logo

Ciemna strona Runeterry #19: Dziecko przeznaczenia

wzór

Spis treści

Tom 1

Tom 2

Część 11 – Idealna równowaga

Część 12 – Znak śmierci

Część 13 – Tajemnica zwoju

Część 14 – Staw czoła cieniom

Część 15 – Miasto zatrute zdradą

Część 16 – Zrodzona z lodu

Część 17 – Płomień zemsty

Część 18 – Morellonomicon

Część 19 – Dziecko przeznaczenia

Część 20 – Spotkanie z bólem

Tom 3

Część 21 – Strach narastający w ciszy

Część 22 – Ezoteryczny niepokój

Część 23 – Błogosławieństwo morza

Część 24 – Nawałnica stali

wzór

Poprzednia część dotycząca wątku: Część 14 – Staw czoła cieniom

– Daleko jeszcze? – z ust yordla wydobyło się umęczone pytanie. Były to pierwsze słowa Kennena, których świadkiem był Ryze.

– Nie – odpowiedział radośnie Wukong, w tej samej chwili stając na rękach i natychmiast wracając do dwunożnej postawy.

o2Wędrowcy niestrudzenie przedzierali się przez dżunglę już od kilku dni i tylko jeden uczestnik wyprawy nadal mógł pochwalić się nadmiarem energii. Wukong wypatrywał, skakał, ćwiczył i zdawał się być całkowicie odporny na jakiekolwiek objawy zmęczenia. Pozostała trójka miała już zdecydowanie dość niekończącej się podróży, toteż z niecierpliwością wypatrywała celu wędrówki. Sekundy dłużyły się w minuty, minuty w godziny, a godziny w dni, tymczasem Świątynia Równowagi nadal majaczyła niewyraźnie w wyobrażeniach podróżników.

– Małpko… – zaczęła Akali.

– Małpi królu albo Wukongu – sprostował przewodnik.

– Małpi królu… – poprawiła się wojowniczka. – Jak wszedłeś w posiadanie tej broni? – zapytała.

– Mówisz o tym kosturze? Dostałem go w prezencie od mistrza stylu Wuju.

– Mistrza Yi?!

– Tak, jakoś tak się nazywał. Całkiem sympatyczny gość, chociaż trochę zakręcony na punkcie tego całego Wuju i dążenia do osiągnięcia wewnętrznego spokoju… – Wypowiadając ostatnie słowa, Wukong dość nieudolnie starał się małpować swojego mentora. – Tak czy inaczej, dał mi ten kijek. Przebąkiwał coś o tym, że wykonał go w młodości jakiś mistrz Doran czy ktoś, podobno legendarny rzemieślnik… Ale co mnie tam: kostur jest dobry i tyle – zakończył, wzruszając ramionami.

– Poznałeś Mistrza Yi?

– No przecież mówię. Nauczył mnie tego… – Wukong wymownie przewrócił oczami. – …nadzwyczajnego, genialnego, rewelacyjnego… – Małpi król znów zaczął naśladować głos i gestykulację ioniańskiego wojownika. – …stylu walki: Wuju.

– Nauczył cię Wuju!? – zapytała z niedowierzaniem wyraźnie zdezorientowana Akali.

– Ech, czy ty mnie w ogóle słuchasz? – Wukong obrócił się obrażony.

Wtedy Ryze zauważył, że wkroczyli na teren, który zajmowały fascynujące, nieznane ruiny. Od tego miejsca emanowała silna magiczna aura, ale zarastające bujną roślinnością zgliszcza świadczyły o tym, że od dawna nie mieszkali tutaj ludzie. Co to za miejsce? Niegdysiejsze miasto, które upadło? Dlaczego? Czy mieszkali tutaj ludzie, czy może inne istoty? Pytania tłoczyły się w umyśle czarodzieja… Tymczasem wędrowcy zwrócili uwagę na to, że ktoś ich obserwuje. Z bogato zarośniętych brzegów osady przyglądały się im bystre oczy… Wukong przemówił głośno, władczym tonem, w niezrozumiałym języku, po czym rzucił przyjaźnie w kierunku grupy podróżników:

– Spokojnie, nic wam nie grozi.

Dokładnie w tym momencie ukazały się przed nimi prastare schody, które prowadziły w górę. Ryze rozpoznał obraz, który widział na zwoju. Świątynia Równowagi. Nareszcie.

