Valoran po kilku tysiącleciach został ponownie zaatakowany przez Przedwiecznych.
Przedwieczni są Bogami, którzy chcą rządzić krainą według własnych zasad. Nie przejmują się oni, jak to określają, “koniecznym rozlewem krwi”, bowiem wizja ich świata znacznie różni się od panujących tu norm. Losy całego Valoranu spoczywają w rękach jednego z najpotężniejszych magów. Najpierw jednak musi on odkryć w sobie siłę, która pomoże mu na wybranej ścieżce.
Spis treści:
Dziewięciu Przedwiecznych #1 – Prolog – “Przebudzenie”
Dziewięciu Przedwiecznych #2 – Rozdział I – “Zapomniana Wyspa”
Dziewięciu Przedwiecznych #3 – Rozdział II – “Miasto spod gór”
Dziewięciu Przedwiecznych #4 – Rozdział III – “Dziedzic Miriadonów”
Dziewięciu Przedwiecznych #5 – Rozdział IV – “Ogień i czas”
Dziewięciu Przedwiecznych #6 – Rozdział V – “Wizja”
Dziewięciu Przedwiecznych #7 – Rozdział VI – “Pojedynek”
Dziewięciu Przedwiecznych #8 – Rozdział VII – “Świat Snów”
Dziewięciu Przedwiecznych #9 – Podrozdział I – “Król pod królem”
Dziewięciu Przedwiecznych #10 – Rozdział VIII (Część 1) – “Podwójna tożsamość”
Dziewięciu Przedwiecznych #11 – Rozdział VIII (Część 2) – “Podwójna tożsamość”
Dziewięciu Przedwiecznych #12 – Rozdział IX – “Wiara i jej brak”
Dziewięciu Przedwiecznych #13 – Rozdział X (Część 1) – “Cesarz musi zginąć”
Zapewne wielu z was nigdy nie zastanawiało się nad różnicą pomiędzy królem, a cesarzem. Można sobie pomyśleć – zaraz, zaraz, jeden panuje, drugi tak samo, więc nie mogą być jakoś wielce inni. Może i nie, ale jest jedna, znacząca różnica. Oczywiście cały czas mowa o u strojach w samym Valoranie. Otóż tytuł króla otrzymuje osoba, która wygrała głosowanie, bądź jest przekazywany z pokolenia na pokolenie. No ale to już zależy od małżonków i płci ich dzieci. Cesarz natomiast zostaje zesłany z góry. Od samych Bogów, tudzież Przedwiecznych. Czyli wychodzi na to, że to jeden z nich. Wyjątkowo może się zdarzyć, że został on po prostu przez nich wybrany i posadzony na tronie jakiegoś miasta. Jednak każdy ma inny styl “cesarzowania”, a Przedwiecznym nie każdy się podoba.
– Głupi cieć Xelion – klnął pod nosem Yonmundur, Pan Zaświatów. – Co ja, kurwa, jestem? Najemnik? Gorzej upaść nie mogłem… “Zabij cesarza, bo się pogniewamy.”. Ble, ble, ble. A właśnie, że nie zabiję. I co? Głupio wam?
“Nie zapominaj, że słyszę Twoje myśli, Yonmundurze”.
– Co do kurwy?! – przestraszył się władca.
“To ja. Xelion. Przeliterować? X, E, L, I, O, N”.
– Dobra już! Zrozumiałem, do jasnej cholery! Zapomniałem, że jesteś głupim fiutem, wtykającym nos w nie swoje sprawy… – zarzucił mu.
“Akurat to, mój drogi, jest jak najbardziej moja sprawa. Pomyślałem, że sprawdzę, jak sobie radzisz i chyba dobrze zrobiłem. Wiesz, że nie masz odwrotu?”.
– A ty dalej swoje. Zabij go, bo pożałujesz, tuturutu – przedżeźniał Xeliona. – Idę przecież po tego skurwysyna spod gór. Powiedziałem, że zrobię, to zrobię! – wrzasnął. – Nawet samemu ze sobą pogadać nie można… Wszędzie szpiedzy, podsłuchy i takie tam różne pipy!
“Dalej tu jestem”.
– Won z mojej głowy!!! – ryknął tak, że aż rozpruło mu gardło. Tym razem odpowiedziała jedynie cisza. – No w końcu.
Wędrował bardzo długo. Najpierw przez ogromny las, a teraz przez niekończącą się pustynię. Owinięty w szmaty, jak jakiś pustelnik, maszerował pomału. W normalnych warunkach pewnie dosiadłby konia, ale tutaj nie byłoby to najlepszym pomysłem. Kopyta zbyt prędko ugrzęzłyby w piasku, a co za tym idzie, nie pojechałby za daleko.
W oddali widział już dym, unoszący się nad resztkami spalonego przedmieścia. Minęły już trzy tygodnie od bitwy Shyvany z Zileanem, ale można było dostrzec wciąż tlący się ogień.
