Spis treści
Tom 1
Część 1 – Tajemnica shurimskiego grobowca
Część 2 – Niewygodny sojusznik
Część 3 – Pozostając w cieniu
Część 4 – Osobliwa kompania
Część 5 – Wizja przeszłości
Część 6 – Szczęście uśmiecha się do ciebie
Część 7 – Nieplanowana wizyta
Część 8 – Mądrość wyczytana w księgach
Część 9 – Morskie opowieści
Część 10 – Pora na kłopoty
Tom 2
Część 11 – Idealna równowaga
Część 12 – Znak śmierci
Część 13 – Tajemnica zwoju
Część 14 – Staw czoła cieniom
Część 15 – Miasto zatrute zdradą
Część 16 – Zrodzona z lodu
Część 17 – Płomień zemsty
Część 18 – Morellonomicon
Część 19 – Dziecko przeznaczenia
Część 20 – Spotkanie z bólem
Część 21 – Strach narastający w ciszy Część 22 – Ezoteryczny niepokój Część 23 – Błogosławieństwo morza Część 24 – Nawałnica stali Poprzednia część dotycząca wątku: Część 1 – Tajemnica shurimskiego grobowca Telegram zastał Ezreala przy prowadzeniu wykopalisk w północno-wschodniej części Shurimy. Odkryte tam znaleziska rzucały nowe światło na historię upadku shurimiańskiego dziedzictwa, do którego przyczynić miał się tajemniczy czarnoksiężnik o budzącym grozę imieniu – Karthus… Dziwne. Ten sam przydomek przewijał się w rękopisach dotyczących starożytnej Icathii. Czy to możliwe, by jedna osoba stała za upadkiem dwóch największych cywilizacji dawnego świata? Cóż, chyba nie czas, by się nad tym zastanawiać. Ezreal musiał na czas nieokreślony porzucić fascynujące badania i niesamowite odkrycia w trybie natychmiastowym wezwany do Demacii przez przyjaciela – Jayce’a. Wobec tego błyskawicznie spakował najpotrzebniejsze rzeczy, przekazał nadzór nad pracami badawczymi swojemu asystentowi i wyruszył w kierunku stolicy ładu i sprawiedliwości wraz z pierwszą karawaną opuszczającą pustynną osadę Bel’zhun. Teraz, siedząc już na wielbłądzie, miał mnóstwo czasu, by zastanowić się nad powodem wysłania listu, który prosił go o błyskawiczny wyjazd do stolicy Demacii. Jayce… Co tym razem chodzi mu po głowie? To musi być coś poważnego, skoro zmusiło go do szukania pomocy w demaciańskiej metropolii, do której zawsze podchodził tak niechętnie… W telegramie była też mowa o wyprawie na niezbadane dotąd tereny… To znaczy gdzie? Rzeka Serpentine, Równina Fyrone, Przełęcz Mogron, Góry Czarnego Kamienia? I dlaczego tak nagle? Interesujące… I w pewien sposób… niepokojące. Karawana poruszała się mocnym tempem, toteż, po wielu godzinach nieustannej jazdy, wierzchowce były już bardzo zmęczone. Jednocześnie ruiny, które jeden z obserwatorów dostrzegł na wzgórzu wydawały się stanowić stosunkowo bezpieczne i wygodne miejsce na odpoczynek. Wobec tego zatrudnieni do ochrony karawany nomadzi zgodzili się na postój w tym miejscu. Ezreal, który spędził wiele lat, przebywając wśród ludzi pustyni, wiedział, że niezliczone koczownicze plemiona łączą różnego rodzaju więzy. Jednakże jednocześnie miał świadomość, że ich wzajemne relacje są tak skomplikowane, że tak naprawdę jedynie przywódcy grup orientują się w tych zawiłych stosunkach. Niemniej, obserwując całość z boku, łatwo można było dojść do wniosku, że inne plemię nigdy nie zaatakuje karawany ochranianej przez sojuszników, natomiast w przypadków neutralnych stosunków prawdopodobieństwo ataku zależy od pozycji plemienia w hierarchii, ryzyka niepowodzenia napaści i ewentualnych zysków z przedsięwzięcia. Jednocześnie wrogie plemię zawsze przygotuje pułapkę dla karawany przeciwnego ugrupowania, robiąc wszystko, by