Valoran po kilku tysiącleciach został ponownie zaatakowany przez Przedwiecznych.
Przedwieczni są Bogami, którzy chcą rządzić krainą według własnych zasad. Nie przejmują się oni, jak to określają, “koniecznym rozlewem krwi”, bowiem wizja ich świata znacznie różni się od panujących tu norm. Losy całego Valoranu spoczywają w rękach jednego z najpotężniejszych magów. Najpierw jednak musi on odkryć w sobie siłę, która pomoże mu na wybranej ścieżce.
Spis treści:
Dziewięciu Przedwiecznych #1 – Prolog – “Przebudzenie”
Dziewięciu Przedwiecznych #2 – Rozdział I – “Zapomniana Wyspa”
Dziewięciu Przedwiecznych #3 – Rozdział II – “Miasto spod gór”
Dziewięciu Przedwiecznych #4 – Rozdział III – “Dziedzic Miriadonów”
Dziewięciu Przedwiecznych #5 – Rozdział IV – “Ogień i czas”
Dziewięciu Przedwiecznych #6 – Rozdział V – “Wizja”
Dziewięciu Przedwiecznych #7 – Rozdział VI – “Pojedynek”
Dziewięciu Przedwiecznych #8 – Rozdział VII – “Świat Snów”
Dziewięciu Przedwiecznych #9 – Podrozdział I – “Król pod królem”
Dziewięciu Przedwiecznych #10 – Rozdział VIII (Część 1) – “Podwójna tożsamość”
Dziewięciu Przedwiecznych #11 – Rozdział VIII (Część 2) – “Podwójna tożsamość”
Cesarz nie wierzył własnym oczom. Stał na wschodnim balkonie jednej z wież i obserwował prowincję miasta spod gór. Na początku zdawało mu się, że widzi siwy, ledwo widoczny dymek, który unosi się nad budynkami. Chwilę później dostrzegł coś, co niczym błyskawica sunęło po niebie. Nie minęło dziesięć minut, kiedy prowincja stanęła w płomieniach. Co chwilę zdawało się słyszeć odległe krzyki: “Bogowie, to smok!”. Ravgor stał wpatrzony przed siebie, aż nagle usłyszał pukanie.
– Wejść!
Zza drzwi wyłoniła się postać. Był to starszy mężczyzna. Na pierwszy rzut oka wyglądał nieco dziwacznie. Jego siwe włosy razem z brodą sprawiały wrażenie, jakby przez cały czas były naelektryzowane. Sztywne, raz unosiły się do góry, a raz opadały. Niesamowite. Jego szata nie wyglądała jakoś szczególnie. Przez nią można było go wziąć za zwykłego wróżbitę, jednak na plecach nosił coś dziwnego. Ogromny zegar.
– Witaj, Panie – skłonił się nisko przybysz. – Jestem Zilean z Urtistanu.
– Witaj, Zileanie. Co sprowadza cię do Ros Damantum?
– Wydaje mi się, że sam się domyślisz. Wystarczy wyjrzeć przez okno – skinął głową w stronę balkonu, na którym przed chwilą stał cesarz.
Ravgor spojrzał na przedmieścia raz jeszcze i ponownie poddał się najstraszliwszym myślom o smoku niszczącym całe jego królestwo.
– Co mam robić? – spytał. – Nie mogę przecież posłać tam moich wojsk. Ten stwór najpierw ich spali, a potem zje w całości…
– Otóż nie! – przerwał Zilean. – To nie jest zwyczajny smok. To dziecko człowieka i smoka. Skrzyżowana krew magiczna i zwyczajna. Została wygnana z Królestwa Smoków za to, kim jest.
– Chcesz mi powiedzieć, że poczwara latająca nad moim miastem to pół człowiek?
– W rzeczy samej. Tylko jak na razie przybrała postać smoka. Cóż… pewnie jest na coś wściekła – uśmiechnął się.
– Więc co mam robić?
– Ty? Nic. Ale ja zrobię. Potrzebuję tylko twojego pozwolenia.
– A co zrobi człowiek w porównaniu z bestią?
– Człowiek czy mag, panie?
– Ach… mag. Udzielam ci pozwolenia – kiwnął głową na pożegnanie.
Miasto stało w ogniu. Każdy dom, drzewo, ławka, cokolwiek, paliło się niemiłosiernie. Zewsząd było słychać ludzkie krzyki rozpaczy, a gorąc jaki panował, dodawał dramaturgii owego zdarzenia. Smok. Kto by pomyślał, że akurat jemu przyjdzie się z nim zmierzyć? Ale nie bał się. Bo niby czego? Czas miał większą moc. Największą. Każdy pragnął panować nad czasem, a jemu się to udało. Był Panem Czasu, jedynym najbardziej trwałym, nieśmiertelnym. Wiadomo, są plusy i minusy. Jednak teraz nie ma co się skupiać na rozważaniu. Co lepsze? Życie czy śmierć?
Zilean przechadzał się w pół zwęgloną uliczką rozglądając się spokojnie. Badał teren przed walką. Oglądał każdą deskę, która leżała na ziemi, każde jabłko, które spadło z drzewa, a nawet kwiaty, które nie zdążyły jeszcze zająć się ogniem.
Wreszcie ujrzał swojego przeciwnika. Od razu zauważył, że trochę się przeliczył. Smok z Zachodu. Czerwony niczym krew, a serce gorące jak lawa. Ale był głupi. Co on sobie myślał?
Nagle bestia spojrzała się na niego i zionęła ogniem, ale wyłącznie po to, by go ostrzec. Mag jednak nie ruszył się z miejsca. Zdenerwowana smoczyca postanowiła z nim jednak porozmawiać. Szybko zmieniła swą postać i podeszła do starca.
– Kim jesteś i czego chcesz? – warknęła bez odrobiny uczucia.
– Jestem Zilean z Uristanu, Strażnik Czasu. Przybyłem, aby powstrzymać cię przed niszczeniem królestwa miasta spod gór.
– Ha! – wrzasnęła. – Myślisz, że się ciebie boję?!
– Niekoniecznie, ale wydaje mi się, że powinnaś.
– Jestem pół człowiekiem, a pół smokiem! – zdawała się nie zwracać na niego uwagi. – Shyvana, bestia i plaga!
– Każdą bestię można ujarzmić, prawda? A z resztą co ci da niszczenie całej okolicy?
– Co?! – rozejrzała się przez chwilę. – Satysfakcję. Ludzie są słabi, bez ambicji. Dążą tylko do władzy.
– Przykro mi to mówić, ale niestety będę cię musiał powstrzymać – spojrzał na nią pustym wzrokiem.
– Ty? – zdziwiła się.
– Ja. Człowiek. Walcz.
Shyvana ponownie zmieniła swą postać.