Valoran po kilku tysiącleciach został ponownie zaatakowany przez Przedwiecznych.
Przedwieczni są Bogami, którzy chcą rządzić krainą według własnych zasad. Nie przejmują się oni, jak to określają, “koniecznym rozlewem krwi”, bowiem wizja ich świata znacznie różni się od panujących tu norm. Losy całego Valoranu spoczywają w rękach jednego z najpotężniejszych magów. Najpierw jednak musi on odkryć w sobie siłę, która pomoże mu na wybranej ścieżce.
Spis treści:
Dziewięciu Przedwiecznych #1 – Prolog – “Przebudzenie”
Dziewięciu Przedwiecznych #2 – Rozdział I – “Zapomniana Wyspa”
Dziewięciu Przedwiecznych #3 – Rozdział II – “Miasto spod gór”
Dziewięciu Przedwiecznych #4 – Rozdział III – “Dziedzic Miriadonów”
Dziewięciu Przedwiecznych #5 – Rozdział IV – “Ogień i czas”
Dziewięciu Przedwiecznych #6 – Rozdział V – “Wizja”
Dziewięciu Przedwiecznych #7 – Rozdział VI – “Pojedynek”
Dziewięciu Przedwiecznych #8 – Rozdział VII – “Świat Snów”
Dziewięciu Przedwiecznych #9 – Podrozdział I – “Król pod królem”
Dziewięciu Przedwiecznych #10 – Rozdział VIII (Część 1) – “Podwójna tożsamość”
Dziewięciu Przedwiecznych #11 – Rozdział VIII (Część 2) – “Podwójna tożsamość”
Zilean patrzył na zmieniającą się Shyvanę. Przybrała postać ogromnego, czerwonego smoka o diabelskich oczach, które płonęły żywym ogniem. Stali i obserwowali się nawzajem. Czekali na pierwszy ruch przeciwnika. Spokój i stalowe nerwy pozwoliły im stać w bezruchu co najmniej kilka chwil.
Wreszcie Shyvana rzuciła się na maga. Ten jednak uskoczył momentalnie, przez co smok runął na ziemię. Potwór szybko się otrząsł i spróbował swoich sił jeszcze raz, jednak Zilean znów okazał się szybszy. W międzyczasie zdążył jeszcze rzucić swoją bombę zegarową, która wybuchła i zraniła smoka w jedną z potężnych łap.
– Jesteś zbyt wolna – prowokował ją starzec. – Nikt jeszcze nie wygrał z czasem.
– Nic nie może równać się z ogniem! – Wrzasnęła. – Płoooń!!
Krzycząc te słowa, z paszczy smoka wystrzeliła fala płomieni, która zmierzała prosto w kierunku maga. Ten jednak bez żadnych przeszkód uniknął poparzenia. Zakrzywił przed sobą czasoprzestrzeń, zmieniając tym samym kierunek lotu ognia. Nadeszła pora na kontratak. Zilean niechętnie wyciągnął kolejną bombę, nastawił ją i zaczekał, aż smok będzie chciał znów zionąć. Kiedy Shyvana otworzyła paszczę, wrzucił ją prosto do niej. Minęło kilka sekund, a bomba dalej nie wybuchała.
– Co? Myślałeś, że taka bombka jest w stanie mi coś zrobić? Mówiłam Ci, że ogień to potęga! – Rzuciła się na niego.
Tym razem starcowi nie do końca udało się uniknąć ataku. Wiek sprawiał, że szybko się męczył, przez co był coraz powolny. Potwór wbił mu szpon prosto w ramię, wyrywając przy tym znaczne ilości mięsa. Zilean chwycił się mocno za rękę i używając swoich mocy, zregenerował je. Niestety kosztowało go to wiele sił. Na chwilę ściemniło mu się przed oczami.
Shyvana nie była głupia i potrafiła wykorzystywać nadarzające się okazje. Momentalnie pofrunęła w jego stronę i przygrzmociła mu ogonem. Mag natychmiast poleciał w tył i z wielką siłą walnął w mur jednego z domów. Dało się słyszeć chrzęst łamanych kości.
– Co teraz, Strażniku Czasu? Starzejesz się, a czas potrafi niszczyć i tych, którzy nad nim władają – zaśmiała się smoczyca. – A teraz wybacz, ale muszę Cię zjeść. Nie jadłam od tygodni.
Potwór powoli zaczął stąpać w kierunku leżącego na ziemi Zileana. Już miała przypiec go swoim ognistym podmuchem, kiedy usłyszała przeraźliwy huk. Spojrzała w górę i ujrzała rozstępujące się niebo, jakby czarna dziura utworzyła się ponad chmurami. Bił z niej oślepiający blask. Chciała uciekać, ale energia emanująca z dziury w niebie, przyciągała ją jak magnez. Szła w kierunku światła, aż nagle zauważyła jakiś ruch. Z nieba zaczęły stępować istoty podobne do aniołów. Jednak ich skrzydła były czarne i poplamione krwią. Nad głową, zamiast aureoli, można było ujrzeć ogromne rogi, które przebijały się przez zjawiskowe hełmy postaci. Ich czarne jak noc zbroje przypominały te z zaświatów. A może… to były te z zaświatów, kto wie? Więcej już nie pamiętała. Padła na ziemię, jakby rażona prądem. Zaczęła się wić, stękać, aż w końcu zemdlała.
Osłupiały Zilean spoglądał raz w górę, raz w dół – raz na niebo, raz na konającego smoka. W tym samym momencie zauważył, jak Shyvana podnosi się i wzbija w powietrze. Zionąc ogniem leciała w kierunku miasta spod gór. Mag nie miał pojęcia co robić. Nie wiedział, czy starczy mu sił na teleportację. Już miał próbować, ale nagle zauważył młodego mężczyznę, który szedł w jego kierunku. Jego aura była silniejsza od tych, które widział w swoim życiu. Równa bogom. Starzec jednak nie miał czasu teraz z nim rozmawiać. Wiedział, że jeszcze się spotkają. Użył całej mocy, jaka mu pozostała i teleportował się. Będąc w próżni czasowej posłał wiadomość do chłopca: „Nastał mroczny kres świata. Niebo się rozstępuje. Przedwieczni schodzą na Ziemię”.
Wylądował w zupełnie innym miejscu, niż chciał. Zdawało się, że na jakiejś wyspie. Nie mógł wstać, więc oparł się o jedyne drzewo, które rosło niedaleko. Powoli odzyskiwał energię, ale połamane żebra i pęknięte kości w kręgosłupie nie pozwalały mu się ruszyć. Postanowił zaczekać, aż ktoś go znajdzie. Oby nie była to bezludna wyspa, ale zdało się, że takowych w Valoranie nie było. Spojrzał przed siebie i dopiero teraz zauważył, że siedzi na skarpie, a pod nim i przed nim rozlewa się morze. Piękne, błękitne morze.
Szum fal ukołysał go do snu.







