Podobnie jak wiele innych, mitycznych miejsc, Góra Targon przyciąga wielu marzycieli, szaleńców i poszukiwaczy przygód. Ci, którzy przetrwają zabójczą wspinaczkę, dowiedzą się, że niebo wokół Góry Targon pełne jest ciał niebieskich – słońca i księżyców, konstelacji, planet, przemierzających mrok ognistych komet, a także interesujących układów gwiazd. Żyjący u podnóża ludzie wierzą, że są to aspekty dawno zaginionych gwiezdnych istot – stworzeń, których wiek i potęga wymykają się ludzkiemu rozumieniu.
Góra Targon
Góra Targon to najpotężniejszy szczyt w Runeterze – to ogromna, wyprażona słońcem skała pośród szczytów niemających sobie równych pod względem wielkości. Położona z dala od cywilizacji góra Targon jest niemalże niedostępna – w jej pobliże docierają wyłącznie najbardziej zdeterminowani.
Na temat tego szczytu krąży wiele legend, począwszy od opowieści o gniewnych wojownikach obdarzonych niezwykłymi mocami, a skończywszy na fantastycznych opowieściach o bóstwach i ich niebiańskich siedzibach, które spadły na ziemię, dając początek górze. Niektóre podania głoszą nawet, że jest ona w rzeczywistości tytanem śpiącym od czasów starożytności.
Podobnie jak wiele innych, mitycznych miejsc, Góra Targon przyciąga wielu marzycieli, szaleńców i poszukiwaczy przygód. Ci, którzy przetrwają pełną mozolną podróż, witani są jako pielgrzymi przez przedstawicieli rozproszonych, plemiennych społeczności, jakie rozbiły obozowiska u podnóża tego olbrzyma.
To właśnie tutaj zmęczony podróżny dowiaduje się o plemionach, takich jak Rakkor, które od tysiącleci stawiają czoła nieprzyjaznemu klimatowi tych niegościnnych ziem. Lud ten łączy wierzenie, iż zamieszkiwanie w cieniu tych olbrzymich skalnych struktur zostało im nakazane przez tajemnicze siły. Ich cel oraz tożsamość ich twórcy – jeśli przyjąć, że takowe w ogóle istnieją – pozostają zagadką, albowiem śmiertelnicy nigdy nie poznają umysłów zaginionych stworzycieli tej góry. Stanowi ona ważny punkt wielu różnych wierzeń, wszystkie one powiązane są jednak z Solari – kultem słońca, będącym dominującą religią w tej krainie. Najwyższa świątynia Solari położona jest na wschodnim stoku góry, a jedyna prowadząca do niej droga wiedzie kolejno przez chwiejne mosty linowe, rozciągające się nad przepastnymi kanionami, kręte schody wykute w skale, a także wąskie półki, wystające ze ścian pokrytych pradawnymi symbolami oraz olbrzymich rozmiarów podobiznami.
Niektórzy śmiałkowie podjęli się próby wejścia na szczyt tej niezdobytej góry – być może w poszukiwaniu mądrości oraz oświecenia lub też w pogoni za sławą lub innym pragnieniem skrywanym w głębi duszy. Tubylcy zamieszkujący podnóże góry dopingują śmiałków rozpoczynających wspinaczkę, wiedząc jednak, iż góra uzna większość z nich za niegodnych jej sekretów. Tych, których to spotka, czeka śmierć.
Same ściany góry, a także zdradzieckie warunki panujące na jej stokach, czynią wspinaczkę niezwykle trudną. Tutejsze skały usiane są powykręcanymi ciałami tych, którym nie udało się zdobyć szczytu. Wspinaczka jest rzeczą prawie niemożliwą – to wyczerpujący sprawdzian siły, charakteru, uporu, woli oraz determinacji. Niektórzy wspinają się tygodniami lub miesiącami, inni zaś jeden dzień, góra jest bowiem niestała i często się zmienia. Na tych, którzy jakimś cudem dotrą do celu, czekają kolejne próby. Część z nich znajduje na szczycie pustkę – porzucone ruiny i zatarte ryciny, których nie sposób odczytać. Oznacza to, że z nieznanych nikomu powodów góra uznała, iż wspinaczowi brak jest ducha.
Inni zaś widzą szczyt spowity pobłyskującym światłem, przez które dojrzeć można rozmaite cuda i odległe widoki – niesamowite, kuszące wizje mitycznej krainy. Większość z tych, którzy tu dotarli, nie jest w stanie sprostać tej ostatniej próbie – wycofują się, przerażeni widokiem owej nieludzkiej dziedziny. Spośród niewielu, którzy zdecydują się iść naprzód, większość nie wraca w ogóle, inni zaś pojawią się ponownie po upływie kilku minut, lat lub nawet wieków.
Pewne jest tylko jedno – ci, którzy wracają, są całkowicie odmienieni.
Aspekty
Niebo wokół Góry Targon pełne jest ciał niebieskich – słońc i księżyców, a także konstelacji, planet, przemierzających mrok ognistych komet, a także interesujących układów gwiazd. Żyjący u podnóża ludzie wierzą, że są to aspekty dawno zaginionych gwiezdnych istot – stworzeń, których wiek i potęga wymykają się ludzkiemu rozumieniu. Niektórzy wierzą, że zdarza im się schodzić z góry, przybrawszy błyszczące ciała tych wspinaczy, których uznają za godnych tego zaszczytu. Zdarza się to niezwykle rzadko, a o postaciach tych krążą niesamowite opowieści, przekazywane z pokolenia na pokolenie.
Pojawienie się jednego choć Aspektu jest rzeczą rzadką, dlatego wieści o kilku takich istotach, objawiających się jednocześnie, zasiały strach i niepewność wśród mieszkańców okolic góry. Jakież to zagrożenie wymaga, by tak wiele potężnych istot stawiło mu czoła?
Pantheon
Przyprowadźcie mi jednego prawdziwego wojownika albo setkę takich, jak wy, to będziemy mieli bitwę, o której nie zapomną po wsze czasy.
tekst
Niezrównany wojownik, znany jako Pantheon, jest praktycznie niepowstrzymanym mistrzem walki. Urodził się pośród Rakkorów, wojowniczego ludu żyjącego na zboczach Góry Targon. Po wspięciu się na szczyt i zyskaniu uznania, wybrano go, by został ziemskim wcieleniem Aspektu Wojny. Przepełniony nieludzką mocą nieustannie wyszukuje przeciwników Targonu, pozostawiając za sobą stosy ciał.
