Spis treści
Tom 1
Część 1 – Tajemnica shurimskiego grobowca
Część 2 – Niewygodny sojusznik
Część 3 – Pozostając w cieniu
Część 4 – Osobliwa kompania
Część 5 – Wizja przeszłości
Część 6 – Szczęście uśmiecha się do ciebie
Część 7 – Nieplanowana wizyta
Część 8 – Mądrość wyczytana w księgach
Część 9 – Morskie opowieści
Część 10 – Pora na kłopoty
Tom 2
Część 11 – Idealna równowaga
Część 12 – Znak śmierci
Część 13 – Tajemnica zwoju
Część 14 – Staw czoła cieniom
Część 15 – Miasto zatrute zdradą
Część 16 – Zrodzona z lodu
Część 17 – Płomień zemsty
Część 18 – Morellonomicon
Część 19 – Dziecko przeznaczenia
Część 20 – Spotkanie z bólem
Część 21 – Strach narastający w ciszy Część 22 – Ezoteryczny niepokój Część 23 – Błogosławieństwo morza Część 24 – Nawałnica stali Poprzednia część dotycząca wątku: Część 3 – Pozostając w cieniu Już późno. Zniecierpliwienie. Brak wątpliwości. Dość czekania. Irytująca impertynencja. Już dwie godziny. Trzydzieści sześć minut. Dwanaście. Trzynaście. Czternaście. Sekund. Powstrzymywanie Edmundo stanie się niemożliwe. Dokładnie za czternaście minut. Dwadzieścia trzy sekundy. Smród. Wszędzie smród. Toksyczne opary. Trzydzieści siedem procent cyjanowodoru. Dwadzieścia osiem procent iperytu. Dwadzieścia dwa procent fosgenu. Jedenaście procent sarinu. Niewielkie domieszki. Kombinezon jest niedoskonały. Nie wytrzymuje. Mój twór jest… niedoskonały. “Niedoskonały. Niedoskonał-y-y-y. Niedoskonał-y-y-y-y” rozbrzmiało w głowie wynalazcy. Szczęk stali. Ogromne tytanowe wrota otworzyły się, a zza nich wyłoniła się kolejna nietuzinkowa postać. Przybysz niespiesznie skierował się w kierunku zgromadzenia, a znalazłszy się przed Viktorem pyknął fajkę i, całkowicie ignorując fakt swojego spóźnienia, rzucił od niechcenia: – A co to za zapuszkowane pokraki? Ogromna postać siedząca do tej pory w cieniu i mamrocząca pod nosem niezrozumiałe wyrażenia, wstała i zwróciła się w kierunku autora bezczelnego komentarza. Zamiary olbrzyma z pewnością nie były pokojowe. – No już, spokojnie wielkoludzie – nowo przybyły nie zaszczycił giganta nawet spojrzeniem, kompletnie go ignorując. Viktor zatrzymał osiłka jedną ze swoich w pełni zmechanizowanych kończyn. – Mundo zmiażdżyć ten tępak z giwera – napastnik rzucił zdecydowanie do cyborga. – Nie, Mundo. Nie teraz – Viktor poklepał kolosa po muskularnych plecach pokrytych zbroją, powodując charakterystyczny brzdęk. – Później – dodał tak cicho, że tylko naznaczony sadystycznymi skłonnościami naukowiec mógł usłyszeć jego słowa. Viktor doskonale zdawał sobie sprawę z sytuacji i podejmowanego ryzyka. Złożona przez niego grupa nie była zbyt zgrana. Wiedział, że, jeśli misja ma się powieść, musi zapanować nad tą pozornie przypadkową zbieraniną. Zwrócił się do Gravesa: – Zajrzyj tam – wskazał otwarte pomieszczenie po lewej stronie. Banita z ciekawością zerknął do tajemniczej izby. Pod ścianą stała wyglądająca na niezniszczalną zbroja, a obok niej leżał hełm. Na stole znajdowała się broń – równie futurystyczna jak reszta uzbrojenia. Graves popukał w pancerz i przymierzył hełm. Pokiwał głową z aprobatą. – To żelastwo wygląda całkiem porządnie, szefuniu – rzucił. – Zgodzę się na zapuszkowanie w ten dziwaczny szmelc, ale nie ma opcji, żebym zamienił swoją strzelbę na to coś. Viktor westchnął, wydając odgłos