W Bilgewater słońce zachodziło już za horyzontem, a mrok powoli, ale stanowczo rozprzestrzeniał się po ciasnych uliczkach portu. Robiło się coraz zimniej, a wiatr stawał się nie do zniesienia. Jak co wieczór zgraja pijanych piratów, mieszkańców i gangsterów zaczęła oblegać plac przed Karczmą pod Zmokłym Żaglem. Jedni przyszli upić się do nieprzytomności, drudzy szukali kłopotów, a trzecich interesowało jedno i drugie. Ja nie odbiegałam od reszty. Nadal miałam kilka spraw do załatwienia, które nie mogły czekać.
Kiedy powoli dochodziła już północ, zaciągnęłam kaptur i weszłam do środka. Już przy samym wejściu odór był nie do zniesienia. Połączona ze sobą woń alkoholu, cygar i wymiocin – coś okropnego. Spokojnym krokiem podeszłam do lady, jednocześnie ogarniając wzrokiem całą salę. Wszystko wyglądało normalnie. Jak zwykle – z prawej strony siedziały pary szukające chwili dla siebie oraz osoby grające w karty, często tracąc przy tym cały swój dorobek. Z lewej zaś ludzie tańczyli i śpiewali, chcąc jak najlepiej wykorzystać wieczór. Z kolei przy barze, zazwyczaj siadali tylko ci, którzy chcieli zalać swoje smutki jak największą ilością alkoholu w samotności.
Jednym skinięciem ręki zamówiłam kufel z winem, po czym zajęłam miejsce na końcu blatu. Miałam stąd widok na większość pomieszczenia. Nie minęła jednak nawet godzina, kiedy do karczmy ostentacyjnie wszedł ogromny, obrzydliwy, lecz silnie zbudowany człowiek. Oczywiście, jak to miał w zwyczaju, zwrócił na siebie uwagę wszystkich. Pomarszczona twarz, blizny na całym ciele, szaleństwo w oczach i ten przerażający uśmiech. Nie trzeba było nawet spoglądać na jego mechaniczną lewą rękę, żeby wiedzieć, że do środka wszedł jeden z najgroźniejszych piratów pływających po wodach Runeterry – Gangplank. Na samą myśl o nim miałam ochotę wyciągnąć pistolet i zakończyć jego żywot tu i teraz. Ale nie dziś, jeszcze nie.
– Wemar! Czemu na ladzie nie stoi jeszcze mój kufel z rumem – krzyknął do karczmarza z drugiego końca sali.
Był jedną z tych osób, które nie lubią czekać. Właściwie to oprócz wina, kradzieży i powiększającej się nagrody za jego głowę, nic innego nie sprawiało mu przyjemności. Podszedł do baru i z całej siły uderzył ręką o blat, dając w ten sposób znać karczmarzowi, że nie ma dzisiaj cierpliwości. Wziął pierwszy kufel i od razu opróżnił go do dna, po czym zażądał kolejnego. Tym razem jednak usiadł i na spokojnie delektował się jego smakiem.
– Czy on potrafi kiedyś zjawić się o umówionej porze? – spytał coraz bardziej poirytowany pirat.
– Przecież go znasz – odpowiedział Wemar, obsługując już kolejnego klienta.
Obserwowałam go ostrożnie. Wolałam, żeby mnie nie zauważył, chociaż i tak byłam w gotowości. Cały czas czekał na kogoś, opróżniając co chwile to następny kufel złotego trunku. Widać było, że zależy mu na tym spotkaniu. Żagiel powoli pustoszał, została już tylko garstka stałych bywalców. Nagle z zaplecza wyłoniła się niska postać. Nie był to jednak byle kto, a jeden z najbardziej niebezpiecznych i nieprzewidywalnych yordlów z Piltover – Ziggs.”Nie sądziłam że sprawy zajdą, aż tak daleko” – pomyślałam. Ubrany w szykowny strój podszedł do lady i wdrapał się na stołek tuż
obok już mocno zirytowanego Gangplanka. Zamówił dwa kieliszki wódki, a butelkę kazał zostawić.
– Nie wydaje ci się, że jesteś jeszcze trochę za mały na takie trunki? – zakpił już mocno podpity pirat.
Ziggs przewrócił oczami ze znudzeniem.