Atreus był dumnym i młodym Rakkorem, nazwanym po jednej z czterech gwiazd, które tworzyły konstelację Wojownika na nocnym niebie – konstelację znaną przez Rakkorów jako Pantheon. Mimo że nie był najszybszym lub najsilniejszym spośród młodych wojowników Góry Targon, ani najlepszym w posługiwaniu się łukiem, włócznią czy mieczem, Atreus był zdeterminowany i wytrwały, a jego wytrzymałość była legendarna wśród rówieśników. Każdego dnia przed świtem, gdy wszyscy inni jeszcze spali, wstawał, aby biegać po zdradliwych ścieżkach Góry Targon. Zawsze ostatni opuszczał plac treningowy wieczorem, gdy jego ramiona były już ociężałe od ćwiczeń.
Zażarta rywalizacja wywiązała się między Atreusem i innym młodym Rakkorem, zwanym Pylasem. Urodzony w rodzie sławnych wojowników, Pylas był zdolny, silny i cieszył się popularnością. Zdawało się, że przeznaczona mu będzie sława. Nikt z jego rówieśników nie dawał mu rady podczas walk. Tylko Atreus nie chciał ustąpić, podnosił się z ziemi, aby walczyć dalej, zakrwawiony i posiniaczony, nawet gdy wielokrotnie powalono go na ziemię. Mimo że dzięki temu Atreus zyskał szacunek nauczycieli, jednocześnie zyskał też wrogość Pylasa, który uznał jego niezłomny upór za brak szacunku.
Atreus był gnębiony przez rówieśników i wiele razy został pobity przez Pylasa i jego popleczników, ale znosił to dzielnie. Swój rosnący ostracyzm trzymał w tajemnicy przed rodziną, wiedząc, że sprawiłoby to im ból.
Podczas patrolu na początku zimy, dzień drogi od wioski, młodzi wojownicy i ich nauczyciele natrafili na dymiące zgliszcza rakkorańskiego posterunku. Śnieg był splamiony krwią, a ciała leżały wszędzie dookoła. Natychmiast zarządzono odwrót, ale było już za późno… wrogowie zaatakowali.
Odziani w futra i ciężkie pancerze, napastnicy wyłonili się spod śniegu z lśniącymi toporami. Żaden z młodych wojowników nie ukończył swojego szkolenia, a nauczyciele byli już starzy, ale i tak kilku przeciwników ginęło za każdego spośród nich, który poległ. Jednakże obcy mieli nad nimi przewagę i Rakkorzy ginęli jeden po drugim.
Pylas i Atreus stanęli do siebie plecami. Byli ostatnimi żywymi Rakkorami. Obaj byli ranni i poważnie krwawili. Walka mogła zakończyć się szybko, ale wiedzieli, że muszą ostrzec wioskę. Atreus wbił włócznię w krtań barbarzyńcy, a Pylas ściął dwóch innych, tworząc wolną przestrzeń w kręgu przeciwników. Atreus powiedział Pylasowi, aby ruszał, a sam będzie odpierał ataki przeciwników. Nie mając czasu na kłótnie, ponieważ Atreus rzucił się na przeciwników, Pylas ruszył biegiem.
Atreus walczył dzielnie, jednak gdy ciężki topór trafił go w pierś, w końcu padł i stracił przytomność.
Atreus obudził się, nie w zaświatach, jak się spodziewał, ale w miejscu, w którym padł. Słońce schowało się za pobliskimi szczytami, a jego przykryła świeża warstwa śniegu. Odrętwiały i ledwie przytomny stanął na nogi. Ruszył między leżącymi ciałami Rakkorów, ale wszyscy byli martwi. Co gorsza, Pylas leżał niedaleko z toporem do rzucania wbitym w plecy. Wioska nie została ostrzeżona.
Podchodząc powoli do leżącego Pylasa, Atreus odkrył, że jego były rywal żył, ale został poważnie ranny. Zarzuciwszy jego ciało na plecy, Atreus rozpoczął długi powrót do domu. Trzy dni później dotarł na obrzeża wioski i upadł.
Obudził się i zobaczył stojącego nad nim Pylasa. Jego rany były zszyte. Atreus ucieszył się, że wioska nie została zaatakowana, chociaż zdziwiło go, że ani starszyzna Rakkorów ani Solari nie wysłali Ra-Horaków w celu odnalezienia i zabicia intruzów. Zamiast tego postanowili pozostać na miejscu, aby bronić się przed ewentualnym atakiem.
W ciągu następnych kilku miesięcy Atreus i Pylas bardzo się zaprzyjaźnili. Cała wcześniejsza niechęć poszła w niepamięć. Młodzieńcy rozpoczęli wspólny trening z nowym zapałem i celem. W tym samym czasie niechęć Atreusa do Solari rosła. Uważał, że najlepszym sposobem na obronę Rakkorów było odnajdywanie i niszczenie potencjalnych wrogów, ale nowa przywódczyni wojowników Solari – była członkini jego plemienia, Leona – wolała inną formę ochrony, którą Atreus uznawał za słabą.
Podobnie jak inni młodzi Rakkorowie, Atreus i Pylas dorastali, słuchając historii o wspaniałych bohaterach, którzy wspinali się na szczyt Góry Targon i otrzymywali wielką moc. Po ukończeniu ciężkiego treningu wojowników, razem rozpoczęli przygotowania, aby wspiąć się na szczyt. Atreus liczył, że zyska moc, dzięki której sam będzie w stanie odnaleźć i zniszczyć przeciwników Rakkorów, ponieważ Solari nie byli do tego zbyt chętni.
Tylko najsilniejsi próbowali się wspinać, a mniej niż jeden na tysiąc w ogóle zobaczył szczyt. Mimo to Atreus i Pylas dołączyli do grupy złożonej z członków wszystkich wiosek mieszczących się u podnóża góry i rozpoczęli wspinaczkę. Gdy wyruszali, Słońce zaćmił Księżyc. Niektórzy uznali to za zły omen, ale Atreus odebrał to jako znak obrania przez siebie właściwej drogi – że jego zdanie o Solari było prawdziwe.
