Valoran po kilku tysiącleciach został ponownie zaatakowany przez Przedwiecznych.
Przedwieczni są Bogami, którzy chcą rządzić krainą według własnych zasad. Nie przejmują się oni, jak to określają, “koniecznym rozlewem krwi”, bowiem wizja ich świata znacznie różni się od panujących tu norm. Losy całego Valoranu spoczywają w rękach jednego z najpotężniejszych magów. Najpierw jednak musi on odkryć w sobie siłę, która pomoże mu na wybranej ścieżce.
Spis treści:
Dziewięciu Przedwiecznych #1 – Prolog – “Przebudzenie”
Dziewięciu Przedwiecznych #2 – Rozdział I – “Zapomniana Wyspa”
Dziewięciu Przedwiecznych #3 – Rozdział II – “Miasto spod gór”
Dziewięciu Przedwiecznych #4 – Rozdział III – “Dziedzic Miriadonów”
Dziewięciu Przedwiecznych #5 – Rozdział IV – “Ogień i czas”
Dziewięciu Przedwiecznych #6 – Rozdział V – “Wizja”
Dziewięciu Przedwiecznych #7 – Rozdział VI – “Pojedynek”
Dziewięciu Przedwiecznych #8 – Rozdział VII – “Świat Snów”
Dziewięciu Przedwiecznych #9 – Podrozdział I – “Król pod królem”
Dziewięciu Przedwiecznych #10 – Rozdział VIII (Część 1) – “Podwójna tożsamość”
Dziewięciu Przedwiecznych #11 – Rozdział VIII (Część 2) – “Podwójna tożsamość”
Shyvana już od pięciu dni siedziała w zamknięciu. Okropnie ciasna cela była dla niej katorgą. Szeroka na pół metra, długa na półtora, a wysoka na mniej niż metr dziura w ścianie była umieszczona tuż przy ziemi. Z dwóch stron były kraty. Po jednej wychodziły na więzienie, gdzie znajdowały się setki cel takich, jak ta, a po drugiej na przepiękny krajobraz podniebnego świata. Bowiem smocze więzienie znajdowało się w krainie zwanej Wschodem Słońca.
Cela była tak mała, że dziewczyna nie mogła się ani wyprostować, ani usiąść w jakikolwiek dla siebie wygodny sposób. Jednak nie to było najgorsze. Wielką torturą była niemożliwość zmiany postaci. Dla ludzi zmieniających się w smoki było to nie do zniesienia.
Przy okazji pobytu w więzienie, Shyvana dowiedziała się,że nie jest jedyną z takich wybryków natury. Było ich całkiem sporo. Przez kraty widziała co najmniej dwadzieścia innych zajętych celi. Nie miała pewności, czy na pewno są tacy, jak ona, ale w przekonaniu utwierdziło ją, kiedy kilka razy widziała, jak przez sen zionęli ogniem.
Zapewne interesuje Cię, w jaki sposób nasza smoczyca znalazła się w tym, jakby na to nie patrzeć, elitarnym więzieniu. Cofnijmy się tydzień w tył.
Kiedy Shyvana miałam już wykończyć Zileana swoim ognistym podmuchem, ujrzała ogromny snop światła, wylewający się spośród chmur. W tym samym momencie w swojej głowie usłyszała hipnotyzujący głos, który powtarzał raz za razem: “Przybądźcie ludzie i smoki, smoki i ludzie. Ludzie w smokach i smoki w ludziach. Wyrzuceni i wygnani. Przybądźcie. Nie ukrywajcie się.”. Głos ten brzmiał jak zalety. Każde kolejne słowo hipnotyzowało ją co raz bardziej. Nie potrafiła oprzeć się pragnieniu odnalezienia źródła owego głosu.
Leciała ogłupiała przed siebie, szukając mówcy. Wreszcie, kiedy dofrunęła do słupa światła, blask uderzył w nią całą siłą i ogłuszył. Nie mogąc ponownie rozłożyć skrzydeł, spadała, patrząc w dal. Uderzając ziemię, straciła przytomność.

Shyvana ocknęła się w kwadratowej klatce gdzieś na środku pustyni. Można było wnioskować to po piasku, gdziekolwiek się nie spojrzało. O oczywiście po okropnie zimnej nocy.
Nieopodal, gdzieś koło dwudziesty metrów od niej, zauważyła ognisko. Siedziało przy nim kilkoro żołnierzy. Głośno rozmawiali, co zapewne spowodowane było wypiciem sporych ilości alkoholu. Flaszki walały się dookoła ogniska.
Smoczyca nie wiedziała, co robić. Czy lepiej próbować uciec, czy nie ruszać się i udawać, że śpi. Postanowiła nic nie robić i podsłuchać CONIECO od pijanych strażników.
– Agh. A słyszeliście o prowincji miasta spod gór? – zapytał jeden z nich.
– Nie. A co z nią? – odpowiedział najgrubszy, zajadając kiełbasę.
– Ha! Już jej nie ma! – wykrzyknął uradowany osiągniętym efektem. – Całe spłonęło.
– No ale chybanie tak samo z siebie! – zachęcił do dalszej opowieści najstarszy.
