Spis treści
Tom 1
Część 1 – Tajemnica shurimskiego grobowca
Część 2 – Niewygodny sojusznik
Część 3 – Pozostając w cieniu
Część 4 – Osobliwa kompania
Część 5 – Wizja przeszłości
Część 6 – Szczęście uśmiecha się do ciebie
Część 7 – Nieplanowana wizyta
Część 8 – Mądrość wyczytana w księgach
Część 9 – Morskie opowieści
Część 10 – Pora na kłopoty
Tom 2
Część 11 – Idealna równowaga
Część 12 – Znak śmierci
Część 13 – Tajemnica zwoju
Część 14 – Staw czoła cieniom
Część 15 – Miasto zatrute zdradą
Część 16 – Zrodzona z lodu
Część 17 – Płomień zemsty
Część 18 – Morellonomicon
Część 19 – Dziecko przeznaczenia
Część 20 – Spotkanie z bólem
Część 21 – Strach narastający w ciszy Część 22 – Ezoteryczny niepokój Część 23 – Błogosławieństwo morza Część 24 – Nawałnica stali Poprzednia część dotycząca wątku: Część 13 – Tajemnica zwoju Wschodzące słońce nasycało dolinę cudnie jaskrawo-pomarańczowym blaskiem. Nad niecką górowało niewielkie wzniesienie, obejmując przełom w złudne panowanie. Na wzgórzu niewzruszenie trwała skromna chatka, a apatyczna bezosobowość skalnych tworów migotała z oddali w rytm bezgłośnego szumu strumienia. Powietrze przepełniała nadmierna wilgoć – agonia lekkiego, porannego deszczyku. Nieprzeliczonego stada istnień, które nie miały znaczenia, niedostrzegalnych kropel, które krótkim, pozornie bezsensownym żywotem obróciły się w zapomnienie. Ostatnia z nich zatrzymała się na ostrzu miecza i na ułamek sekundy zawahała się, trwając w wyimaginowanej torturze, lecz wystarczyło mrugnięcie okiem, by zobaczyć jak spływa po zbroczu. Wybrała drogę i nie mogła zawrócić. Zupełnie jak ja. Teraźniejszość spowił dźwięk shakuhachi – prosta melodia wypełniła rzeczywistość i zatrzymała czas, odcięła myśli i dała ukojenie. Na tę jedną, ulotną chwilę. Trwanie zapętlało się w powtarzane nieustannie tony, wszystko było takie odległe, absurdalnie nierealistyczne… Naprzeciwko wędrowca zamajaczyła mgliście inna postać, lecz Yasuo przez dłuższy czas nie dopuszczał jej istnienia do swojej świadomości, odwlekając spotkanie z przeciwnikiem. Jakby pragnął zetknąć się z nim dopiero w kolejnym wcieleniu, wiedząc jednocześnie, że to niemożliwe. Rywal czekał cierpliwie, rozkoszując się naturalną, niewymuszoną melodią wydobywającą się z fletu. Żaden ton nie był zbędny, każdy w jakiś sposób dopełniał subiektywny ideał dźwięku. W końcu Yasuo przestał grać i całkowita pustka po raz kolejny odnalazła jego duszę w promieniach padającego słońca. Wracała za każdym razem, bezbłędnie odgadując tożsamość wędrowca i oplątując każdą myśl mieszaniną smutku i zwątpienia. Rozpacz rozlała się w umyśle wojownika. – Piękna melodia – powiedział Lee Sin, lecz odpowiedziało mu milczenie. W jego głosie słychać było cierpienie, tak odległe, choć nadal tak bliskie… Zrozumiałem go w chwili, gdy usłyszałem pierwsze słowo, pierwszą głoskę wydobywającą się z jego ust. W jego wzroku dostrzegłem siebie. Winę. Karę. Dążenie do odkupienia. Szermierz wstał niespiesznie. Podniósł wzrok i ujrzał skromnie odzianego mnicha. Charakterystyczna karmazynowa opaska zakrywająca oczy zdradzała tożsamość podróżnika. Yasuo wiedział, że spotkał godnego przeciwnika. Żaden z nich nie rzekł już nic. Stali tak przez dłuższą chwilę, nie zwracając na siebie uwagi. W ich umysłach nie było cienia nienawiści, lecz nie mogli uciec przed tą walką. Potyczka rozpoczęła się więc w ich myślach. Kropla spadająca niespiesznie z dachu na ten jeden, niemalże nieuchwytny moment zamieniła się w sekundanta. Kres jej istnienia stał się sygnałem do rozpoczęcia starcia. Czas zwolnił. Zdawało się, że obydwaj niesamowici wojownicy umówili się, że na tę chwilę ich ruchy staną się kilka razy wolniejsze, by możliwym stało się uchwycenie tego tańca, jego niezwykłej finezji… Jedynymi świadkami widowiska pozostały wicher, który nagle się wzmógł i deszcz, który powrócił, nie mogąc pozwolić sobie na stratę tej szansy. Szansy by poczuć każdy ruch, każde posunięcie dwójki herosów – niezrównanego szermierza wiatru i niedoścignionego mistrza pięści. Doskonale wyważony miecz