Po kilku tygodniach wspinaczki grupa była mniejsza o połowę. Niektórzy zawrócili, a innym życie odebrała góra – spadli w przepaście, zostali pogrzebani przez lawiny lub zamarzli w nocy. Dotarli wysoko ponad chmury, gdzie niebo wypełniały dziwne światła oraz iluzje. Parli dalej naprzód.
Powietrze stawało się coraz bardziej rozrzedzone, a chłód coraz bardziej przenikliwy, gdy tygodnie zamieniały się w miesiące. Niektórzy zatrzymywali się, aby złapać dech w piersiach i nigdy więcej się nie poruszyli – ich ciała przymarzły do góry. Inni oszaleli z wyczerpania i braku powietrza i rzucali się z klifów. Jednego po drugim, góra pochłaniała każdego, kto próbował dostać się na szczyt, aż zostali tylko Pylas i Atreus.
Wycieńczeni, przemarznięci i otępiali, dotarli na sam szczyt i znaleźli tam… pustkę.
Nie ujrzeli żadnego legendarnego miasta ani potężnych wojowników, którzy oczekiwali ich przybycia – tylko lód, śmierć i skały powykręcane w dziwne okrągłe kształty. Pylas upadł, tracąc ostatki sił, a Atreus zawył z gniewu.
Wiedząc, że Pylas nie ma siły na zejście z góry, Atreus siadł z nim, kładąc jego głowę na kolanach i obserwując, jak życie uchodzi z przyjaciela.
Wtedy otworzyły się niebiosa. Powietrze zalśniło i brama otworzyła się przed Atreusem. Złote światło ogrzewało go i mógł dojrzeć zarysy miasta – miejsca o niesamowitej architekturze. Czekała na niego postać z wyciągniętą ręką.
Łzy płynęły po twarzy Atreusa. Nie chciał zostawiać przyjaciela, ale gdy spojrzał w dół zobaczył, że Pylas zmarł w jego ramionach z uśmiechem na ustach. Atreus wstał, zamknął oczy przyjaciela i delikatnie ułożył go na topniejącym śniegu. Ruszył do przodu, aby spotkać się ze swoim przewodnikiem, wkraczając do prawdziwego Targonu.
Minęły miesiące. U podnóża góry uważano, że Atreus i Pylas zmarli razem z pozostałymi, którzy wyruszyli. Opłakiwano ich, ale nie było to nic niezwykłego ani niespodziewanego. Tylko raz na pokolenie ktoś powracał z mocą ze szczytu góry.
W tym samym czasie kolejna grupa północnych barbarzyńców pojawiła się nagle w okolicy, prawie dokładnie rok po zabiciu Rakkorów na posterunku i rówieśników Atreusa. Zaatakowali kilka odizolowanych wiosek, mordując i rabując, zanim wyruszyli w kierunku ołtarza Solari wysoko w górach. Barbarzyńcy mieli znaczną przewagę liczebną, ale strażnicy byli gotowi umrzeć, chroniąc relikty i mistyków znajdujących się w środku.
Gdy nieprzyjaciele się zbliżyli, niezwykły, ciepły wiatr zawiał, rozrzucając śnieg z rosnącą furią. Wirujące chmury rozstąpiły się, prezentując Górę Targon w pełni. Wojownicy po obu stronach mieli problemy z utrzymaniem się na nogach. Osłaniali oczy przed lodową burzą, gdy widmowe i lśniące miasto pojawiło się na niebie u szczytu góry.
Cztery gwiazdy konstelacji Pantheona zalśniły jasno, po czym stały się ciemne. W tej samej chwili światło spadającej gwiazdy pojawiło się w niebiańskim mieście i zaczęło zmierzać w stronę ziemi.
Mknęło w kierunku świątyni z niesamowitą prędkością, a barbarzyńcy modlili się do pogańskich bogów w przerażeniu. Światło uderzyło między obie armie z rozdzierającym hukiem.
Nie była to gwiazda, a lśniący wojownik wyposażony w złotą tarczę i legendarną włócznię. Wylądował w przyklęku, z jednym kolanem przy ziemi, i gdy spojrzał na nieprzyjaciół, którzy ośmielili się zbezcześcić Górę Targon, Rakkorzy zobaczyli, że był to Atreus… i jednocześnie nie on. Wstąpił w niego Aspekt Wojny i był zarazem śmiertelny i nieśmiertelny. Stał się żywym wcieleniem wojny. Był awatarem walki. Stał się Pantheonem.
Wyprostował się, a jego oczy lśniły niebiańskim światłem. Wrogowie wiedzieli, że nadeszła ich śmierć.
Walka była krótka. Nikt nie mógł mierzyć się z Pantheonem. Krew nieprzyjaciół spłynęła ze zbroi i broni Pantheona, pozostawiając je czystymi i lśniącymi. Po pokonaniu wrogów Pantheon wkroczył w szalejącą burzę i zniknął.
Rodzina Atreusa opłakała go i zorganizowała pogrzeb. Mimo że podejrzewali, że nie żyje, gdy nie powrócił z wyprawy, teraz jego śmierć była potwierdzona. Aspekt Pantheona zlikwidował jego osobowość, wspomnienia i emocje. Ciało Atreusa było teraz tylko nośnikiem dla Aspektu Wojny. Jego dusza dołączyła do przodków w zaświatach.
Atreus nie był pierwszym wcieleniem Pantheona w Runeterze – byli inni i będą kolejni. Nie są nieśmiertelni, gdyż ogranicza ich ciało śmiertelnika, i mogą zostać zabici, ale nie jest to łatwe zadanie. Ostatnie pojawienie się Pantheona było poddane wielkiej debacie przez starszyznę Solari, gdyż jego przybycie jest zarówno błogosławieństwem, jak i przekleństwem, gdyż często zwiastuje nadejście mrocznych czasów…
WŁÓCZNIA TARGONU
Samotna postać czekała na chroniony konwój, stojąc na tle słońca. Jej ciężki płaszcz i długi pióropusz na szczycie hełmu falowały w ciepłym i suchym pustynnym wietrze. Długą włócznię trzymała u boku.