– Nie wydaje ci się, że nie powinieneś obrażać jedynej osoby, która zgodziła się pomóc byłemu postrachowi siedmiu mórz? – zaakcentował końcówkę tak, aby zdenerwować go jeszcze bardziej. – Przejdźmy do spraw ważniejszych, niż nasze złośliwości. Dziś możemy świętować. Skompletowałem wszystko z twojej listy. Całość jest gotowa i zapakowana na statek. Pamiętaj jednak co się stanie, jeśli nie dotrzymasz swojej części umowy.
Oboje wznieśli toast za owocną współpracę i wypili po kieliszku.
– Najpierw dokończę swoje sprawy, później zajmę się twoją.
Mając już wszystko, czego potrzebowałam, wstałam i spokojnym krokiem skierowałam się w stronę wyjścia. Byłam już blisko drzwi, kiedy niespodziewanie stanęło przede mną dwóch oprychów. Już miałam sięgnąć po broń, lecz z oddali usłyszałam jego głos.
-A ty gdzie się wybierasz Sarah? Zabawa dopiero się zaczyna.
Na początku nie dotarło to do mnie. Od dawna nikt mnie tak nie nazwał, lecz po krótkiej chwili zamarłam. Dość szybko jednak złość wygrała ze strachem, ale w tamtej chwili nie miało to znaczenia. Mieli zbyt dużą przewagę liczebną. ,,Przecież nikomu nie powiedziałam gdzie idę, jak mnie rozpoznał?” – powtarzałam sobie w myślach. Odwróciłam się i zobaczyłam dwóch kolejnych piratów z wycelowanymi w moją stronę muszkietami. Ziggs nadal spokojnie siedział przy barze i obserwował całą sytuację. Reszta gości rozpłynęła się w powietrzu. Gankplank z kolei z szerokim uśmiechem na twarzy, zbliżał się w moją stronę.
– Miss Fortune we własnej osobie! Co cię tu sprowadza? – powiedział chwytając mnie lekko za podbródek.
– Takie gnidy jak ty! – parsknęłam.
Zrobiłam krok w tył, uderzając plecami o piratów pilnujących drzwi.
-Skoro tak, to pewnie jesteś ciekawa, co dokładnie planuję. Z chęcią ci opowiem, ale w nieco ciekawszym miejscu niż to.
W tej chwili jeden z osiłków przytrzymał mnie, a drugi zaczął przeszukiwać. Oczywiście zabrali mi jedyne rzeczy jakie miałam przy sobie – broń i parę miedziaków.
– Teraz możemy rozpocząć naszą wycieczkę.
Skierowaliśmy się w stronę zaplecza, gdzie znajdowało się tylne wyjście. Przeczucie mówiło mi, że zabierają mnie na wcześniej wspomniany statek i jak się później okazało, nie myliłam się. Po wyjściu z karczmy skierowaliśmy się w stronę portu. Noc była jeszcze młoda. Nie licząc pijaka, który zasnął w pierwszych krzakach o które zahaczył, nie spotkaliśmy jednak nikogo. Było to dość dziwne i niepokojące. Kiedy doszliśmy już na miejsce, nie mogłam uwierzyć w to, co zobaczyłam.
– Czy to…
– Zgadza się – przerwał mi Gangplank. – Dzięki pomocy Ziggsa i jego przyjaciół udało nam się wreszcie zbudować dokładną kopię mojej perełki, którą zniszczyłaś kilka lat temu. Najlepsze jednak jeszcze przed nami. Zapraszam na pokład!
Byłam bezbronna, skazana na łaskę niebezpiecznego pirata oraz jego nowego, jeszcze bardziej nieprzewidywalnego wspólnika. Żałowałam w tym momencie, że nie poinformowałam nikogo o tym, co zamierzam. Może byłby teraz chociaż cień szansy na ucieczkę. Prowadzona po trapie na statek byłam pewna, że to koniec. Niemożliwe, żeby ktoś taki jak on podarował mi straty, jakie przeze mnie poniósł. Ale właśnie o to mi wtedy chodziło, miał cierpieć za to co mi zrobił. ,,A mogłam po prostu strzelić mu w łeb” – pomyślałam, stawiając pierwszy krok na najsławniejszym statku na świecie.