– Wiadomo, że nie. Ponoć to sprawka tej tutaj – kiwnął w stronę klatki, w której leżała Shyvana. – Mówią, że tłukła się z jakimś magiem i tak pluła ogniem, że wszystko sfajczyła.
– Aj, pieprzysz – odezwał się jedyny, ubrany na zielono, nie czerwono. Zielony, to chyba kolor dowódcy oddziału.
– Jak chuj! Haha! – roześmiał się najgrubszy, prawie się przy tym przywracając.
– No mówię wam! – oburzył się. – A myślicie, że czemu ją wieziemy do sami wiecie…
– On ma rację – odezwał się jeden, który do tej pory siedział cicho. – Też tak słyszałem.
– Kto wie? A teraz polej mi, szeregowy.
A więc o to chodzi. Siedziała tu tylko dlatego, że trochę się posprzeczała. Przecież to bez sensu. Ale dalej nie wie, dokąd ją wiozą. Pewnie przed sąd, albo co. Jedyne co ją martwiło, to to “sami wiecie”. Imienia gość nie ma, czy co?
Leżąc i rozmyślając nanajróżniejsze tematy, zasnęła. Śniło jej się, że miała własne królestwo. Trwała wojna i Shyvana w postaci smoka, na czele ogromnej kolumny swoich rycerzy szła do walki. To był piękny sen i trwał aż nazbyt długo.
Ocknęła się, kiedy słońce było na samym środku nieba. Jej klatkę czymś zasłonięto. Jedynie na szczycie była wyrwana mała dziura, więc mogła bez przeszkód oglądać chmury. Upał drażnił niesamowicie, ale smoki są odporne na gorąco. Czym jest dla nich takie słoneczko, kiedy w ich brzuchu trwa ogień.
Po jakimś czasie wreszcie się zatrzymali. Strażnicy zdjęli szatę z klatki i ją otworzyli. Jednak przed wyprowadzeniem Shyvany, założyli jej jakąś dziwną obrożę. Dopiero po chwili zorientowała się, że przez nią nie może zmienić postaci. Z początku myślała, że to przez zmęczenie, ale w końcu doszła do wniosku, że raczej nie.
Wprowadzili ją do jakiegoś budynku. Szli długimi korytarzmi, dopóki nie znaleźli jakiejś sali głównej. Tak było napisane na drzwiach. Weszli do środka i okazało się, że to sala sądowa.
– Pani Shyvana? – zadał pytanie kontrolne chudy sędzia.
– Jam zwykła wieśniaczka, panie – wybrała taką drogę obrony, a szmaty, które miała na sobie, faktycznie przypominały wieśniackie.
– W takim razie co tu robisz, dziecko? – zmartwił się.
– Pan wybaczy, ale to ścierwo łże jak pies – wtrącił się jeden ze strażników.
– Proszę o ciszę! – wrzasnął sędzia. – Sam będę oceniał kto tu łże! Z resztą jak taka słodka damulka mogłaby okazać się krwiożerczą bestią?
– Panie! – smoczyca udawała przestraszoną. – Ja nie jestem żadną bestią!
– Cisza – pouczył ją sędzia. – Nie odzywaj się niepytana. Skoro nie jesteś Shyvana, to jak się nazywasz?
– Lori – odpowiedziała bez chwili zastanowienia.
– Piękne imię – mrugnął do niej. Na Boga! On ją podrywał. Co za burak. – Skąd podchodzisz?
– Z prowincji miasta spod gór, panie.
– I mówisz, że nie jesteś Shyvana. W takim razie dlaczego ci tutaj strażnicy zabrali do mnie ciebie, a nie ją? – spytał podejrzliwie.
– Panie, nie wiem! Nie wiem! Smok zaatakował nasze miasto, a ja się ukryłam pod taką deską. Potem, jak smok odleciał, ja wygramoliłam się spod niej i uciekałam, jak najdalej. Wtedy strażnicy mnie złapali i powiedzieli, że już po mnie! – rozpłakała się.
– Przecież to jest stek bzdur wyssany z palca! To smok we własnej osobie! – oburzył się dowódca strażników.
– Ci-szaa!!! – ryknął sędzia jeszcze głośniej niż poprzednio. – Nie płacz dziecko – uśmiechnął się do niej. – Zaraz wszystko wyjaśnimy. A teraz ściągnijcie jej do diabelstwo z szyji.
– Panie, nie radziłbym – rzekł dowódca.
– Powiedziałem coś!
Dowódca strażników podszedł do Shyvany. W międzyczasie sędzia, choć nie wierzył opowieściom straży, schował się pod ławką. Na wszelki wypadek. Dowódca szybkim ruchem ręki zdjął obrożę z szyji dziewczyny i… I nic. Nic się nie stało. Smoczyca nie była głupia. Chociaż mogła zmienić się w smoka i pozabijać wszystkich na tej sali, uznała, że daleko i tak nie zajdzie. W końcu rzuci się na nią cała armia i pewnie zginie.
Sędzia wystawił głowę spod ławki.
– I co? Haha! – roześmiał się. – Wy tumany jedne! Zabraliście złą osobę. A teraz jazda szukać prawdziwej Shyvany! – po raz kolejny wrzasnął na strażników. – A Ty, dziecko, choć ze mną.








