Spis treści
Tom 1
Część 1 – Tajemnica shurimskiego grobowca
Część 2 – Niewygodny sojusznik
Część 3 – Pozostając w cieniu
Część 4 – Osobliwa kompania
Część 5 – Wizja przeszłości
Część 6 – Szczęście uśmiecha się do ciebie
Część 7 – Nieplanowana wizyta
Część 8 – Mądrość wyczytana w księgach
Część 9 – Morskie opowieści
Część 10 – Pora na kłopoty
Tom 2
Część 11 – Idealna równowaga
Część 12 – Znak śmierci
Część 13 – Tajemnica zwoju
Część 14 – Staw czoła cieniom
Część 15 – Miasto zatrute zdradą
Część 16 – Zrodzona z lodu
Część 17 – Płomień zemsty
Część 18 – Morellonomicon
Część 19 – Dziecko przeznaczenia
Część 20 – Spotkanie z bólem
Część 21 – Strach narastający w ciszy Część 22 – Ezoteryczny niepokój Część 23 – Błogosławieństwo morza Część 24 – Nawałnica stali Poprzednia część dotycząca wątku: Część 10 – Pora na kłopoty Zniknął Graal. Zniknęła łódka. Zniknął Graal. Zniknęła łódka. Zniknął Graal. Zniknęła łódka. Mocne uderzenie wiatru wyrwało Vladimira z transu. To wszystko nie mogło być przypadkiem. – Ktoś nas przechytrzył – powiedział na głos hemomanta. Katarina nawet nie odpowiedziała, nie zrugała go słodko za to oczywiste oświadczenie jak to miała w zwyczaju. Coś było nie tak. – Wszystko w porządku? – zapytał. – Tak, jasne… – W dźwięcznym głosie dziewczyny zaśpiewała niepewność. Vladimir spojrzał na swoją towarzyszkę. Dopiero teraz zauważył, że była nieznośnie blada i słaniała się na nogach. Upadłaby bezwładnie na ziemię, ale hemomanta był na miejscu i w porę zdążył ją złapać. Wziął dziewczynę na ręce. Nie była taka ciężka… Ugh… No może jednak trochę była… Katarina straciła przytomność. Ale dlaczego? Sama walka z tamtym zapuszkowanym osobnikiem pomimo wszystko przebiegła dość sprawnie. O starciu z tytanem może dziewczynie przypominać ledwie kilka niewielkich zadrapań… Zniknięcie Graala. Nagłe zasłabnięcie Katariny… Sytuacja stawała się coraz bardziej zagadkowa i jednocześnie dość nieciekawa. Vladimir był uwięziony na wyspie Bilgewater wraz z nieprzytomną towarzyszką i świadomością spartaczonego zadania, pozbawiony środka transportu i planu. Tymczasem zmierzchało i robiło się coraz bardziej ponuro. Katarina oddychała dość płytko, a wilgoć znajdująca się w powietrzu jeszcze to oddychanie utrudniała. Zanosiło się na… Kap, kap… Tak. Na deszcz. W mgnieniu oka w dokach rozpętało się prawdziwe wodne piekło – przez Bilgewater zdawał się przechodzić monsun. Vladimir szybko wsunął się pod dach najbliższego domostwa, by uchronić siebie i dziewczynę przed zmoknięciem. Plan, plan, plan, przydałby się jakiś plan… Deszcz spływał niemalże z nieboskłonu, krople spadały tak gęsto, że utrudniały patrzenie dalej niż na dystans dziesięciu łokci. Dachy okolicznych chat ledwo wytrzymywały nawał wody, zdawało się, że lada moment załamią się pod siłą żywiołu, a jednak nadal trwały niewzruszone. Zapach deszczówki połączony z wonią mokrego drewna rozgościł się w nozdrzach hemomanty. Nagle z dali do uszu Vladimira zaczęła docierać rytmiczna melodia, którą starał się zagłuszyć stukot deszczu uderzającego o strzechy. Rytmiczne dźwięki pochodziły ze stosunkowo dużej odległości, ale pomimo to słowa pieśni pozostawały dość wyraźne. Piraci, przejawiający całkiem interesujące talenty wokalne, sprawiali jednak wrażenie osób o dość impulsywnym usposobieniu… Kolejne głoski przez kilka chwil odbijały się leniwie po umyśle Vladimira. Melodia była dobra, wpadała w ucho i hemomanta mimowolnie zaczął nucić sobie jej słowa: „Mięsa kęs, Rumu łyk Ciach po gardle Zdrajcy krzyk!” Wtem zdał sobie sprawę z ich mało pokojowego znaczenia. Wstał. „Musimy się stąd zabierać. Tu nie jest bezpiecznie” – uzmysłowił sobie. Wziął na ręce swoją towarzyszkę i wychylił się spod dachu. Deszcz przez ostatnie minuty