Konwoju strzegło trzydziestu ludzi. Większość z nich było najemnikami – zaprawieni w bojach mężczyźni i kobiety, odziani w kolczugi i skóry i uzbrojeni w kusze, halabardy i miecze. Kroczyli drogą obok mocno objuczonych mułów. Nagle zatrzymali się, a wymieniane obelgi i żarty jakby utkwiły im w ustach, gdy zauważyli stojącego przed nimi wojownika. Ubrany na czarno przywódca ekspedycji zmarszczył brwi, gdy zatrzymał swojego wierzchowca.
Postać stojąca przed nimi się nie poruszyła.
– W waszych sercach czuć żądzę mordu – rzekła.
Jej głos był potężny i miał dziwny akcent.
– Jestem Górą. Nie pójdziecie dalej.
Najemnicy uśmiechnęli się złośliwie i zadrwili.
– Spadaj, szaleńcze. Chyba że chcesz, żebyśmy nabili twoją głowę na pal – krzyknął jeden z nich.
– Jesteś daleko od domu, przyjacielu – powiedział przywódca konwoju. – Sami zmierzamy w kierunku góry. Przelew krwi nie jest konieczny.
Samotny wojownik był niewzruszony.
– Jesteśmy prostymi pielgrzymami i przed nami wciąż długa droga – powiedział przywódca. – Poza tym, nie mamy jak wrócić. Nasze statki już odpłynęły. Widzisz? – powiedział, pokazując za plecy.
Niecałą milę za konwojem widać było lśniące morze. Widoczne były trzy galery, które zmierzały na północ w drodze powrotnej do domu.
– Nie mamy złych zamiarów, zapewniam cię – kontynuował przywódca. – Szukamy tylko wiedzy.
– Łżesz, niegodziwcze – powiedział wojownik. – Poszukujecie krwi Proroka. Zawróćcie, bo zginiecie.
Jeździec jeszcze bardziej zmarszczył brwi i odwrócił się, wzruszając ramionami.
– Niech będzie – powiedział. – Zabić go.
Natychmiast uniesiono kusze i powietrze wypełniły wystrzelone bełty. Jednakże samotny wojownik nie został powalony – bełty zabrzęczały, gdy odbiły się od jego ciężkiej, okrągłej tarczy. Następnie ruszył naprzód.
Zdawał się zupełnie nie spieszyć. Zmierzał naprzód z ponurą determinacją, wciąż oświetlany przez słońce. Czubek jego włóczni skierował się w stronę wrogów. Kolejna salwa bełtów. Ponownie zatrzymała się na jego tarczy.
Pierwsza z najemniczek rzuciła się w jego stronę, uzbrojona w bułat, którym celowała w jego krtań. Zginęła w mgnieniu oka z włócznią wbitą w pierś. Kolejna dwójka zginęła równie szybko – włócznia przecięła gardło jednego z nich, a tarcza zmiażdżyła czaszkę drugiego.
– Brać go! – ryknął przywódca ekspedycji, sięgając po pistolet znajdujący się za pasem.
Chmura przysłoniła słońce, dzięki czemu wojownik stał się bardziej widoczny. Był ubrany w starożytną zbroję. Jego ramiona i nogi były odsłonięte i mocno umięśnione. Jego płaszcz był szkarłatny, chociaż w mroku zdawało się, że gwiazdy lśnią w błyszczącej tkaninie. Gwiazdy także lśniły w jego spojrzeniu, skrytym w cieniu hełmu.
Wojownik poruszał się niezwykle płynnie – każdy jego ruch był gładki, skuteczny i zabójczy. Był niesłychanie szybki. Jego szybkość wykraczała poza ludzkie możliwości. Kolejni najemnicy ginęli, a ich krew wsiąkała w piasek pustyni. Nikt nie mógł trafić wojownika. Bez wysiłku poruszał się po polu walki, nieubłaganie zbliżając się do jeźdźca. Najemnicy ginęli jeden po drugim. W jednej chwili ci, którzy wciąż żyli, odwrócili się i uciekli.
Jeździec wycelował pistolet w wojownika i wystrzelił. Choć wydawało się to niewykonalne, uchylił się w ostatniej chwili i pocisk tylko drasnął jego hełm. Przywódca przeklął i przygotował pistolet do kolejnego strzału, ale był za wolny.
Tarcza wojownika trafiła go prosto w pierś i został wyrzucony z siodła. Upadł ciężko i skrzywił się z bólu, gdy wojownik przygwoździł go stopą do ziemi.
– Kim jesteś? – syknął.
– Twoją śmiercią – powiedział wojownik. – Jestem Pantheon.
Przywódca konwoju spojrzał w bok i ujrzał swój pistolet leżący w pobliżu. Sięgnął po niego, ale był to akt desperacji.
– Ciesz się, śmiertelniku – rzekł Pantheon. – To wielki honor zginąć od Włóczni Targonu.
Mężczyzna chciał jeszcze coś powiedzieć, ale włócznia Pantheona zatopiła się w jego piersi. Krew wypłynęła mu z ust i przestał się ruszać.
Pantheon wyciągnął swoją broń i odwrócił się. Zmierzch przeszedł w noc i niezliczone gwiazdy rozświetliły niebo.
Ognista kometa leciała w stronę odległych gór na wschodzie.
Oczy Pantheona się zwęziły.
– A więc nadszedł czas – rzekł w mrok i rozpoczął długą podróż powrotną na Górę Targon.
Leona
Jeżeli chcesz lśnić jak słońce, najpierw musisz zapłonąćjak ono.
tekst
Tym razem miało nie być inaczej.
Nagle przed nimi zalśniły jasne promienie słońca.
Niemożliwe. Do świtu została jeszcze ponad godzina.
Przywódca bandy uniósł rękę, gdy zobaczył samotną postać stojącą na środku ulicy. Uśmiechnął się, gdy dostrzegł, że była to kobieta. Wreszcie jakiś godny łup. Otaczało ją światło i uśmiech zniknął z jego twarzy, gdy podszedł bliżej i zobaczył, że jest ubrana w zdobioną zbroję. Kasztanowe włosy wydobywały się spod złotego diademu, a światło słoneczne błyszczało z jej tarczy i miecza.
Na ulicy pojawili się kolejni wojownicy, stając po obu stronach kobiety – każdy z nich był w pozłacanym pancerzu i posiadał długą włócznię.
