Valoran po kilku tysiącleciach został ponownie zaatakowany przez Przedwiecznych.
Przedwieczni są Bogami, którzy chcą rządzić krainą według własnych zasad. Nie przejmują się oni, jak to określają, “koniecznym rozlewem krwi”, bowiem wizja ich świata znacznie różni się od panujących tu norm. Losy całego Valoranu spoczywają w rękach jednego z najpotężniejszych magów. Najpierw jednak musi on odkryć w sobie siłę, która pomoże mu na wybranej ścieżce.
Spis treści:
Dziewięciu Przedwiecznych #1 – Prolog – “Przebudzenie”
Dziewięciu Przedwiecznych #2 – Rozdział I – “Zapomniana Wyspa”
Dziewięciu Przedwiecznych #3 – Rozdział II – “Miasto spod gór”
Dziewięciu Przedwiecznych #4 – Rozdział III – “Dziedzic Miriadonów”
Dziewięciu Przedwiecznych #5 – Rozdział IV – “Ogień i czas”
Dziewięciu Przedwiecznych #6 – Rozdział V – “Wizja”
Dziewięciu Przedwiecznych #7 – Rozdział VI – “Pojedynek”
Dziewięciu Przedwiecznych #8 – Rozdział VII – “Świat Snów”
Dziewięciu Przedwiecznych #9 – Podrozdział I – “Król pod królem”
Dziewięciu Przedwiecznych #10 – Rozdział VIII (Część 1) – “Podwójna tożsamość”
Dziewięciu Przedwiecznych #11 – Rozdział VIII (Część 2) – “Podwójna tożsamość”
– Mój Boże, o mój Boże – powtarzał raz za razem jeden ze strażników wieży patrolujący okolicę.
– Co ty tam znowu szepczesz pod nosem? – zapytał drugi. Wymóg był taki, że wartownicy zawsze musieli chodzić parami.
– Wołaj powiernika. Trzeba o tym szybko powiedzieć cesarzowi – zawahał się na chwilę. – Szybciej niż szybko.
– Ale o czym? Co ty mówisz? Śniło ci się coś, czy jak? – spojrzał na kolegę ze zdumieniem.
– Sam spójrz – wskazał gestem ręki coś na niebie.
Drugi ze strażników wstał i podszedł do poręczy. Podniósł głowę starając się wypatrzyć, co tak zdenerwowało kolegę. Oczy już nie te, pomyślał, jednak po chwili coś zauważył. Jakiegoś niby ptaka. Problem tkwił w tym, że taki trochę za duży był ten ptak. Długo wpatrywał się z niedowierzaniem w stworzenie, które sunęło po niebie.
– To niemożliwe…
Strażnik nie pamiętał poprzedniego razu, kiedy tak szybko biegł. Jednak pomimo słabej kondycji musiał jak najprędzej powiadomić władcę. Schody wieży, która mierzyła ponad czterdzieści metrów, zdawały się nie mieć końca. Wybudowano ją setki lat temu, jako punkt obserwacyjny. Nikt wtedy nie myślał, że trzeba będzie tędy biegać.
Pędząc przed siebie przez multum uliczek, słyszał tylko za sobą krzyki mieszkańców: “Jak leziesz, baranie!?” albo “Co by ci nóżek nie urwało!”. Gdyby się tak nie spieszył, nie pozwoliłby na to. Był w końcu strażnikiem, a strażnikowi należała się odrobina szacunku. Nawet ta wstrętna hołota powinna o tym wiedzieć. Mniejsza o to. Kiedy indziej się z nimi rozprawi.
Po około dziesięciu minutach dotarł do bramy pałacu. Zwykle zajmowało to co najmniej pół godziny. Można sobie wyobrazić, jak szybko musiał biec. Ostatnimi siłami walnął kilka razy zamkniętą dłonią w jedno ze skrzydeł drewnianych drzwi. Zasuwa odsunęła się i wyjrzał przez nią młodo wyglądający mężczyzna.
– Kto tam? – zapytał oceniając wzrokiem przybysza.
– Strażnik wieży.
– Podaj hasło.
– Potestas vitae vis.
Brama otworzyła się z trzaskiem, a młodzieniec ustąpił drogi strażnikowi. Pierwszą rzeczą, którą zauważył był przeogromny pałac. Każdy budynek, z którego się składał, był w kształcie walca, a kończył się przepiękną, zdobioną kopułą. Grube mury zamku chroniły go przed ewentualnymi oblężeniami bądź atakami. Były one jednak rzadkością. Przeszkadzało w tym położenie całego miasta. Pałac znajdował się nad wielką przepaścią, a do jego wnętrza prowadził wąski most, na którym mieściły się maksymalnie 3 osoby na raz. Samo miasto było otoczone przez pasmo wysokich i niewyobrażalnie stromych gór. Nikomu, kto próbował, nie udało się przejąć miasta. Z początku prób było wiele, lecz z czasem ustały. Incydentalnie zdarzały się także ataki na prowincję, ale wojska miasta spod gór radziły sobie z wrogami w mgnieniu oka.
Pomimo swojego zmęczenia, strażnik znów zaczął biec. Dotarł do pałacu w mgnieniu oka. Drzwi prowadzące do sali królewskiej były pilnowane przez kilkoro rycerzy gwardii cesarskiej, którzy nie przepuszczali byle kogo.
– Stać! Kto i w jakim celu?
– Strażnik wieży. Mam bardzo pilną wiadomość dla cesarza.
Gwardzista otworzył bramę i wszedł do środka. Na końcu pomieszczenia stał wspaniały tron. Był drewniany, pokryty czarną farbą. W drewnie zostały wyrzeźbione zwierzęce głowy. Miało to znaczyć, że cesarzowi podlega każdy. Nawet zwierzę. Sam władca, który siedział na tronie, wyglądał niesamowicie i groźnie zarazem. Miał na sobie zbroję czarną jak noc, którą dostał niegdyś od czarownika z Howling Marsh. Nazywał się Karthus, a ową zbroję sprowadził z zaświatów. Była zaczarowana i potrafiła uchronić przed najcięższymi ciosami.
– Panie mój – rzekł rycerz padając na kolana. – Przybył strażnik wieży. Mówi, że ma dla ciebie wiadomość.
Cesarz ocenił gwardzistę wzrokiem.
– Niech wejdzie.
Rycerz wstał, ukłonił się i wyszedł dając znak strażnikowi.
– P-p-p-panie – jąkał się trochę, bowiem nigdy w życiu nie widział tak rosłego człowieka. Na dodatek był nim cesarz. – Nie w-wiem od czego za-za-zacząć.
– Złap oddech i przestań się jąkać – pouczył go władca.
– Chodzi o to, że z moim kolegą, jak co dzień, patrolowaliśmy miasto z punktu obserwacyjnego, którym jest przeogromna wieża w prowincji. Nagle mój kolega zaczął rozmawiać sam ze sobą. W sumie jest to dość normalne, ale teraz był taki jakby przestraszony. Spytałem się o co mu chodzi, a on żebym sam zobaczył. Patrzę, patrzę, a tam na niebie się coś rusza. Ogromny ptak jakby, zgroza.
– Ptak?! – wrzasnął Ravgor podrywając się z krzesła. – Śmiesz przychodzić do mnie i zawracać mi dupę jakimś byle ptakiem?!
– N-n-nie. Jakb-bym śmiał.
– Tak więc co to było?!
Strażnik spode łba spojrzał na cesarza, prosto w jego wściekłe oczy. Bał się jak diabli.
– S-s-s-smok.