ani trochę nie zelżał, wobec czego ubrania obydwojga błyskawicznie przemokły. W normalnych warunkach Vladimir w sposób nieskrępowany podziwiałby piękno dziewczyny, ale teraz, zaprzątnięty walką o jej przeżycie, ledwie zwrócił na to uwagę. Z niewielkiej odległości dało się dostrzec światło… Światło lampy, która oświetlała pospiesznie sklecone wejście do doków. Vladimir nie zastanawiał się długo. Wraz z towarzyszką, która spoczywała w jego ramionach, przekroczył tę prowizoryczną bramę, którą imitowało kilka przybitych do siebie desek. Po chwili znalazł się na nabrzeżu. Rzadko rozmieszone latarnie były dla rozległego terenów doków niewystarczającym oświetleniem i tylko gdzieniegdzie rozjaśniały niepokojący mrok nocy, w zamian tworząc jednak nastrój grozy i budując wrażenie nadchodzącego niebezpieczeństwa. Na szczęście dla hemomanty na pobliskiej stercie skrzyń spoczywał kaganek pozostawiony przez jakiegoś nieuważnego marynarza. Noxianin nie zawahał się go pożyczyć. Uzbrojony w lampę, która rozświetlała mu drogę, nadal targając przyjaciółkę, sprawiającą wrażenie coraz cięższej, Vladimir brnął powoli do przodu w akompaniamencie skrzypiących desek. Wtem o jego nogę coś się otarło. Coś całkiem dużego, niezbyt przyjemnego w dotyku… Co to może… Agh! Vladimir poczuł ugryzienie, ale błyskawicznie zareagował. Odsunął stopę, wziął błyskawiczny zamach i kopnął w miejsce, w którym według pośpiesznych kalkulacji powinien znajdować się agresor. Pisk potwierdził trafienie, a stwór poszybował wprost do wody. Światło lampy nakreśliło lecącego zwierza. Oślizgły, bezwłosy bilgewateriański szczur. Ogromny. Tak, to wyjaśniałoby ten okropny ból w stopie… Wtem Vladimir coś dostrzegł. Z pokładu jednego ze statków emanowało światło. To była szansa, której szukał hemomanta – pozostawało tylko wedrzeć się na statek i zmusić maruderów do wypłynięcia. Tylko. Obezwładnienie jednego, może dwóch ludzi nie powinno być problemem, ale większa liczba… Bez przygotowania… Nie, Noxianin wolał o tym nie myśleć. Zakradł się w pobliże niewielkiej łajby i bezszelestnie wdarł się na pokład. Wychynął zza nadbudówki. Tylko jeden, dobrze, bardzo dobrze. Vladimir ostrożnie ułożył Katarinę na ławeczce i przyjął postać plamy, by nie zdradzić swojej obecności przypadkowym trzeszczeniem desek. Zbliżając się do ofiary, przypomniał sobie jeden z treningów, który odbywał pod okiem mistrza. Jego zadaniem było zakradnięcie się do leża wilków w formie plamy i… Nieważne, nieważne. Istotny jest fakt, że wtedy zmaterializował się zbyt szybko i cudem tylko uniknął niechybnej śmierci. Okropne wspomnienie. Czemu powróciło właśnie teraz? Koncentracja. Koncentracja. Koncentracja. Był już przy samej ofierze, musiał więc znów przyjąć ludzką formę. Odkrył wysłużoną narzutę i przyłożył nieszczęśnikowi nóż do gardła. Już chciał zażądać wypłynięcia w morze. „Co to jest?” – przemknęło przez jego umysł na widok niechybnej ofiary szantażu. – Czy to istotne? – błyskawicznie zawtórowała mu odpowiedź. Zawahał się tylko na moment. Wtem jednak okazało się, że grozi powietrzu. Poczuł lekkie ukłucie w plecy. Chwila niepewności wystarczyła, by stwór uwolnił się z potrzasku i nagle, ni stąd, ni zowąd, znalazł się za hemomantą. – Życie ci niemiłe, marynarzu? – rozległ się nieco dziecinny głos, któremu zawtórował śmiech. Jeśli Vladimir został zaskoczony, to nie dał tego po sobie poznać. – Gankplank czy Miss Fortune? Gadaj, które z nich chce mojej śmierci – rozległ się już zdecydowanie poważniejszy, choć nadal dość skrzekliwy głos. Vladimir tkwił w bezruchu. Nie wiedział co odpowiedzieć, nie wiedział też o co chodzi nieznajomemu. Miał jednak świadomość, że milczenie w żaden sposób nie poprawi jego sytuacji. – Nie mam pojęcia o czym