– Te tereny są pod moją ochroną – powiedziała.
Leona uniosła swój miecz i dwunastu wojowników Ra-Horak uformowało klin z nią w samym środku. Sześciu z każdej strony, machnęli tarczami i jednocześnie uderzyli nimi o ziemię. Leona wykonała ćwierćobrót i sama ustawiła swoją tarczę. Wsunęła miecz w otwór na szczycie tarczy.
Zacisnęła palce na skórzanej rękojeści miecza, czując, jak wypełnia ją moc. Skłębiony ogień, który pragnął się wydostać. Leona trzymała go w środku, pozwalając, aby wypełnił jej ciało. Iskry zalśniły w jej oczach, a serce zabiło w piersi. Istota, która połączyła się z nią na szczycie góry, pragnęła spalić tych mężczyzn swoim oczyszczającym ogniem.
Smoczy hełm jest kluczem. Gdy zginie, reszta ucieknie.
Pewna część Leony chciała dać tej mocy wolną wolę – chciała spalić napastników na popiół. Na skutek ich ataków zginęło wielu ludzi, którzy nazywali tereny wokół Góry Targon swoim domem. Zbezcześcili święte miejsca Solari, przewracając święte kamienie słońca i zanieczyszczając górskie strumienie.
Smoczy hełm zaśmiał się i machnął mieczem. Jego ludzie się cofnęli. Aby walczyć taką bronią i utrzymać ją w ruchu potrzeba było dużo przestrzeni. Krzyknął coś w gardłowym języku, który brzmiał bardziej jak warczenie zwierząt niż cokolwiek ludzkiego, a jego wojownicy odpowiedzieli.
Leona odetchnęła, gdy najeźdźcy zaszarżowali, rzucając się w stronę Ra-Horaków. Pozwoliła, aby ogień ją wypełnił. Czuła, jak starożytna istota łączy swoją esencję z nią jeszcze bardziej, dzieląc z nią zmysły i obdarzając nieludzką percepcją.
Czas zwolnił dla Leony. Widziała pulsujące blaski serc przeciwników i słyszała, jak krew płynie im w żyłach. Dla niej ich ciała były pokryte czerwonymi oparami żądzy mordu. Smoczy hełm rzucił się do przodu, a jego miecz uderzył w tarczę Leony niczym pięść kamiennego tytana. Potężne uderzenie wybroczyło metal i cofnęło ją o cały metr. Ra-Horakowie cofnęli się razem z nią, utrzymując mur tarcz w całości. Tarcza Leony zalśniła blaskiem i futrzany płaszcz smoczego hełmu zatlił się. Jego oczy rozszerzyły się ze zdziwienia i przygotował się do kolejnego uderzenia.
– Utrzymać szyk i uderzać! – krzyknęła Leona, gdy pozostali napastnicy się zbliżyli. Złote włócznie wykonały pchnięcie w momencie uderzenia i pierwszy szereg atakujących padł. Zostali stratowani przez kolejnych wojowników atakujących z tyłu.
Mur tarcz wypaczył się, ale wytrzymał. Topory uderzyły, mięśnie się napięły, a gardła zacharczały z wysiłku. Leona pchnęła mieczem w krtań napastnika z blizną biegnącą od czubka głowy aż do szczęki. Krzyknął i upadł. Jego gardło zaczęło wypełniać się krwią. Jej tarcza uderzyła w głowę mężczyzny obok niego, miażdżąc mu czaszkę.
Linia Ra-Horaków cofnęła się, gdy smoczy hełm uderzył ponownie, tym razem roztrzaskując tarczę wojownika stojącego obok Leony. Mężczyzna upadł, rozcięty od karku do miednicy.
Leona nie dała smoczemu hełmowi okazji do trzeciego ataku.
Pchnęła złotym mieczem w jego kierunku i ognisty wizerunek ostrza pokrytego runami wystrzelił do przodu. Biały płomień otoczył smoczy hełm – futro i włosy natychmiast się zapaliły, a jego pancerz wtopił się w skórę. Krzyknął z bólu, a Leona poczuła, jak kosmiczna moc w niej rozkoszuje się agonią mężczyzny. Zatoczył się do tyłu, jakimś cudem wciąż żywy, wrzeszcząc, gdy jej ogień topił mu skórę. Jego ludzie zatrzymali natarcie, gdy upadł na kolana, płonąc.
– Na nich! – krzyknęła Leona i Ra-Horakowie ruszyli do przodu. Potężne ramiona uderzały włóczniami z niezwykłą skutecznością. Pchnięcie, obrót, cofnięcie. Bezustannie, niczym mordercza maszyna. Napastnicy zawrócili i zaczęli uciekać przed zbroczonymi krwią ostrzami Ra-Horaków, przerażeni losem swojego przywódcy. Teraz pragnęli znaleźć się jak najdalej stąd.
Jak i dlaczego przybyli oni w okolicę Targonu było tajemnicą, ponieważ zdecydowanie nie chcieli podziwiać góry ani próbować się na nią wspinać. Byli wojownikami, a nie pielgrzymami, i jeżeli pozostawić ich przy życiu, przegrupują się i będą zabijać ponownie.
Leona nie mogła na to pozwolić i wbiła miecz w ziemię. Sięgnęła w głąb siebie, czerpiąc z mocy pochodzącej spoza góry. Słońce wychyliło się zza jej najwyższych szczytów, gdy Leona skierowała rękę w stronę światła.
Upadła na jedno kolano i uderzyła pięścią w ziemię.
Słoneczne płomienie uderzyły z nieba.
Diana
Jestem światłem, które krąży w duszy księżyca.
tekst
Diana, wyposażona w zakrzywione, księżycowe ostrze, jest wojowniczką Lunari – członków wyznania, które praktycznie już nie istnieje na terenach otaczających Górę Targon. Odziana w lśniącą zbroję w kolorze nocnego śniegu, jest żywym ucieleśnieniem mocy srebrnego księżyca. Przepełniona esencją Aspektu spoza szczytu Targonu, Diana nie jest już w pełni człowiekiem i stara się pojąć swoją moc i cel egzystencji na tym świecie.