podobny nieco do dźwięku zepsutej klimatyzacji. Analityczne zdolności nabyte przez całkowitą mechanizację podpowiadały mu, że akceptacja decyzji zmniejszy szanse na powodzenie misji z 96 do 92 procent. Ucierpiała również jego samozwańcza duma najwspanialszego wynalazcy w historii Runeterry. Był jednak pewien, że ten uparty, stary cap nie odpuści, a kłótnia jedynie podważyłaby autorytet Viktora jako przywódcy. Tryliardy słów, miliony myśli przebiegały przez elementy układu myślowego cyborga. Ostatecznie nie odrzekł nawet słowa. – I jeszcze jedno. Co z obiecaną zapłatą? – spytał Graves. – W trakcie realizacji – zdawkowo odparł pół-człowiek pół-robot. Gdy tylko najnowszemu członkowi odstręczającej kompanii udało się przywdziać zbroję, Viktor zarządził wymarsz. Grupa opuściła więc budynek i skierowała się w dół zbocza, na którym umieszczone było laboratorium. Wspólny cel czterech charakterystycznych postaci był owiany tajemnicą. Ich sylwetki majaczyły na krwistoczerwonym tle zachodzącego Słońca. W końcu zapadła noc, a oni maszerowali dalej, niestrudzeni. Dobrze naoliwione zbroje rytmicznie wybijały takt. Zatrzymali się na moment na skraju urwiska, a Viktor wymienił na osobności kilka zdań z zagadkowym osobnikiem, który do tej pory jedynie milczał. Przed grupą rozciągało się malownicze pasmo górskie Ironspike Mountains w pełnym majestacie. Oświetlony światłem księżyca krajobraz prezentował się zniewalająco… Wtem Graves zdał sobie z czegoś sprawę, otworzył szeroko oczy i wyjął cygaro z ust: – Ty zwichrowany, stary złomie! Chyba nie masz zamiaru wędrować jak gdyby nigdy nic przez ziemie Noxus!? – popatrzył na Viktora z desperacją. – Ależ oczywiście, że tak. Nie pytałeś, gdzie się udajemy, ani którędy się tam dostaniemy – odparł cyborg spokojnie. Widać było, że banita bije się z myślami. Viktor odczekał chwilę. – Umowa została zawarta. Rozmowa jest zbyteczna – podsumował. Grupa wróciła na trakt, droga znów wiodła w dół. Graves nadal wydawał się być zbity z tropu. Zawahał się na moment, jednakże ostatecznie dołączył do kompanii. Dokładnie tak jak spodziewał się naukowiec-cyborg. Przez następne kilka godzin przedzierali się wąskimi ścieżkami. Na przemian pokonywali strome podejścia i ostrożnie ważyli każdy krok przy spadzistych zejściach. Prowadził ich ten sam tajemniczy, zakuty w zbroję osobnik z butlą na plecach. W końcu, po pokonaniu niezbyt wymagającej przełęczy, zatrzymali się. Zaczynało świtać. – To tutaj – powiedział ich przewodnik. – Dobra robota, Singedzie – odparł Viktor. Przed ich oczami ukazał się zaskakujący widok. Dalsza część drogi była jeszcze węższa i po obu jej stronach znajdowała się przepaść. Jednakże nie to konfudowało wędrowców. Na końcu ścieżki majaczyła bowiem ogromna, wydrążona w skale czaszka, której paszcza była jednocześnie wejściem do upiornej jaskini. Zmechanizowany naukowiec ruszył w jej kierunku. – Za mną – zarządził swym metalicznym głosem. Kiedy już znaleźli się wewnątrz, zarządził postój. Gdy jego towarzysze posilali się, on jedynie uporczywie wpatrywał się w mrok korytarza, którym przedziwna kompania miała teraz podążyć. Pogrążył się w rozmyślaniach. A może raczej w arcydokładnej analizie sytuacji. Postój nie trwał długo. Nie minęło bowiem pół godziny, a kompania znów dzielnie maszerowała, zapuszczając się