ta nie dotarła do celu podróży i straciła zaufanie usługodawców. Dla klientów zatrudniających nomadów liczył się więc prestiż wynajmowanego plemienia. Ostatecznie, jak wszędzie, wszystko sprowadzało się do pieniędzy. Oraz poszanowania sojuszy… Kupcy, do których dołączył Ezreal sprawiali wrażenie bogatych. Towary, którymi skrzętnie objuczone były wielbłądy z pewnością miały sporą wartość, w związku z czym majętni handlarze nie żałowali brzęczących monet na ochronę, wynajmując jedno z najbardziej szanowanych plemion. Harukanie za zaufanie odwdzięczyli się, desygnując do zadania komplet doświadczonych ludzi wyposażonych w odpowiedni sprzęt – w grupie można było dostrzec zarówno dźgaczy, jak i siatkarzy, a nawet rzadko spotykanych czyhaczy. Ponadto z karawaną podróżowało aż dwóch obserwatorów – jeden na czele kompanii, drugi zaś na jej końcu. Odkrywca miał jednak nadzieję, że wojownicy nie będą zmuszeni interweniować… Gdy zatrzymali się w pobliżu ruin, Ezreal zsiadł z wierzchowca i oddał cugle jednemu z nomadów. Usiadł na pozostałościach niegdysiejszej świątyni i wrócił do rozmyślań dotyczących intencji Jayce’a… Powód bez wątpienia musiał być poważny, ale nic konkretnego nie przychodziło poszukiwaczowi do głowy. Zastanawiając się nad tym zagadnieniem, Ezreal bezwiednie kopał nogami w piasek, tworząc niewielki, choć powiększający się dół. Nagle natrafił na opór. Zwrócił oczy ku zagłębieniu – spod ziemi wychynęło coś, co nie wróżyło niczego dobrego. Kość. Ludzka kość. Poszukiwacz podniósł wzrok. Usłyszał krzyk i w tym samym momencie ujrzał obserwatora z rozdziawioną szczęka i wytrzeszczonymi oczami. Rozległo się bicie dzwonu i wokół zapanował chaos. Xer’sai. A jednak. Zamieszanie, które ogarnęło obóz było tylko pozorne. Każdy z uczestników wyprawy doskonale wiedział co ma robić, a w poczynania nomadów nie wkradł się żaden zbędny ruch. Krzątali się w podnieceniu, przygotowując do odparcia ataku pustynnego potwora. Nie robili tego po raz pierwszy ani drugi – to był ich fach, praca, którą zarabiali na jedzenie. Nic nowego. Siła pierwszego ciosu wzbudziła w nich jednak pewien niepokój. Pustynna bestia wyłoniła się z ziemi zbyt szybko. Zdecydowanie zbyt szybko. Dwójka dźgaczy nie była jeszcze przygotowana. Nie mieli szans. Ich przerażenie zamieniło się w czerwień krwi, która powoli wsiąkała w piasek… Pozostali wojownicy skupili się w formacji. „Żadnych kroków. Żadnych ruchów. Znakomicie.” – pomyślał Ezreal schowany za plecami towarzyszy. Xer’sai wyczuwały najmniejszą zmianę nacisku na grunt, wobec czego ucieczka prowadziłaby do zguby. Nomadzi doskonale zdawali sobie z tego sprawę. Błyskawicznie skupili się w kręgu, przyjmując formację obronną. W pierwszym szeregu stali czyhacze. Stosunkowo gruby pancerz miał chronić ich przed atakiem, natomiast czyhaki – długie, zakrzywione, wbite w ziemię włócznie – stanowiły idealną pułapkę na poruszające się około półtora metra pod powierzchnią xer’sai. Obok nich, kryjąc się za mocno opancerzonymi kompanami, czekali dźgacze. Zadaniem tych uzbrojonych we włócznie, pozbawionych środków obrony nomadów było dźgnięcie drzewcową bronią wynurzającego się z ziemi potwora. W trzecim szeregu znajdowali się najmniej liczni siatkarze, którzy byli niezbędni w walce z bardziej okazałymi osobnikami – tymi, których pancerz był trudny do przebicia przez włócznie. Wtedy do akcji wkraczali właśnie siatkarze uzbrojeni w ogromną