Urodziła się, gdy jej rodzice schronili się przed burzą na zboczu Góry Targon. Przybyli tam z dalekiego kraju, prowadzeni przez sny o górze, której nigdy nie widzieli oraz obietnicach objawienia. Zmęczenie i potężne wichury zatrzymały ich na wschodnim zboczu góry i tam, w zimnym i bezlitosnym świetle księżyca, urodziła się Diana, gdy jej matka wydała z siebie ostatnie tchnienie.
Łowcy z pobliskiej świątyni Solari znaleźli ją następnego dnia, gdy burza ustąpiła, a słońce znajdowało się w zenicie. Leżała owinięta w niedźwiedzią skórę w objęciach martwego ojca. Przynieśli ją do świątyni, przedstawili słońcu i nazwali Diana. Dziewczyna o czarnych włosach została wychowana jako jedna z Solari – członków wyznania, które dominowało na terenach otaczających Górę Targon. Diana została nowicjuszką i wychowano ją, aby czciła słońce w każdym aspekcie. Każdego dnia uczyła się legend o słońcu i trenowała z Ra-Horakami – wojowniczymi templariuszami Solari.
Starszyzna Solari uczyła, że wszystko, co żywe pochodzi od słońca, a światło księżyca jest zdradliwe i tworzy cienie, w których tylko mroczne stworzenia znajdują schronienie. Jednakże dla Diany światło księżyca było urzekające i piękne, zaś słońca nie mogło się z nim równać. Każdej nocy dziewczyna śniła o wędrówce na szczyt góry, a potem budziła się i wymykała z siedziby nowicjuszy, aby zbierać kwitnące w nocy kwiaty i obserwować, jak wody strumieni srebrzą się w świetle księżyca.
Wraz z upływem lat coraz bardziej ścierała się ze starszymi oraz ich naukami. Poddawała w wątpliwość wszystko, co jej mówiono. Podejrzewała, że przy każdej z nauk coś jest niedopowiedziane, jakby umyślnie pozostawało pominięte. W miarę dorastania poczucie izolacji Diany rosło, gdy jej przyjaciele z dzieciństwa odsuwali się od pyskatej dziewczyny poddającej wszystko w wątpliwość, która nie mogła się dopasować. Gdy w nocy oglądała, jak księżyc wznosi się ponad odległym szczytem, coraz bardziej czuła się jak odludek. Pragnienie wejścia na szczyt góry stawało się coraz bardziej niezaspokojone, ale wszystkie nauki, które poznawała od młodości, podpowiadały jej, że próba dokonania tego odbierze jej coś więcej niż tylko życie. Tylko najbardziej godna i odważna osoba mogłaby tego dokonać. Z każdym dniem Diana czuła się coraz bardziej samotna i pewna tego, że umyka jej jakiś ważny element życia.
Pierwsza wskazówka dotycząca tego, co to może być, trafiła do niej, gdy zamiatała świątynną bibliotekę w ramach kary za kłótnię z przedstawicielem starszyzny. Błysk światła za jednym z regałów przyciągnął uwagę Diany i po krótkich poszukiwaniach odnalazła częściowo spalone strony starożytnego manuskryptu. Zabrała je i przeczytała w świetle pełnego księżyca tej samej nocy. To, czego się dowiedziała, otworzyło drzwi w jej duszy.
Znalazła informacje o wymarłej grupie zwanej Lunari – ludziach, którzy wierzyli, że księżyc jest źródłem życia i równowagi. Fragmenty tekstu, które przeczytała, potwierdzały, że Lunari mówili o wiecznym cyklu – noc i dzień, słońce i księżyc – który utrzymywał świat w idealnej równowadze. Dla czarnowłosej dziewczyny było to objawienie. Gdy przyglądała się ścianom świątyni lśniącym w świetle księżyca, zauważyła starszą kobietę odzianą w płaszcz z niedźwiedziej skóry, która powolnie zmierzała w stronę ścieżki prowadzącej na szczyt. Kobieta powoli powłóczyła nogami i opierała się na wierzbowej lasce, aby utrzymać równowagę. Zauważyła Dianę i poprosiła ją o pomoc, mówiąc, że musi dotrzeć na szczyt przed nastaniem świtu – był to wyczyn, który Diana uważała za absolutnie niemożliwy.
Pragnienie udzielenia pomocy kobiecie i wejścia na szczyt stało w sprzeczności ze wszystkim, czego uczyli ją Solari. Góra była przeznaczona dla godnych, a Diana nigdy tak się nie czuła w żadnym aspekcie. Kobieta ponownie poprosiła ją o pomoc i tym razem Diana się nie zawahała. Podeszła do staruszki i chwyciła ją pod rękę, prowadząc na szczyt. Była zdziwiona, że ktoś w takim wieku dotarł tak daleko. Wędrówka trwała wiele godzin. Wspięły się ponad chmury, gdzie księżyc i gwiazdy lśniły niczym diamenty. Mimo swojego wieku kobieta wciąż szła wyżej, ponaglając Dianę, gdy ta się potknęła lub gdy powietrze stało się zimne i rozrzedzone.
Diana straciła poczucie czasu, gdy gwiazdy wirowały jej nad głową i wszystko, z wyjątkiem szczytu, zniknęło jej z oczu. Wspólnie wspinały się dalej, a za każdym razem, gdy Diana opadała z sił, czerpała je z bladego światła księżyca. W pewnym momencie padła na kolana, wyczerpana ponad wszelkie wyobrażenie. Gdy spojrzała w górę, zauważyła, że są na szczycie – było to osiągnięcie, które wydawało się niemożliwe w ciągu jednej nocy. Szczyt był skąpany w kaskadach duchowej iluminacji, promieniach jasnego światła, spiralach kolorów oraz lśniącej sylwetce potężnego miasta ze złota i srebra, która unosiła się w powietrzu.
Diana rozejrzała się za swoją towarzyszką, ale po staruszce nie było ani śladu – niedźwiedzi płaszcz na jej ramionach był jedynym dowodem istnienia tamtej kobiety. W tym świetle dziewczyna ujrzała obietnicę wypełnienia pustki w środku, akceptacji oraz bycia częścią czegoś, co wykraczało poza jej wyobrażenia. Tego właśnie Diana nieświadomie poszukiwała przez całe życie i świeże siły wypełniły jej ciało, gdy podniosła się z ziemi. Wykonała niepewny krok w kierunku niesamowitego widoku, a jej determinacja rosła z każdym oddechem.
