Co łączy finalistów Mistrzostw Świata z 2013 (GodLike-Lucky-Wh1t3zZ-Uzi-Tabe) i 2014 roku (Cola-inSec-Corn-Uzi-Zero)? Oprócz osoby strzelca, Uziego, oczywiście. Odpowiedź jest prosta – obydwa składy należały do tej samej organizacji i czynią z (Starhorn) Royal Clubu jedyną formację, która uczestniczyła w dwóch finałach Worldsów z rzędu.
Co ciekawsze, Royal Club rok temu został też pierwszą i jedyną do tej pory drużyną, która wystąpiwszy w finale MŚ (włączając w to triumfatorów zmagań), zakwalifikowała się na światowy czempionat w rok później. Niestety wyczynu tego nie udało się powtórzyć dwa razy z rzędu i SHRC nie zobaczymy na tegorocznych Worldsach. Ale to nie koniec – drużyny tej nie zobaczymy także w zbliżającym się wiosennym splicie LPL 2016, a zespół po drodze został zamieszany w kilka nie do końca uczciwych i klarownych transakcji…
Era sukcesów
Rok 2013. Royal Club przygotowuje się do finału najważniejszego turnieju LoL-a na świecie, gdzie ma stawić czoła wielkiemu koreańskiemu faworytowi – SK Telecom T1. Eksperci nie odbierają jednak szans chińskiemu fenomenowi Worldsów – drużynie, która była typowym średniakiem chińskich rozgrywek i której sam awans na Mistrzostwa był zaskoczeniem. Chińczycy po drodze pokonują dwie bardzo silne w owym czasie ekipy: OMG oraz Fnatic. Ostatecznie Royal Club przegrywa finał gładko – 0:3, ale i tak jest na ustach całego e-sportowego świata.
Rok 2014. Starhorn Royal Club przygotowuje się do wielkiego finału. Zmieniło się niemal wszystko, a ta sama pozostała tylko organizacja i osoba strzelca – Uziego, który po raz kolejny wzniósł się na wyżyny umiejętności na najważniejszym turnieju. Ostatecznie, pozostawiwszy w pokonanym polu m.in. Team SoloMid, Edward Gaming oraz OMG, SHRC znów musi uznać wyższość niesamowitych Koreańczyków. Samsung White zwycięża 3-1 i zgarnia trofeum sprzed nosa chińskiej formacji. Znowu. Ale do trzech razy sztuka, prawda? Niestety, nie tym razem. Wracając do Chin, zawodnicy nie mieli pojęcia, co czeka na nich w ojczyźnie…
Era chaosu
Początek sezonu 2015 był dla chińskiego LPL czasem wzmożonej aktywności na rynku transferowym. Wielu koreańskich gwiazdorów, niezadowolonych z funkcjonowania rodzimych drużyn i warunków finansowych postanawia spróbować swoich sił w Państwie Środka. A Chińczycy płacą i to naprawdę dużo. Do Chin przenoszą się mistrzowie świata z Samsunga White, półfinaliści z Samsunga Blue i wielu równie znakomitych, wyróżniających się w swoich zespołach graczy, którzy jednak nie mogą pochwalić się takimi sukcesami. Zmiany nie omijają także SHRC. Dochodzi do pierwszego zgrzytu – transakcji, która wywołuje kontrowersje na całym świecie. W zamieszaniu towarzyszącym przybyciu Koreańczyków OMG, Edward Gaming oraz Royal Club wymieniają się strzelcami. Do EDG dołącza Deft z koreańskiego Samsunga Blue, do OMG przychodzi Uzi z Royal Clubu, natomiast SHRC, już nieco później, podpisuje kontrakt z NaMeiem, który jest co prawda utalentowanym strzelcem, ale na MŚ 2014 całkowicie zawiódł. Wychodzi na to, że SHRC samowolnie (?) decyduje się na… osłabienie swojego składu? Smaczku tej transferowej karuzeli dodaje fakt, że wszystkie trzy drużyny znajdują się w posiadaniu tego samego człowieka, który zresztą próbował też podbić Amerykę z LMQ. Co prawda przepisy Riotu zabraniają takich procederów, ale… no właśnie, chińskie rozgrywki nie znajdują się pod banderą Riotu, a rodzimej organizacji – Tencent.
