Spis treści
Tom 1
Część 1 – Tajemnica shurimskiego grobowca
Część 2 – Niewygodny sojusznik
Część 3 – Pozostając w cieniu
Część 4 – Osobliwa kompania
Część 5 – Wizja przeszłości
Część 6 – Szczęście uśmiecha się do ciebie
Część 7 – Nieplanowana wizyta
Część 8 – Mądrość wyczytana w księgach
Część 9 – Morskie opowieści
Część 10 – Pora na kłopoty
Tom 2
Część 11 – Idealna równowaga
Część 12 – Znak śmierci
Część 13 – Tajemnica zwoju
Część 14 – Staw czoła cieniom
Część 15 – Miasto zatrute zdradą
Część 16 – Zrodzona z lodu
Część 17 – Płomień zemsty
Część 18 – Morellonomicon
Część 19 – Dziecko przeznaczenia
Część 20 – Spotkanie z bólem
Część 21 – Strach narastający w ciszy Część 22 – Ezoteryczny niepokój Część 23 – Błogosławieństwo morza Część 24 – Nawałnica stali Poprzednia część dotycząca wątku: Część 4 – Osobliwa kompania Niezwykła postać zgięła się w pół. Niewyobrażalny ból sparaliżował ją od środka. “Nie spodziewałem się, że będą tak spostrzegawczy” – wykrztusił w myślach.” Tak szybcy i… zdecydowani. Zmusili mnie do użycia teleportacji…” – Wyprostował się. Kassadin ostatnimi czasy coraz gorzej znosił wykorzystywanie Kroku przez Wymiary. Kolejny skurcz. Twarz, a może to co powinno się znajdować na jej miejscu, ponownie wykrzywił grymas cierpienia. Wędrowiec Pustki ledwie powstrzymał się, by nie wrzasnąć wniebogłosy. Jego oddech przyspieszył. Ledwie łapał powietrze łapczywymi haustami, zaś inhalator wydawał charakterystyczny, mechaniczny dźwięk. Tak. Nie. Nadchodzi. Umysł nieszczęśnika został poddany nieludzkim torturom. Kassadin upadł na kolana, nie będąc w stanie wytrzymać katuszy. Przed jego oczami zamajaczyła bardzo niewyraźnie Wielka Sala. Icathia. „To było tak dawno… Gdybym wtedy wiedział…”- myśli przemykały przez neurony z niezrównaną szybkością. Wyniosłe pomieszczenie ukazało się w pełnej okazałości, dokładnie tak jak wyglądało wtedy. Stulecia temu. Ogrom przestrzeni oszołomił wędrowca. Ponownie miał na sobie kapłańską szatę koloru cynamonowego, która swobodnie zwisała nad granitową posadzką. Doskonale czuł sztywny, uciskający pas, który przepasał go w talii. Na jego odzieniu widniały kruczoczarne symbole kultu Wszechboga, a na barkach ciążyły ozdobione rogami naramienniki. Podniósł wzrok. Zdawało się, że czas stanął w miejscu. Kassadin powoli przypominał sobie wszystkie szczegóły – cudowne witraże w okazałych okiennicach, nadzwyczajne zdobienia na trzonach każdej z kolumn, maszkarony dumnie spoglądające z perystaz. Świeczniki przymocowane do filarów nieśmiało oświetlały wspaniałe pomieszczenie, a płomyki bojaźliwie tańczyły chwiejnymi zrywami. Jednakże uwagę Kassadina przykuł ołtarz. Kapłan poczuł swobodny powiew młodości, któremu bezwiednie uległ. Długo delektował się tym cudownym uczuciem. Wiedział, co będzie dalej i z tego powodu chciał jak najdłużej nacieszyć się ekstazą, jakiej doświadczał, ponownie posiadając ludzkie ciało. Wtem ktoś krzyknął. Kapłan obrócił się z niesmakiem. To Atrok. Wydzierał się, gdy wrota prowadzące do Wielkiej Sali zamknęły się z hukiem. Darł się na niego. Na mnie. Poczułem delikatne ukłucia w okolicy serca. Jedno za drugim. Tętno wyraźnie przyspieszyło. Poruszałem się powoli, zamroczony przebiegiem zdarzeń, szybkością z jaką następowały kolejne etapy zaniku mojego jestestwa. Arcykapłan zaśmiał się przeraźliwie. Nie dostrzegłem tego od razu, lecz jego oblicze było inne. Zimne. Kościste. Martwe. Zastanawiałem się, czy tak wygląda twarz śmierci. Znieruchomieliśmy, ja i Atrok, wymieniając porozumiewawcze spojrzenia. Zostaliśmy we dwóch. Wróg był jeden. Tylko. Aż. – Ima mos tabe Alem – zwrócił się do nas icathiańską mową kleru. „Jestem wysłannikiem Wszechboga” – tak brzmiały jego słowa. Szaleniec. Człowiek, w którym potęga mieszała się z obłędem. Czy nadal był istotą ludzką? Rzeczy, które były jego dziełem, okropieństwa, których dokonał i te, których chciał dokonać budziły we mnie odrazę… A może mówi prawdę? – Powiedzcie mi: gdybym nie był jego emisariuszem, czy Wszechbóg pozwoliłby, bym bezkarnie dokonał tak licznych aktów bestialstwa? – kontynuował spokojnie, jakby zdając sobie sprawę