Rengi 2Nagle Zbuntowany Mag usłyszał niepokojący szelest liści. Obrócił się. Czas zaczął zwalniać. Płynął coraz wolniej i wolniej – otworzenie powiek trwało całą wieczność. Czarodziej zobaczył wyprężonego w skoku napastnika, którego paszcza zawisła w niby-locie przed twarzą maga. Ryze mógł dokładnie przyjrzeć się ostrym jak brzytwa kłom i równie niebezpiecznym szponom, które w połączeniu z poharatanym, surowym obliczem tworzyły niezapomnianą, przerażającą kompozycję. Zbuntowany Mag już niemal czuł zapach własnej krwi. Zamknięcie powiek dłużyło się godzinami, a gdy źrenice pogrążyły się w mroku, Ryze wiedział, że to koniec. Czas nagle przyspieszył, a niebieskoskóry mag w ułamku sekundy ponownie otworzył oczy, by z uśmiechem na ustach powitać przypisanie mu tchnienie kostuchy. Ale cały czas żył. Dostrzegł spowijającą go szczelnie, niemal niewidzialną tarczę. Zobaczył leżącego na trawie napastnika, który został powalony przez impet zderzenia z ochronną sferą. Co się stało? Wtedy wzrok Ryze’a powędrował ku zwijającej się z bólu postaci skulonej u jego stóp. Szata koloru atramentu, katana, maska…

– Shen! – krzyknęła Akali, podbiegając do rannego wojownika.

Ryze przez chwilę nie wiedział, o co w tym wszystkim chodzi. Jak? Do jego uszu dobiegały szepty dwójki Kinkou, ale jego umysł nie przetwarzał ich treści. Był zajęty nieudolnymi próbami zrozumienia wydarzeń ostatnich sekund. Tymczasem Łowca już zdążył się otrząsnąć. Ich spojrzenia się spotkały. We wzroku myśliwego błyszczała żądza krwi.

– Ej ty, przerośnięty kocie! – zawołał Wukong. – To ja będę twoim przeciwnikiem – zwrócił się do Rengara, przyjmując postawę bojową.

Ryze stał jak wryty, nie potrafiąc przetrawić tych wszystkich danych.

– Niebieskoskóry, ruszaj! Na górze czeka odpowiedź na twoje pytania. – Dopiero słowa Małpiego Króla pozwoliły czarodziejowi wyrwać się ze swego rodzaju letargu.

Popatrzył pod nogi – Akali wraz z Kennenem pomogli Shenowi wstać.

– Chodźmy. Zabierzmy go trochę dalej od tej walki – zarządziła wojowniczka.

Wspięli się na dwie kondygnacje schodów, co pozwoliło im zniknąć z pola widzenia walczących, ale fatalny stan Shena zmusił ich do postoju.

– Idź. My się nim zajmiemy – poleciła Akali.

o3Ryze posłuchał. Pokonując kolejne stopnie, w dalszym ciągu zastanawiał się nad tym, co wydarzyło się przed chwilą. Schody składały się z kilkunastu krótszych lub dłuższych fragmentów, a cała konstrukcja owijała się wokół wzniesienia, co rusz zakręcając, pochylając się, wyrównując i znów pnąc się w górę. Przebycie tej drogi było wyczerpujące. I rzeczywiście – po pokonaniu zatrważającej ilości szczebli, Zbuntowany Mag ledwo powłóczył nogami… Ale było już blisko. Jeszcze dwa zakręty… Wtem dostrzegł cień wynurzający się niezgrabnie zza ściany. Ryze wychynął ostrożnie zza zakrętu i stanął oko w oko z intrygującym osobnikiem.

– Hejo, niebieskoskóry! – zawołał radośnie nieznajomy. – Trochę ci zeszło… – burknął, całkowicie zmieniając ton.

Ryze milczał. Wpatrywał się w zagadkową postać o fizjonomii dziecka, nie wiedząc – przyjaciel czy wróg? Skupmy się na faktach. Stał przed nim niski, ciemnoskóry chłopak z burzą nastroszonych, popielatych włosów na głowie. Oprócz nietypowej fryzury uwagę zwracał nieokreślony znak na całej twarzy oraz niecodzienny ubiór delikwenta.

– Nie ma czasu do stracenia. Chodźmy – rzucił nieznajomy, prowadząc Ryze’a przez ostatnie stopnie.

– Te zawirowania czasowe… To twoja sprawka? – Coś nagle zaświtało w głowie Zbuntowanego Maga.

– Drugim Heimerdingerem to ty nie jesteś… – bąknął pod nosem. – Innymi słowy: jasne, że tak – dodał już głośniej.

– Czego od nas chcesz?

– Chcę wam pomóc.

– W czym chcesz nam pomóc i może co ważniejsze… dlaczego?

– Zadajesz za dużo pytań. Zaraz się dowiesz. – Czarnoskóry dzieciak wskazał schody. – Powiedzmy, że kierują nami te same pobudki, niebieskoskóry.

Ryze przestał się opierać. Na szczycie ścieżki ukazała się świątynia – ta, której szukał, Świątynia Równowagi. Nie robiła najlepszego wrażenia – opustoszała, zniszczona, zarośnięta… Nie marnując czasu, weszli do środka. Dość… skromnie… Niewielkie pomieszczenie zdobiła pustka, a jedynym elementem wystroju był potężny, marmurowy stół, o który opierała się sporych rozmiarów kamienna tablica. Podeszli bliżej. Jakieś znaczki… Hieroglify.