Nagle Yonmundur zauważył coś jeszcze. Nie wierzył własnym oczom. Przecież to eskorta królewska! Z samym cesarzem na czele – Glewirionem, jego bratem. Jechali od strony bramy głównej miasta spod gór. Czyli wychodzi na to, że cesarz wybrał się na rozpoznanie, by ocenić wszelkie straty.
Yonmundur nigdy nie czuł jakiegoś większego przywiązania do brata. Zawsze szli własnymi ścieżkami, a kiedy drugi potrzebował pomocy albo wsparcia, nie zwracali na to uwagi. Byli rodziną, ale tak jakby daleką.
Jednak nigdy nie wchodzili sobie pod nogi. Aż do teraz.
– Sentia – Yonmundur rzucił na siebie czar niewidzialności. Po co miał ryzykować otwartą walkę, kiedy można było załatwić to po cichu?
Po kilku chwilach był już na przedmieściach. Skradając się tak, by nie wydać z siebie najmniejszego odgłosu, nasłuchiwał, gdzie w tym momencie może znajdować się cesarz.
Nie docenił go. Glewirion nie był głupi i zawsze się zabezpieczał. Tym razem zatrudnił do ochrony maga, który wyczuł zaklęcie niewidzialności, rzucone przez Pana Zaświatów.
Wokół Yonmundura znikąd pojawiło się nagle pięcioro rycerzy z gwardii cesarskiej i czarodziej. No i oczywiście Glewirion we własnej osobie. Jako, że i tak wszyscy już go widzieli, przerwał zaklęcie.
– Kogo ja widzę? – zaczął zupełnie niezmieszany. – Władca miasta spod gór we własnej osobie! Postanowiłeś wreszcie wyjść z ukrycia?
– Mógłbym zadać Ci to samo pytanie – odpowiedział niewzruszony cesarz. – Co tu robisz?
– Nie mogę powiedzieć – zawiesił głos. – To tajne – mrugnął do niego, uśmiechając się szyderczo.
– W takim razie nie mam innego wyboru. Zabrać go – zwrócił się do strażników.
– Stop! – wykrzyknął Yonmundur. – Jeśli się zbliżycie, zabiję was – spojrzał na rycerzy i czekał na ich reakcję.
– Powiedziałem coś! – wrzasnął cesarz.
Strażnicy od razu rzucili się na niego. Jednak Yonmundur był na to przygotowany i w tym samym momencie wyszarpnął skrywany do tej pory pod szatami miecz.
Pierwszy był drobny, ale przez to dość szybki. Wyczekał aż podbiegnie wystarczająco blisko i jednym ruchem ręki podciął mu gardło.
Drugi zdawał się ważyć około 150 kilo. Grubas odporny na lekkie skaleczenia i średnie obicia. Tyle tylko, że wolny. Baaardzo wolny. Kiedy biegł, Yonmundur miał czas, by wymierzyć precyzyjny cios w nogi. Gdy już leżał na ziemi, dobił go.
Trzeci jeszcze grubszy, ale bez miecza. Za broń miał maczugę, którą jednym ruchem można zmiażdżyć czaszkę. Yonmundur wolał nie ryzykować i rzucił na niego czar osłabiający, a kiedy broń wypadła mu z ręki, wbił mu miecz prosto w brzuch.
Czwarty i piąty już normalnych rozmiarów, widząc co się dzieje, podbiegli razem. Z dwóch stron. Oboje mieli tarcze i Yonmundur miał problem z precyzyjnym uderzeniem. Temu z lewej wymierzył takiego kopniaka, że aż wgniótł mu pancerz. Drugiemu zaś próbował rozpłatać brzuch. Niestety tamten okazał się być zwinny i zablokował cięcie tarczą. Brat cesarza odbił się od niej, ale szybko wrócił do poprzedniej pozycji i oddzielił strażnikowi głowę od reszty ciała. Podszedł do tego z wgniecionym pancerzem, ale tamten już nie żył. Udusił się.
Na drodze do cesarza stał mu jeszcze tylko jeden przeciwnik. Mag. Yonmundur go znał. Albo może nie jego, tylko tego, kim kiedyś był. Yalzahar, niegdyś jasnowidz, którego opętały stwory z Pustki. Teraz nie myśli trzeźwo, spowiła go nicość, Pustka zapanowała nad nim. Sprawiało to, że stawał się jeszcze groźniejszy.
Zakapturzony, ubrany cały na fioletowo, w kolor Pustki. Można by go wziąć za człowieka, gdyby nie to, że unosił się w powietrzu, a jego oczy… Patrząc w nie, zdawało ci się, że cały sens życia gdzieś ucieka, zanika, a szczęście kończy się i nie ma zamiaru wrócić.
Yonmundur zdawał sobie sprawę z tego, że Malzahar nie jest przeciwnikiem, którego zdoła pokonać samym mieczem, więc stanął w miejscu i przygotowywał się do rzucenia zaklęcia. Niestety prorok okazał się szybszy i wyciągając rękę przed siebie, wnikł w umysł Pana Zaświatów. Ten padł na kolana i zaczął zwijać się z bólu.
“Nie masz tu władzy, Yonmundurze” – usłyszał głos Malzahara dobiegający z wnętrza własnej głowy.