coraz głębiej w gardziel skalnego demona. Tunel był stosunkowo szeroki, więc członkowie grupy mogli swobodnie stawiać kolejne kroki, ale wszechobecna, nieprzyjemna wilgoć z pewnością nie dodawała wędrówce uroku. Szybko znudziły im się monotonne widoki płaskich, granitowych ścian, tym bardziej, że podróż tajemniczymi korytarzami trwała do samego wieczora. Wtem w oddali ukazało się światło. Wyjście z tunelu. Na twarzy Gravesa pojawił się szelmowski uśmieszek. Kilka chwil później opuszczali wyrzeźbione w górze przejście, którego marazm zdążył im już obrzydnąć. Uczestnicy wyprawy błyskawicznie pożałowali jednak wydostania się z przytulnego tunelu. Na zewnątrz panował okropny ziąb, a szalejąca zawieja znacząco utrudniała poruszanie i ograniczała widoczność. Członkowie kompanii musieli się porządnie zaprzeć, by nie ulec potężnym podmuchom górskiego wiatru, który nie ustępował. – To tutaj – lakonicznie, choć dość głośno, oświadczył Viktor. Dopiero teraz jego towarzysze dostrzegli, że cyborg stoi na dziwacznej platformie. Pod jego stopami znajdowały się zasypane śniegiem, intrygujące, niezrozumiałe napisy. Prawdopodobnie zapis przekazywał jakiś nieodgadniony komunikat w którymś z dawno wymarłych języków. – Stańcie obok mnie – powiedział naukowiec. Kiedy już wszyscy ustawili się na nienaturalnym wzniesieniu, pół-cyborg pół-człowiek wyszeptał jakieś osobliwe hasło. Mana wokół platformy zaczęła wirować, poruszała się coraz szybciej i szybciej. Wszyscy patrzyli zaciekawieni na to zjawisko. Co się dzieje? Nagle cząsteczki many unoszące się wokół portalu poczęły zwalniać, wirowały coraz wolniej i wolniej… Grupę zaczęła ogarniać senność, ich oczy się za-my-ka-łyyy… Gdy tylko się obudzili spostrzegli, że przed nimi pojawiła się gęsto zarośnięta trawą polana. Ich twarze smagał przyjemny, wiosenny wietrzyk. Natychmiast zrobiło się też dużo cieplej. Patrzyli na siebie oszołomieni, sprawdzając kompletność swoich narządów. – Jasna cholera! Mój łeb! – wrzasnął Graves. Viktor całkowicie zignorował wołanie starego banity, natomiast Mundo tylko się uśmiechnął. – Ruszajmy – zadecydował organizator wyprawy. – Już niedaleko. Nieco obolała grupa pozbierała się więc i pomaszerowała dalej. Ścieżka prowadziła w dół, lecz nachylenie terenu było stosunkowo niewielkie. Aura sprzyjała wędrówce, więc drużyna szła dalej w milczeniu. Wysokie trawy po prawej stronie drogi drgały leniwie, tańcząc w takt dyktowany przez leciutkie powiewy wiosennego zefirku. Rzeka po prawicy płynęła łagodnie, ubarwiając krajobraz orzeźwiającym pluskiem i meandrując nieprzekonująco. Nagle Viktor stanął w miejscu. Błyskawicznie wyciągnął z ekwipunku zaokrąglony, metalowy przedmiot i bez namysłu rzucił go w kierunku niskiej półki skalnej nad rzeką, która porośnięta była nadzwyczaj bujną roślinnością. Szybko skierował się w tamtym kierunku i z impetem wskoczył na podwyższenie. W tym czasie kulka zdążyła rozłożyć się, tworząc pole grawitacyjne uniemożliwiające poruszanie. Nikt nie zdążyłby się wymknąć. Towarzysze podążyli za cyborgiem, lecz zatrzymali się przed podestem. Viktor nerwowo przeszukiwał krzaki. Nikogo. Listki pokryte były jednak kropelkami błękitnej, oleistej substancji… Zmechanizowany naukowiec roztarł w palcach odrobinę specyficznej cieczy. Mana. Czysta mana. Zastanawiające…Tom 3