– Tak się całkowitym przypadkiem składa, że znam starokumunguski – powiedział czarnoskóry chłopak. Odchrząknął i zaczął recytować inskrypcję:

Poznaj obmierzły dotyk niepewnego losu,

Poddaj w wątpliwość harmonię świata,

Pozwalając sobie uchwycić to, co niedostrzegalne.

Wysącz gorzki łyk rozpaczy.

Zapłać wewnętrznym krzykiem bólu,

Wrzaskiem ponurej pewności nadchodzącego Jutra.

Nieznajomy umilkł. Zbuntowany Mag oderwał wzrok od tablicy i popatrzył na stół. Skupił się na jedynym urozmaiceniu surowej kompozycji tego miejsca – złoty kielich zupełnie nie pasował do skromnego pomieszczenia i burzył beztroski ascetyzm unoszący się w powietrzu.

„Czyli wygląda na to, że muszę wypić tę miksturę. Ale moment… Może ten dzieciak kłamie? Nie. Muszę mu zaufać. Co innego mógłbym zrobić? To jedyny sposób, by poznać kolejny etap przepowiedni. To tutaj zaprowadził mnie zwój, a w tej świątyni nie ma nic oprócz tablicy i tego pucharu.” Ryze podniósł kielich.

RyzerinoZawiesisty wywar nie wyglądał zachęcająco, toteż czarodziej zamknął oczy i jednym haustem opróżnił naczynie. Ohydna ciecz rozgrzała jego trzewia. Tik. Tak. Tik. Tak. Mag poczuł, że oddala się od swojego ciała. Dryfuje w przestrzeni. Czas nie ma znaczenia. Nie istnieje. Pierwszy raz w swoim życiu Ryze poczuł prawdziwą wolność. Nie był związany przysięgą, nie musiał strzec zwoju ani przepowiedni. Radość szybko zmieniła się w zobojętnienie. Na te kilka chwil stał się wyższym bytem, niezależnym od zwodniczych emocji, nieposiadającym własnych pragnień. Wtedy zobaczył pierwszy obraz. Przed jego oczami ukazały się zamglone, niebezpieczne bagna, jałowe stepy i mocno przerzedzone bory. To mogło być tylko jedno miejsce w całej Runeterze. Dynamiczna zmiana obrazu sprawiła, że Ryze zobaczył drugi urywek – pozornie słodką, małą dziewczynkę, w której było jednak coś niepokojącego… Jej spojrzenie się zmieniło. Dzierlatka zaczęła bawić się ogniem… który sama… tworzyła… Gdziekolwiek się pojawiła, tam wywoływała strach i siała zniszczenie… Znów energiczny ruch kompozycji. Pod nogami dziewczynki pojawił się kostur. Uwagę zwracał przede wszystkim purpurowy, przyozdobiony chmarą kolców czubek… Mała podniosła artefakt i wizja nagle upadła. To chyba tyle. Ryze ponownie stał pośród zakurzonych ścian starożytnego miejsca kultu. Znów był sobą. Poczuł okropny ból w okolicach brzucha, dopadły go mdłości. Czarnoskóry chłopak odwrócił się. Czarodziej zwymiotował. Kilkukrotnie. Nie potrafił się powstrzymać. Treść pokarmowa wylewała się z niego, jakby chciał wyrzucić z siebie to wszystko, co zobaczył. Nieprzyjemny zapach, bezsilność, brak sił… Okropne uczucie. W końcu stan Ryze’a wrócił do normalności. Czarodziej opanował niedoskonałe ciało i wyprostował się.

Ekko1– Musimy udać się… – zaczął Ryze, cały czas trawiąc informacje zawarte w wizji.

– …na Ziemie Voodoo – dokończył Ekko.

– Tam mamy odnaleźć… – mag spróbował jeszcze raz.

– …władającą ogniem dziewczynkę – jego towarzysz i tym razem bezbłędnie odgadł dalszy ciąg.

– Dziewczynka dzierżyć będzie… – podjął czarodziej ostatni raz.

– …magiczny kostur.

– Skąd… skąd wiedziałeś? – Na twarzy Ryze’a malował się obraz bezkresnego zdziwienia.

Czarnoskóry chłopak wzruszył ramionami.

– Dlaczego nie powiedziałeś mi o tym wcześniej? – nie dawał za wygraną czarodziej. – Nie musiałbym cierpieć… następstw.

– Przecież i tak byś mi nie uwierzył. Próbowałem – odparł Ekko zrezygnowany.

Jeśli zauważyłeś literówkę/błąd we wpisie - prosimy o zgłoszenie tego poprzez specjalny formularz kontaktowy - dzięki automatycznemu systemowi powiadomień będziemy mogli błyskawicznie usunąć błąd.




Top