Światło wystrzeliło w jej kierunku i Diana krzyknęła, gdy ją przepełniło. Było to połączenie z czymś wielkim, nieludzkim oraz niesamowicie starożytnym i potężnym. Doznanie było bolesne, ale także radosne – było to równie odkrywcze, co oniryczne. Gdy światło zniknęło, poczucie straty bolało tak bardzo, jak nic do tej pory w jej życiu.
Diana zaczęła schodzić z góry, kompletnie nieświadoma otoczenia, dopóki nie trafiła na szczelinę w zboczu – wejście do jaskini, które pozostałoby niewidoczne, gdyby nie światło księżyca. Zmarznięta i potrzebująca schronienia na noc Diana weszła do jaskini. Wewnątrz jaskinia rozszerzała się. W środku znajdowały się ruiny, które niegdyś mogły być świątynią lub dużą salą. Kruszejące ściany ozdobiono wyblakłymi freskami, przedstawiającymi wojowników odzianych w srebro i złoto, którzy walczyli z niekończącymi się falami groteskowych stworów, gdy z nieba spadały komety bladego światła.
Na środku komnaty znajdował się miecz w kształcie półksiężyca oraz niesamowity pancerz – kolczuga ze srebrnych pierścieni i wspaniała zbroja z wypolerowanej stali. W odbiciu w zbroi Diana zauważyła, że jej niegdyś czarne włosy miały teraz kolor najczystszej bieli, a na czole pojawiła jej się lśniąca runa. Rozpoznała symbol wyryty na pancerzu – taki sam widziała na stronach spalonego manuskryptu, który znalazła w bibliotece. Była to dla niej chwila prawdy. Mogła odwrócić się od przeznaczenia albo je przyjąć.
Diana sięgnęła w kierunku zbroi i gdy jej palce dotknęły chłodnego pancerza, jej umysł wypełniły obrazy żywotów, których nigdy nie przeżyła, wspomnień, których nigdy nie doświadczyła, oraz doznań, których nigdy nie znała. Fragmenty starożytnej historii wirowały w jej umyśle jak rozszalała burza. Wiedza tajemna i niezliczone wizje przyszłości zniknęły, niczym przegnane wiatrem.
Gdy wizje zniknęły, Diana zobaczyła, że jest odziana w srebrzystą zbroję, która pasowała na nią tak dobrze, jakby stworzono ją specjalnie dla niej. Jej umysł wciąż płonął od nowo zdobytej wiedzy, ale większość z tego, czego się dowiedziała, pozostawała poza jej zasięgiem. Wciąż była Dianą, ale stała się także czymś więcej, czymś wiecznym. Uzbrojona w nową wiedzę opuściła jaskinię i skierowała się w stronę świątyni Solari, wiedząc, że musi powiedzieć starszyźnie, co odkryła.
U bram świątyni spotkała Leonę, mistrzynię Ra-Horaków i najlepszą wojowniczkę Solari. Diana została doprowadzona przed starszyznę świątyni, która z przerażeniem słuchała tego, czego dziewczyna dowiedziała się o Lunari. Gdy skończyła swoją opowieść, starszyzna natychmiast ogłosiła ją heretyczką, bluźniercą i prorokinią fałszywych bogów. Za takie wykroczenie czekała ją tylko jedna kara – śmierć.
Diana była zbulwersowana. Jak starszyzna mogła odrzucać coś, co było w tak oczywisty sposób prawdziwe? Jak mogli odwrócić się od objawień przyniesionych z samego szczytu świętej góry? Furia wrzała w jej wnętrzu. W powietrzu wokół niej zaczęły wirować kule srebrzystego ognia. Krzycząc z wściekłości, zaczęła wymachiwać mieczem, a tam, gdzie trafiała, płonął srebrzysty ogień. Diana uderzała raz za razem, a gdy wściekłość ją opuściła, zobaczyła rzeź, której dokonała. Starszyzna była martwa, a Leona leżała na plecach – jej pancerz dymił, jakby dopiero co wyszedł z kuźni. Przerażona swoim postępkiem zbiegła z miejsca masakry, zmierzając ku dzikim terenom Góry Targon, podczas gdy Solari dochodzili do siebie po jej ataku.
Diana, ścigana przez wojowników Ra-Horak, pragnie teraz poskładać w całość wspomnienia Lunari, które znajdują się w głębi jej umysłu. Prowadzona przez niepewne wspomnienia i urywki starożytnej wiedzy wie jedno — Lunari i Solari nie muszą ze sobą walczyć, a na nią czeka coś większego, niż los zwykłej wojowniczki. Nie wie, jakie przeznaczenie ją czeka, ale odnajdzie je za wszelką cenę.
ZADANIE NOCY
Noc od zawsze była ulubioną porą Diany. Gdy była na tyle duża, aby opuścić mury świątyni Solari, obserwowała, jak księżyc wędruje po pełnym gwiazd niebie. Spojrzała w górę przez gęste korony drzew. Jej fioletowe oczy poszukiwały srebrzystego księżyca, ale widziała tylko jego blask przez grubą warstwę chmur oraz gałęzi.
Drzewa zdawały się zbliżać, a ich gałęzie, niczym powykręcane ręce, sięgały ku niebu. Diana nie widziała już ścieżki, drogę zasłaniały jej bujne chaszcze. Ciernie ocierały się o jej pancerz. Diana zamknęła oczy, gdy poczuła, że w głębi jej umysłu odżywa wspomnienie.
Wspomnienie, które nie należało do niej. Było to coś innego, coś powstałego ze strzępków wspomnień niebiańskiej energii, która przepełniała jej ciało. Gdy otworzyła oczy, ujrzała lśniący wizerunek lasu, który nakładał się na otaczające ją drzewa. Widziała te same drzewa, ale z innego okresu, gdy były jeszcze młode, a ścieżka pomiędzy nimi była oświetlona plamami światła.
Wychowana w surowym środowisku Góry Targon Diana nie znała takiego lasu. Wiedziała, że to, co widzi, to tylko wizja z przeszłości, ale zapachy roślin były tak prawdziwe, jak wszystko, czego doświadczała.