z trapiących mnie wątpliwości. Zastanawiałem się nad tym, słuchając wywodu upadłego kapłana, wyzutego z godności odmieńca, zbrodniarza pozbawionego skrupułów i zasad moralnych. Czy do tego prowadzi kult Wszechboga? – Zastanawiacie się teraz kim jest bóstwo, które czcicie. Wiem o tym – złowieszczy uśmiech ponownie zagościł na twarzy arcykapłana. – Pokażę Wam – dokończył ponuro. Czy naprawdę Wszechbóg, obiekt naszego kultu, jest potworem dążącym jedynie do zniszczenia i krwawej masakry? Złapałem się na tym, że zadaje sobie to pytanie po raz tysięczny. I że doskonale znam odpowiedź. – Karthusie, ale dlaczego? – wypsnęło mi się, niezręcznie, nieśmiało, dokładnie tak jak za każdym razem, gdy nawiedzała mnie ta bolesna wizja przeszłości. Nasz przeciwnik zarechotał. – Widziałem jego prawdziwe oblicze – odparł zdawkowo. Jednym ruchem pięknie zdobionego kosturu, zakończonego dwoma, charakterystycznymi, nierównymi rogami, otworzył na Ołtarzu Ofiarnym portal. Wtem dostrzegłem spływającą z podwyższenia krew. JEJ krew. Od tej pory obrazy były zamazane. Zmieniały się dynamicznie, ledwo za nimi nadążałem. Atrok wyjmujący swój wspaniały miecz z pochwy. Arcykapłan wypowiadający dziwne, niezrozumiałe słowa. Niewielki, czworonożny stwór wyłaniający się z połączenia pomiędzy wymiarami. Atrok doskakujący do wroga. Karthus parujący jego ciosy kosturem, jednocześnie zadający generałowi ból samą swoją obecnością. Kolejne potworki wydostające się z portalu. Obłażące mnie, rzetelnie przykrywające każdy, najmniejszy skrawek mojego ciała. Niemoc. Moje ciało przestało mnie słuchać. Nieskuteczne, rzucane w desperacji czary. Zamknąłem oczy. Opór był bezsensowny, zawsze przegrywałem i nie inaczej było i teraz. Docierały do mnie wrzaski Atroka, szamoczącego się w starciu z wrogiem, który okazał się o wiele za silny. Wszystko miało wyglądać zupełnie inaczej. Nie doceniliśmy naszego przeciwnika. Kiedy wyruszaliśmy w pośpiechu, by przerwać rytuał i powstrzymać niebezpiecznego fanatyka… tak, on doskonale o tym wiedział. Moja przemiana już następowała. Palący ból, ogień zajmujący skórę piekł niemiłosiernie. Krzyczałem. Wydzierałem się. Wrzeszczałem. Przez chwilę poczułem się nagi, pozbawiony powłoki. Uczucie tępego chłodu szybko jednak ustąpiło. Zostałem spowity przyjemnym całunem obojętności. Oleista substancja koiła trawiący mnie ból, uśmierzała rany i pomogła pozbyć się lęku przed czymkolwiek. Nagle doznałem dziwnego wrażenia, że poruszam się, choć nadal leżałem na ziemi, obrócony na wznak. Ślepy z własnego wyboru. Otworzyłem oczy. Nagły błysk. Nie było Wielkiej Sali. Nie było zdradzieckiego arcykapłana. Nie było generała Atroka. Znajdowałem się w zupełnie innym miejscu. Strach mieszał się z wątpliwością. Przerażenie powoli ustępowało chorej fascynacji. Nie. Nie-e-e. Mój wzrok spaczył widok niepojętej grozy. To co zobaczyłem na zawsze zostanie we mnie, w mojej pamięci, w każdym moim kroku. Nigdy nie będę już taki sam. Ujrzałem postać Wszechboga, ujrzałem Jego i świat, który stworzył. Błyskawicznie odwróciłem wzrok. Nie mogłem, nie chciałem patrzeć na to ani chwili dłużej. Skupiłem całą siłę woli, jaką dysponowałem, by przeciwstawić się ogromnej mocy, którą podświadomie wyczuwałem. Straciłem przytomność. Przebudzenie było szokiem, lecz świat terroru zniknął. Nie wiedziałem gdzie jestem, ani jak udało mi się wyrwać ze szponów makabry. Jedno było pewne – nie byłem już człowiekiem. Nie po tym, co widziałem. Wizja dobiegła końca. Bóle ustąpiły i Kassadin podniósł się z ziemi. Odetchnął. Wiem, że i tak miałem szczęście – przemknęło jeszcze przez jego wyczerpany umysł. – Biedny Atrok. Łza spłynęła po policzku Wędrowca Pustki. Zaniepokojenie. Rezygnacja. Nadzieja. Determinacja. Wszystkie te emocje w ułamku sekundy przemknęły po obliczu nadczłowieka. Zza skalnej ściany wyłoniło się jego skromne domostwo – przytulna, wydrążona we wzniesieniu grota. Miał zadanie do wykonania – pojawienie się zagadkowych przybyszów jednocześnie zaniepokoiło go i ucieszyło. Wiele lat minęło od ostatniego pobytu ludzi w Icathii. Ale pytanie brzmi: jakie są ich zamiary?Tom 3