Era bezsilności
Cały ten bałagan negatywnie wpłynął na graczy SHRC, a kłopoty pogłębiły jeszcze trudności z zakontraktowaniem NaMeia, który mógł zostać włączony do składu zespołu na mecze LPL dopiero w ósmym tygodniu, tracąc praktycznie 2/3 splitu. Wcześniej strzelec był zastępowany przez zupełnie anonimowych, nawet na rodzimej scenie, Chińczyków – Weia oraz HYY, którzy nie spisywali się najlepiej i zupełnie nie potrafili wkomponować się w zespół. To działało też w drugą stronę – drużyna nie potrafiła zaadaptować się do ich stylu gry, a głównie Weia, który występował znacznie częściej.
Ostatecznie powrót NaMeia niewiele zmienił. Było już zwyczajnie za późno, chociaż tak czy inaczej 10 miejsce musiało zostać uznane za ogromny zawód. SHRC zamiast szykować się do play-offów musiało stoczyć walkę o utrzymanie w barażach. Ale to nie koniec świata, prawda? Oczekiwano, że Starhorn Royal Club łatwo poradzi sobie z rywalami i dołączy do uczestników letniego splitu LPL, by zawalczyć o powrót na szczyt. Marzenia prysły w decydującym spotkaniu przeciwko GamTee. Młoda formacja, która zajęła jedenastą, przedostatnią pozycję na wiosnę, odprawiła SHRC z kwitkiem, tym samym spychając utytułowaną formację do walki w LSPL, czyli chińskim Challenger Series. Ale czy na pewno?
Era upadku
Więc spadli czy nie spadli? I tak, i nie. Organizacja musiała przełknąć gorzką pigułkę i przygotować się do zmagań w LSPL, ale zawodnicy dostali jeszcze jedną szansę. Jednak jej kulisy po raz kolejny można uznać za, lekko mówiąc, budzące wątpliwości. Graczy Starhorn Royal Clubu umieszczono w siódmej drużynie wiosennego splitu – Teamie King, jednocześnie reprezentantów tego ostatniego zespołu przydzielając do GamTee. Zawodnicy nie mieli wielkich możliwości, by przeciwstawić się intrygom, ale nowa, ironiczna nazwa formacji po fuzji – “Starhorn Never Give Up” mówi naprawdę wiele o sposobie działań ludzi związanych z SHRC.
Tymczasem inSec, Zero, Cola, Corn i NaMei przystępowali do zmagań w LPL i do odbicia się od dna, a także do walki o wymarzony wyjazd na Worldsy. Cztery przegrane w czterech pierwszych meczach nie wróżyły jednak dobrze, a zespół zameldował się na szarym końcu stawki. Kilka remisów nie poprawiło fatalnej sytuacji drużyny, która nieustannie toczyła walkę o przedostatnią, jedenastą pozycję. Do końca splitu nowemu Teamowi King udało się wygrać tylko raz, aż czternaście razy zremisować i przegrać siedmiokrotnie. 17 punktów. Ostatnia, dwunasta pozycja. Błyskawiczna porażka w barażach o utrzymanie. Tak skończyli finaliści Mistrzostw Świata 2014. Cóż… Sprawiedliwości stało się zadość – ex-SHRC spadło z ligi po raz kolejny i, co dość absurdalne, zrobiło to drugi raz z rzędu. Ponadto ostatecznie kontrowersyjne zagrania wokół drużyn nie opłaciły się nikomu, bo Uzi i jego OMG nie mogą zaliczyć tego sezonu do udanych. Ale to już temat na zupełnie inny artykuł.