sieć, którą zarzucali na potwora. Ten miał jedynie dwie możliwości – zostać zadźganym przez mających znacznie ułatwione zadanie włóczników lub uciekać w głąb ziemi. I nawet ta druga opcja nie gwarantowała Xer’sai przeżycia, kiedy wyćwiczeni dźgacze rzucali się na uwikłane w walkę z siecią monstrum. Ten osobnik był jednak wyjątkowo silny i przebiegły. Nomadzi czekali cierpliwie – dwie minuty, pięć minut, dziesięć. Czas dłużył się niemiłosiernie. Wiedzieli, że bestia w końcu zaatakuje, ale zmuszeni byli trwać w nerwowym napięciu. Gdzie? Kiedy? Nagły krzyk. Przerażający karmazyn posoki plami piasek. Nomadzi odwracają się w kierunku, z którego dobiegł wrzask, ale dostrzegają tylko truchło swojego kompana. Za ich plecami rozlega się jęk, ale znów, choć reakcja jest niemal idealna, okazuje się zbyt powolną, zbyt ślamazarną, zbyt niezgrabną. Podróżnikom pozostaje tylko przypatrywanie się temu, co pozostało z dźgacza, a ich uszom – wsłuchiwanie się w przedśmiertne rzężenie przyszłego nieboszczyka. Pojawiają się pierwsze pełne przerażenia szmery. Wojownicy rozglądają się niepewnie, choć nadal zuchwale napinają mięśnie w oczekiwaniu na następny atak. Chcą być gotowi. Muszą być gotowi. Przeraźliwy pisk kolejnej ofiary spowiją pustkę, ten dźwięk wypełnia świadomość nomadów i przepełnia czarę. Część wojowników nie wytrzymuje i, wbrew logice, rzuca się do ucieczki. Ezreal dostrzega tylko majaczące na horyzoncie kształty, które jeden po drugim układają się do wiecznego snu, tuląc zdradliwy piasek i znikając w jego otchłani… „To musi być legendarna Rek’sai” – przemyka przez umysł odkrywcy. Piltoverianin pozostaje z grupką najdzielniejszych nomadów, którzy decydują się na nierówną walkę stanowiącą jedyną możliwość przeżycia. Dziesięć kroków od poszukiwacza skarbów wynurzą się ogromne cielsko, ostrymi jak brzytwa pazurami haratając klatkę piersiową czyhacza. Jak ona go wyczuła? Jak uniknęła czyhaka? Przecież wojownik stał nieruchomo! Ezreal zdąża jeszcze wystrzelić strumień magicznej energii, ale monstrum jest szybsze. Odkrywca chybia, przyciągając jednocześnie uwagę potwora. Nomadzi nie są już tak zorganizowani, ucieczka części najemników doprowadziła do złamania szyku. Ezreal stoi obok dwójki wojowników. Czuję i widzi kumulujące się w ich wytrenowanych ciałach napięcie, w każdej sekundzie gotowe wystrzelić w dowolnym kierunku. Słyszy ich głośne, pełne napięcia oddechy. Wde-wydech. Wde-dech. Wde-wy… Kolejne wdechy mieszają się z następnymi wydechami. Serce wali, puls przyspiesza. I wtedy porusza się piasek pod ich nogami. Spod ziemi głowa, a w chwilę później cały tułów potwora. Monstrum wgryza się w delikatną ludzką tkankę najbliższego wojownika, przepoławiając jego ciało na dwie nierówne części. Tryska krew, a szpon już orze podbrzusze drugiego z nomadów, który upada na ziemię poważnie ranny. Rek’sai nie okazuje litości, miażdżąc klatkę piersiową ofiary. Wszystko to trwa tyle co mrugnięcie oka. Ezreal traci równowagę i upada na ziemię, gdy potwór wyskakuje ze swojego piaskowego królestwa. Teraz, leżąc na ziemi, odkrywca strzela jeszcze strumieniem energii, ale ten odbija się tylko od grubego pancerza, na którym zastygła już krew dziesiątek nieszczęśników. Xer’sai zawisa nad poszukiwaczem. Teraz ma zadać ostateczny cios. Ezreal zamyka oczy, rozkoszując się ostatnim oddechem… Ale nadchodzi kolejna porcje powietrza, i kolejna. I nic się nie zmienia.Tom 3