Spis treści:
Dziewięciu Przedwiecznych #1 – Prolog – “Przebudzenie”
Dziewięciu Przedwiecznych #2 – Rozdział I – “Zapomniana Wyspa”
Dziewięciu Przedwiecznych #3 – Rozdział II – “Miasto spod gór”
Dziewięciu Przedwiecznych #4 – Rozdział III – “Dziedzic Miriadonów”
Dziewięciu Przedwiecznych #5 – Rozdział IV – “Ogień i czas”
Dziewięciu Przedwiecznych #6 – Rozdział V – “Wizja”
Dziewięciu Przedwiecznych #7 – Rozdział VI – “Pojedynek”
Dziewięciu Przedwiecznych #8 – Rozdział VII – “Świat Snów”
Dziewięciu Przedwiecznych #9 – Podrozdział I – “Król pod królem”
Dziewięciu Przedwiecznych #10 – Rozdział VIII (Część 1) – “Podwójna tożsamość”
Dziewięciu Przedwiecznych #11 – Rozdział VIII (Część 2) – “Podwójna tożsamość”
Biegł.
Nie miał już czasu. Wszystko potoczyło się nie po myśli jego i jego władcy. Dzięki Bogom, że wieści dotarły tu tak szybko.
Ciemny korytarz rozświetlony od czasu do czasu kilkoma świecami zdawał się nie mieć końca. Kapłan czuł, jakby biegał w koło. Każde z mijanych drzwi od pokoi były pozamykane na kilkanaście spustów. Mieszkający tam uczniowie wiedzieli. Wiedzieli, co się dzieje, że nie ma już innej możliwości.
Kapłan imieniem Lean był zwyczajnym człowiekiem. A przynajmniej taki się wydawał. Pospolity wygląd przemawiał za tym, że nie miał on nic do ukrycia. Lekko przygarbiony o kruczoczarnych włosach i zielonych oczach. Kto by się do kogoś takiego przyczepił? A jednak…
Lean od pewnego czasu miał problem. Jego władca – cesarz Ravgor – zaczął coś podejrzewać. Nie był głupi. Domyślał się, że kapłan coś ukrywa. Nie dawał tego po sobie znać, ale inteligencja Leana pozwalała mu zorientować się w jakiej znajdował się sytuacji. Aż w końcu władca powierzył mu tę misję. Wiedział bowiem czym to grozi i było mu to w tej chwili bardzo na rękę. Ku zaskoczeniu Ravgora Lean nie miał nic przeciwko. A wszystko dlatego, że to przewidział. Sztuki kapłańskie nie miały sobie równych.
W końcu dotarł do końca ogromnego korytarza. Wszedł do pomieszczenia, które okazało się czymś w rodzaju ołtarza kościelnego. Nie ma co skupiać się na wyglądzie pokoju. Czasu coraz mniej.
Lean szybko zebrał wszystkie rzeczy potrzebne do odprawienia rytuału. Na samym środku pomieszczenia narysował koło o średnicy dwóch metrów. Po zewnętrznej stronie linii, co kilkadziesiąt centymetrów poustawiał po jednej świecy. W sumie było ich dziewięć. Jak dziewięciu Przedwiecznych.
– In nomine Patris et Fili et Sipiritus Sancti – zaczął się modlić padając na kolana.
Trwało to dość długo. Ze stresu plątał się w wypowiadanych słowach. Nie miał pojęcia, czy wszystko pójdzie po jego myśli. Skąd miał wiedzieć? W końcu nikt nigdy nie wypowiadał tego zaklęcia. Było wszak zakazane.
Minęło około pół godziny, kiedy skończył się modlić. Niestety teraz czekało go najgorsze. Wziął do ręki leżący obok “Zbiór najrzadszej magii” i zaczął gorączkowo przewracać kartki. Problemem jednak było to, że ogromna księga nie miała napisów, przez co Lean nie wiedział, w którym miejscu szukać odpowiedniego zaklęcia. Przypomniał sobie jednak pewną myśl, którą Starszy wpajał mu do głowy: “Gdy pragnienie równe jest nieosiągalnemu – trudu na swej drodze nie sposób napotkać”.
Wyciszył się. Wszedł w głąb siebie. Po chwili księga sama otworzyła się na odpowiedniej stronie, a napisy pojawiły się znikąd. Po lewej stronie widać było rysunek. Rysunek potwora. Somnum Sempiternum – tak nazywali go Pradawni. Jednak teraz był znany pod innym imieniem, którego Lean za nic nie mógł sobie przypomnieć. Po prawej zaś Kapłan dojrzał to, czego szukał. Nie miał czasu zastanawiać się, czy dobrze robi. Wziął do ręki nóż.
– Krwią z krwi rodzę krew – czytał rozcinając sobie żyłę pod nadgarstkiem. – Kropla jej budzi zew – uniósł rękę nad narysowany okrąg. – W imię cienia wzywam śmierć – drobna, czerwona kałuża powiększała się z każdym słowem. – Ciemność niech pokryje dzień – świece zaczęły gasnąć jedna po drugiej. – Chylę czoło przed Twym złem – rzeczy w pomieszczeniu zaczęły falować. – Przybądź, gdyż uwalniam Cię – na środku zaczęła pojawiać się czarna dziura. – Pokaż swą potęgę znów – energia rozlała się po pokoju. – Koszmarze Wieczny, Panie Snów.
Fala mocy, która towarzyszyła pojawieniu się postaci była oszałamiająca. Lean zaczął się dusić. Sekundy się dłużyły, a kapłan z każdą chwilą stawał się coraz bardziej siny. Ostatnimi siłami przekręcił lekko głowę, by ujrzeć Jego.
Ogromne oczy koloru gwiazd wpatrywały się z ciekawością w konającego. Na tle czarnego jak noc, jeszcze nie do końca zmaterializowanego ciała wyglądały oszałamiająco. Ciała nieposiadającego nóg. Bowiem Pan Snów powrócił jako duch. Jedynym elementem odróżniającym się znacznie od reszty była wypolerowana na błysk srebrna zbroja, która na przedramionach łączyła się z rozbudowanymi sztyletami. Bez wątpienia zostały wykonane przez mistrzów w swoim fachu.
Więcej szczegółów kapłan zauważyć nie zdążył. Osuwając się w sen usłyszał tylko:
– Jam wygnany przez Światło, lecz przyjęty jak brat przez Cień. Jam Koszmar Senny i Podwładny Zła. Posiadam wiele imion budzących strach. Jedno jednak każdy zna, ale wymówić nie śmie. Jam Wszechkoszmar. Jam Nocturne.