mówisz – wymamrotał nieskładnie, starając się grać na czas. – I naprawdę myślisz, że w to uwierzę? – zapytał nieznajomy. Vladimir ostrożnie się odwrócił, cały czas trzymając ręce w górze. Uśmiechnął się, ukazując swoje kły. – Jestem… nietutejszy… Jesteśmy tu tylko przejazdem – odparł, wskazując na leżącą nieopodal Katarinę. Z każdą sekundą odzyskiwał moc potrzebną do aktywacji formy plamy. Już niedługo, już za chwilkę. – Poznaję cię – powiedział spokojnie Fizz. – Widziałem cię we „Władcy Siedmiu Mórz”. Faktycznie nie jesteś stąd… – twarz stwora nieznacznie się rozchmurzyła. – To jednak nie wyjaśnia dlaczego próbowałeś mnie zaatakować. „Hmm, a może uda mi się go przekonać, żeby nam pomógł?” – zaświtało w umyśle hemomanty. „No jasne, ten gość z pewnością świetnie zna te wody i nie wygląda na zbyt sprytnego. Poza tym to prostsze od walki, a martwy… a przecież jest takie ryzyko… w niczym nam nie pomoże” – kolejne argumenty przemykały przez głowę Vladimira. – Moja przyjaciółka… Nie wiem co jej jest. Chciałem jak najszybciej znaleźć pomoc. Byłem zdesperowany, boję się o nią, to dlatego – stwierdził, przyjmując ton i minę przerażonego turysty. No i przecież nie do końca minął się z prawdą. Skinął, by Noxianin poprowadził go do rannej przyjaciółki. Obejrzał dziewczynę i jego mina nie wskazywała na nic dobrego. – To czarna drętwica – powiedział smętnie i zamyślił się. – Dobrze. Pomogę wam. Znam pewne miejsce… Osobę, która potrafi to uleczyć… Ale nie mamy zbyt wiele czasu, dlatego będziemy zmuszeni płynąć blisko wyspy Buhru, naruszając terytoria kapłanek Nagakabourossy. – Dobrze – przytaknął Vladimir. – Zdajesz sobie sprawę z niebezpieczeństwa, na jakie będziemy narażeni? – spytał Morski Rozrabiaka. – Nie. Ale to nieistotne, jeśli to jedyny sposób, by uratować moją przyjaciółkę – odparł hemomanta. „Ludzie są dziwni. Ale ich miłość jest piękna” – przyznał w duszy Fizz. *** Dre-wno… Dre-wnia-na pod..łoga… Koły-yyy-sanie. Katarina się obudziła. Leżała przykryta kocem w skromnej kajucie. Patrzyła, ale… nie widziała. Mrużyła oczy, ale nadal wszystko było takie niewyraźne, rozmazane. Takie… nieobecne. Jak się tu znalazłam? Kołysanie. Przyprawiające o nudności kołysanie. W tę. We w tę. W tę. We w tę. Szty… Khy, khy, khy! Gdzie ja jestem? Sztylety. Nie ma ich. Co tu się dzieje? Mój brzuch, moja głowa. Co za okropny ból… Nie mogę myśleć, nie mogę się poruszyć. Ten głos, silny głos dobiegający z… pokładu? – …terytorium wyspy Buhru… naruszyliście… Nagakabourossa… – dotarło do uszu zabójczyni. Przez uchylone drzwi zamajaczyła w oddali potężnie zbudowana postać. Kobieta? Czy to naprawdę była kobieta? – …czasu… zagadkę… śmierć… możecie przepłynąć… – zabrzmiał ten sam, potężny głos. Nagle Katarina poczuła ukłucie w brzuchu tak silne, że zdawało się jej, że ból rozsadzi ją od środka. Nigdy jeszcze nie czułam się tak okropnie. Traciła świadomość… Wszystko wydawało się tak odległe… Czy ja… czy ja umieram!? Usnęła. *** Lekki powiew morskiej bryzy smagnął policzek zabójczyni. Drzwi do kajuty były otwarte na oścież. Katarina mogła dzięki temu zobaczyć cudne, turkusowe niebo. Natychmiast ubodło ją jednak silne poczucie zagrożenia. Ktoś… Ktoś tu jest. Stoi nad jej łóżkiem. I z pewnością nie jest to Vladimir. Katarina chwilę walczyła z ciekawością. Chciała się odwrócić, ale instynkt morderczyni nie pozwolił jej na tak oczywisty błąd. „On tego chce, on na to czeka” – zaszumiało jej w głowie. Udawała więc, że nadal śpi, a kątem oka spróbowała przeanalizować sytuację. Zbyt nieostrożnie, on chyba zauważył. Na pewno. Na pewno zauważył. Dostrzegła wąs, długi, czarny wąs. Jej oprawca nie zaatakował. Nie zrobił nic. Dalej stał wpatrzony w swoją ofiarę. Wtem odchrząknął. Niespodziewanie