błysnął w dłoni Yasuo. Krok. Drugi. Trzeci. Przyspiesza. Czwarty.Piąty.Szósty. Biegnie. Siódm-ósm-dziew… Szybki jak huragan, zdecydowany jak fen. Broń zawisa nad ich głowami na ułamek sekundy. Uderza ramię, zaś ostrze stanowi tylko jego przedłużenie. Nieprawdopodobny unik Lee Sina sprawia jednak, że katana przytula tylko delikatnie skórę mnicha, nawet jej nie muskając. Kontra następuje natychmiast. Odbicie z jednej nogi. Cios drugą. Chybiony. Ponowienie. Szybsze. Chybione. Uderzenie numer trzy nie może już nie dotrzeć do celu. Wiedzą o tym obydwaj. Yasuo w ostatniej chwili ochrania się jednak ścianą nieprzeniknionego wiatru i Lee Sin odbija się tylko od bariery. Obydwaj balansują na granicy trafienia i chybienia, każdy cios może być tym decydującym. Mnich szuka wrażliwego punktu w tarczy rywala. Dwa kroki w prawo. Trzy kroki w lewo. Prawa pięść, lewa pięść. Yasuo nie lubi być w defensywie. Woli atakować. Tym razem nisko, bardzo nisko, przetacza się, próbując zaskakującego manewru. Lee Sin podskakuje, ledwie unika ostrza przeciwnika i stara się trafić odwracającego się rywala idealnie wymierzonym kopnięciem, ale miecz wiatru jest szybszy. Blokuje cios. Przyspieszają. Przyspieszają. Przyspieszają. Zlewają się w jedność, nie sposób odróżnić niczego, miecz Yasuo czy pięść Lee Sina, ostrze czy dłoń – kto prędzej złamie nienaruszoną równowagę, burząc niezachwiany balans? Ich kolejne ataki pozwala rozróżnić tylko festiwal kropli, które unoszą się, opadają, znikają, tańczą w rytm wygrywany przez niemy flet. Ukazują miejsca, w których wojownicy przebywali pół sekundy, sekundę temu. Wtem jeden z nich popełnia błąd. Wzmaga się wicher, fetując nadchodzące zwycięstwo. Lee Sin dostrzega pomyłkę, ale nie jest w stanie zatrzymać nieuniknionego. Już za późno. Decydujące uderzenie miecza chybia, ale radość z uniku jest przedwczesna. Cios wichru. Smagnięcie powietrza jest tuż, tuż. Pędzi zaraz za mieczem, goni ostrze, zakreślając owalną strefę zniszczenia. Dosięga przeciwnika. Rani go. Tamuje zmysły. Otula strefą nicości. Chwila trwa i trwa niemal w nieskończoność. Wicher dmie z ogromną siła, głaszcząc rywala pięścią olbrzyma. Tuli go do snu z czułością trolla. Odrywając niewielkie fragmenty skóry, broczy krwią nieskazitelny krajobraz. Tym razem to wiatr zamienia się w herolda śmierci, a miecz pełni rolę jego sobowtóra, naśladując kolejne ciosy władcy wichrów. Już wiedzieli jak zakończy się starcie. Wiatr smagnął ich oblicza, wydobywając herosów z odmętów świadomości. Kropla za kroplą, kropla za kroplą spływały z nieba coraz śmielej. Deszcz spłukał poczucie winy. Wojownik wiatru lakonicznie skinął głową, wytężając tylko niezbędne mięśnie. Mnich przytaknął ze spokojem. Ruszyli pełni napięcia. Dwaj wspaniali wojownicy. *** Nieskazitelny fenomen natury otaczał podróżnika zielenią spokoju. Wędrowiec kroczył dostojnie, lecz stawiane zbyt szybko kroki niszczyły idealną harmonię jego postaci. W ramionach podróżnika spoczywał człek – zwyczajny czy też nie? Płytkie oddechy łapczywie chwytały się życia. Oblicze… Oblicze spowite karmazynową opaską. Karmazynowa posoka barwiąca szlak. Karmazynowe spojrzenie nędznego żywota. Wiecznego piętna. Byli jednym ci dwaj nieszczęśnicy czy nie byli, złączeni tylko fałszywym podstępem losu? Stonowana zieleń liści. Nieobecne spojrzenie. Nienawistna czerwień tężejącej juchy drażniła zmysły nieomal już ukojone niezwykłym obcowaniem z doskonałą w swej prostocie naturą. Polana wyłaniająca się spośród drzew, spośród liści pokrywających zarośnięty trakt, spośród przypadkowej konieczności. Czy to dziecko gwiazd pielęgnujące brawurową niewinność niedostępnych ostępów, która została właśnie zdeptana? – Pomóż mu, proszę – westchnął apatycznie niewolnik wiatru. – Z pomocą gwiazd wszystko wydaje się łatwe – odezwał się miękki, kojący głos, kładąc ledwie wyczuwalny nacisk na uspokajający fałsz orzeczenia. Wędrowiec odwrócił się na pięcie i opuścił niezwykły gaj, a rośliny więdły na jego drodze. Wyznanie zostało wysłuchane, lecz winę cofnąć może tylko czas.Tom 3