie bardziej poręczna. Powoli podeszła w jego stronę wciąż celując w Gravesa jego własnym rewolwerem.
Gdy była parę kroków od banity, ten niespodziewanie ruszył w jej stronę. “Mogłam się tego spodziewać. – przebiegło jej przez głowę. Nie myśląc wiele wypaliła w jego stronę 3 razy. Kryminalista dobiegł jednak do niej i szybko powalił ją na ziemię, po czym szybko rozbroił:
– Jak?! Przecież powinnam Cię trafić! – krzyknęła Cait po tym jak pierwszy szok minął.
– Nie powinnaś ufać mojej spluwie. Było zostać przy swojej broni. – Odpowiedział zapinając jej na nadgarstkach jej własne kajdanki. – To były ślepaki
Caitlyn nie odpowiedziała. Siedziała cicho przeklinając swoją własną głupotę i zastanawiając się co ma zamiar z nią zrobić jej oponent:
– Jesteś niebezpieczna. – przerwał milczenie Malcolm. – Nie mogę pozwolić byś weszła mi w drogę ponownie. Niezależnie od tego czy tu zostanę, czy ucieknę z miasta, Ty będziesz mnie ścigać, prawda? – powiedział łapiąc ją za nogę na wysokości kostki -Jako, że nie zwykłem zabijać kobiet, wpadłem na inne rozwiązanie.
– Czekaj! Co Ty robisz? Nie! – krzyknęła Cait. Graves jednak całkowicie zignorował protesty.
– Nie pozwolę Ci się mieszać. To czas zemsty. Mój czas. – odpowiedział nieprzyjemnym, chłodnym głosem.
Poprawił chwyt na wysokości stopy dziewczyny, po czym gwałtownie ją wykręcił. Caitlyn krzyknęła. Chwilę później straciła przytomność.
–To był długi dzień – powiedział sam do siebie przemierzając biedną dzielnicę miasta.
Zaschło mu w ustach, był cały obolały i zły. Jedyne o czym teraz marzył to zimne piwo, kąpiel, czysty opatrunek i sen. Musiał się gdzieś zaszyć i nieco wykurować. W sumie było mu to na rekę, bo po tym wyjściu na miasto nie miał zamiaru wychodzić przynajmniej przez kolejny tydzień.