w kajucie rozległ się piękny, czysty jak łza śpiew… „Piękny młodzian, cud-marzenie, Dzierży miecz, pierś nademie… Cudna dziewka jak ze snu, Zwinna, zgrabna, śmierci druh… Miecz i sztylet skrzyżowane, Walka, chaos, brud i zamęt. Zabić wroga i uciekać! Czemu czeka, czemu zwleka? Li spojrzenie, li muśnięcie, Li zadanie, li zniknięcie. Rycerz szuka, serce zmiękło, Rycerz tęskni, serce pękło. Dziewka w ciszy też rozpacza, Nie śpi, nie je, ino płacze… Kres udręki tej zaręczam, Szepnij jeno imię Kencha…” Demoniczny śmiech, który stanowił ostatni akord pieśni jeszcze przez dobrych kilka chwil rozbrzmiewał w podświadomości zabójczyni. Katarina usnęła. Gdy narastająca gorączka ponownie ją zbudziła, dziwnego przybysza już nie było. *** Na horyzoncie ukazała się wyspa. Wysepka jakich tysiące, a jednak było coś, co odróżniało ją od innych atoli. Tym czymś była zadziwiająca budowla wznosząca się w pobliżu plaży. To tutaj? – zdawał się pytać wzrok Vladimira. To tutaj – wydawało się odpowiadać spojrzenie Fizza. Obydwaj odwrócili się więc w stronę morza i przez kilka ostatnich chwil niecierpliwie wpatrywali się w grzbiety fal majestatycznie uderzających o rufę. Już za moment. Już za chwilę będą na miejscu. Może nie jest za późno. Serce Vladimira biło jak oszalałe. Statek przybił do brzegu, ale w zasięgu wzroku nie było nikogo. Wyspa sprawiała wrażenie bezludnej. Vladimira przejął dreszcz niepokoju – może ten stwór go oszukał? Hemomanta podejrzliwym wzrokiem spojrzał na kompana. Fizz jednak zdecydowanym krokiem udał się w kierunku specyficznej budowli – Świątyni Wody – jak brzmiała nazwa zaszyfrowana starożytnymi runicznymi znakami. Katarina spoczywała w ramionach hemomanty. Nie minął kwadrans, a przybysze znaleźli się wewnątrz gmachu. Twierdza na pierwszy rzut oka sprawiała wrażenie zniszczonej i zapomnianej. Była w połowie zalana, porośnięta glonami… Noxianin szybko uświadomił sobie jednak, że jest to zabieg celowy. Świątynia Wody. No tak. Wtem w oddali ukazała się postać. Poruszała się dostojnie, powoli falując na płytkiej tafli wody wypełniającej olbrzymi korytarz. Nieznajoma nie była człowiekiem. Posiadała zarówno skrzela, jak i płuca, a jej ciało pokrywały rybie łuski… Marajka. Vladimir czytał niegdyś o tej rasie zamieszkującej głębiny Morza Obrońcy. Nie myślał jednak, że kiedykolwiek spotka przedstawicielkę tego legendarnego plemienia. Nie wiedział czego się spodziewać. Marajka zbliżyła się do pielgrzymów. Wystarczyło jej krótkie spojrzenie na Katarinę. – Ta kobieta wyrządziła w swoim życiu wiele krzywd. Nie pomogę jej – odparła stanowczo, odwróciła się i chciała odejść. – Proszę, zrób to. Dla mnie – Fizz położył rękę na ramieniu Nami. Władczyni Przypływów wydęła usta, jakby rozważając jego słowa. Chęć pomocy, wrodzona życzliwość i wdzięczność dla Fizza, który pomógł przecież uratować jej lud, walczyła w niej z twardym uporem i niezłomnością raz podjętej decyzji. – Dobrze, pomogę jej – odparła po chwili. – Ale tylko z uwagi na twoje wstawiennictwo, Fizzie. *** Klucz zazgrzytał w zamku. W drzwiach pojawiły się dwie postaci. Jedną z nich był dość wysoki, ale przeraźliwie chudy mężczyzna, natomiast drugą osobą okazała się szczupła kobieta średniego wzrostu. – Wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej – westchnął radośnie Vladimir. Zostawił płaszcz na fotelu i zniknął w wieży. Katarina została sama. „To na statku… Czy to naprawdę się wydarzyło?” – przemknęło jej przez myśli. „Nie, to niemożliwe… A jednak jestem pewna, że gdybym wymówiła imię tego stwora…” Nagle z baszty rozległ się rumor pokonywanych w pośpiechu stopni. W moment później na dole stał już Vladimir. Był jeszcze bledszy niż zwykle. – U-ciekł. On… u…ciekł – wykrztusił przerażony.Tom 3