– Dziękuję – wyszeptała, podążając widmowym zarysem ścieżki.
Diana szła między olbrzymimi i uschniętymi drzewami, które dawno powinny być martwe. Wspinała się po kamienistych zboczach i kroczyła między skupiskami sosen i jodeł. Ścieżka wiodła przez górskie strumienie i zawijała się po zboczach, aż doprowadziła dziewczynę do kamiennego płaskowyżu, który górował nad jeziorem.
Na środku płaskowyżu znajdował się krąg wysokich kamieni. Na każdym z nich wyrzeźbiono zawiłe spirale i zakrzywione symbole. Diana zauważyła także na każdym z nich runę, która lśniła na jej czole, i wiedziała, że dotarła we właściwe miejsce. Czuła na skórze gorączkowe mrowienie, które do tej pory wiązała tylko z mroczną i niebezpieczną magią. Ostrożnie zbliżyła się do kręgu, wypatrując zagrożeń. Nic nie zauważyła, ale wiedziała, że coś czai się w pobliżu. Coś niezwykle groźnego, ale także w pewien sposób znanego.
Diana wkroczyła do centrum kręgu i dobyła miecz. Jego ostrze zalśniło niczym diament w blasku księżyca, który przebijał się przez chmury. Uklęknęła z pochyloną głową, opierając czubek ostrza na ziemi.
Wyczuła je, zanim je ujrzała.
Nagły spadek ciśnienia. Zmiana w powietrzu.
Diana stanęła na nogi, gdy przestrzenie między kamieniami się rozstąpiły. Trzy ryczące bestie rzuciły się na nią z niesamowitą prędkością: ich ciała były białe, chronione pancerzem i wyposażone w szpony.
Terrory.
Diana zanurkowała pod szczęką pełną kłów, tnąc mieczem w górę i wgniatając czaszkę pierwszego potwora. Stwór upadł, a jego ciało natychmiast zaczęło się rozkładać. Przetoczyła się, stając na nogi, a pozostałe bestie zatoczyły krąg, zważając na jej lśniące ostrze. Zabity przez nią potwór przypominał teraz kałużę smoły.
Zaatakowały ją ponownie, każdy z innej strony. Ich ciała zmieniały kolor na fioletowy, ze względu na szkodliwą dla nich atmosferę tego świata. Diana skoczyła nad bestią atakującą z lewej strony i cięła, celując w jej kark. Wykrzyknęła jedno ze świętych słów Lunari i rozżarzone światło wystrzeliło z ostrza.
Potwór został rozerwany od środka, a kawałki jego ciała były dezintegrowane przez moc księżycowego ostrza. Diana wylądowała i uskoczyła w bok przed atakiem ostatniej bestii. Jednak zbyt wolno. Ostre szpony wbiły się w jej naramienniki i zaczęły ją ciągnąć. Klatka piersiowa potwora otworzyła się, ujawniając masę organów wewnętrznych oraz zakrzywionych zębów. Wbiły się w jej ramię i Diana krzyknęła z bólu, gdy paraliżujące zimno rozlało się z rany. Zakręciła mieczem, chwytając go niczym sztylet i wbiła w ciało bestii. Ryknęła z bólu, zwalniając chwyt. Parująca czarna ciecz wylała się z jej ciała. Diana wycofała się, wytrzymując ból, który krążył w jej ciele. Skierowała ostrze na bok w momencie, w którym chmury zaczęły się przerzedzać.
Bestia posmakowała jej krwi i zasyczała dzikim pragnieniem. Jej opancerzona postać była teraz czarna i purpurowa. Zaostrzone ramiona przemieniły się w gąszcz haków i szponów. Ciało przelało się niczym wosk, aby zatamować ranę stworzoną przez ostrze.
Esencja wewnątrz Diany wezbrała. Przepełniła jej myśli niesamowitą nienawiścią z odległej epoki. Widziała starożytne bitwy tak straszliwe, że pochłaniały całe światy. Były elementem wojny, która mogła i wciąż może, zniszczyć ten świat.
Stwór rzucił się na Dianę, a jego ciało przepełniała potęga z innego wymiaru.
Chmury się rozstąpiły i promień lśniącego srebra spłynął na dół. Miecz Diany nasycił się blaskiem odległych księżyców i jego ostrze zapłonęło. Machnęła nim niczym kat ścinający głowę, rozdzierając kości i ciało mocą nocy.
Bestia eksplodowała w blasku światła, jej ciało zostało zmasakrowane przez cios. Resztki ciała rozpuściły się, pozostawiając Dianę samą na płaskowyżu. Jej klatka piersiowa podnosiła się i opadała z wyczerpania, gdy moc, z którą połączyła się na szczycie góry, wycofała się w najgłębsze zakamarki jej ciała.
Kilkakrotnie mrugnęła, aby pozbyć się sprzed oczu widoku miasta, które było pełne życia, a teraz przepełniała je pustka. Wypełnił ją smutek, mimo że zupełnie nie znała tego miejsca. Jednak gdy je opłakiwała, wspomnienie zniknęło i znów była Dianą.
Stworzenia zniknęły, a kamienie kręgu lśniły srebrną poświatą. Po uwolnieniu od nienawistnego dotyku z innego wymiaru, ich lecząca moc zaczęła wnikać w ziemię. Diana poczuła jak rozprzestrzenia się po terenie, niesiona przez kamienie i korzenie aż do samego wnętrza ziemi.
– Zadanie tej nocy zostało wykonane – powiedziała. – Droga jest zapieczętowana.
Zwróciła się w kierunku, w którym odbicie księżyca lśniło na wodach jeziora. Wzywało ją, a jego nieodparte przyciąganie zagnieździło się głęboko w jej duszy.
– Jednakże czekają jeszcze zadania innych nocy – rzekła Diana.
Tak oto przedstawia się historia góry Targon oraz Bohaterów z nią powiązanych. Nie jest to jednak ostatnia nowinka, którą uraczył nas dziś Riot. Okazuje się, że na oficjalnej stronie wciąż znajdują się nieodblokowane miejsca na informacje. Czyżby Riot przygotowywał grunt pod nową postać/nowy event? Postaramy się udzielić Wam jak najwięcej informacji na ten temat, gdy tylko będą dostępne!
Zobacz także
Brak powiązanych wpisów