E-sport się rozwija. Od lat pojawiają się pogłoski o wspólnych zawodach e-sportowych, targi gier pękają w szwach, a każdą imprezę “elektronicznych gladiatorów” ogląda tysiące widzów. Fani, bo to o nich dziś będę mówił, łączą się w ogromne grupy śledzące swoich ulubionych zawodników, utożsamiając się z nimi… i w sumie tyle.
Pewnie w okolicy każdego z was funkcjonuje większy klub sportowy, a kiedy przypada dzień meczowy miasto spowija się grupą nie zawsze trzeźwych ludzi ubranych w barwy ukochanej drużyny, tylko po to, by wspomóc mentalnie reprezentantów swojego regionu lub ewentualnie “przekonać” kibiców drużyny przeciwnej co do tego, czyj klub jest lepszy. Kluby e-sportowe owszem, łączą setki fanów, lecz ci nie dopingują ich z powodu lokalnej powinności, tylko dlatego, że mają ładne logo, mają fajnych zawodników lub ich grę miło się ogląda.
Ktoś pewnie powie: “co w tym złego, że lubię G2 ponieważ są silni/lubię Perkza?” Jednak co jeśli wspomniany przed chwilą zespół straci formę i spadnie z LCS, albo wybitny środkowy odejdzie? Czy “zagorzały fan” pozostanie wierny “ukochanemu zespołowi”? Wróćmy do sportu, posłużę się moim lokalnym przykładem, opowiem wam o klubie ze Szczecina. Wiele lat temu Pogoń spadła z Ekstraklasy do lig tak niskich, że można by je nazwać amatorskimi. Wiele osób nazywało zespół łamagami i przegranymi, używali niepoetyckich epitetów by określić naszą obronę, a mimo to chodzili na każdy mecz z nadzieją że “Duma Pomorza” powstanie. Wiecie co? Powstali i wrócili do Ekstraklasy. Duża w tym zasługa wiernych kibiców.
Więzy z regionem
Dlaczego jednak e-sport nie cieszy się podobną wiernością? W mojej opinii winę za to ponosi podejście klubów do publiki. Coś takiego jak lokalny zespół lub wręcz rodzinne więzy z regionem nie istnieją. Ciężko dziś (w Europie) o zespół złożony z pięciu zawodników z tego samego kraju. Nawet jeżeli taki się pojawia to jeszcze rzadziej reprezentuje swój region nazwą, siedzibą lub spotkaniami dla mieszkańców. Są wyjątki: Schalke 04 pokazywał swój zespół na stadionie piłkarskim, a Copenhagen Wolves choć nazwą nawiązywali do swojego pochodzenia.
Drugim widocznym błędem jest miejsce zawodów. Wszystkie mecze (prócz finałów) rozgrywane są w Berlinie, co skutecznie utrudnia ludziom stworzenie jakiejkolwiek synergii ze swoimi “reprezentantami”. Jeżeli takie zawody zagościłyby w życiu mieszkańców dniem meczowym, spotkaniem z zespołem lub choćby sklepem z pamiątkami, to taki przeciętny Janusz mający głęboko w poważaniu grupę nerdów walczących przed komputerami, uświadomiłby sobie, że jeden z tych graczy jest jego sąsiadem i zacząłby nawet wbrew sobie mieć nadzieje, że to jego Nerd wygra. W ten właśnie sposób buduje się więź z miastem. Ludzie naprawdę utożsamiają się z utalentowanymi współmieszkańcami, nawet jeśli przedmiot ich umiejętności ich nie obchodzi.
Sądzicie że to bujda? Zastanówcie się ile osób, choć podskórnie, kibicuje H2k, Team Kinguin, a w przeszłości IHG, tylko dlatego, że byli w nich Polacy, nasi rodacy. Sądzę, że jedyną opcją by stworzyć tą wieź, byłby nakaz, że każdy zespół miałby obrać swoją siedzibę, w której to musiałby się promować. Jednak jest to tylko pomysł biednego i bezsilnego gracza.
Co wy o tym sądzicie? Czy źle oceniłem e-sportowych fanów, a może się ze mną zgadzacie? Może wiecie jak stworzyć tę więź? Piszcie w komentarzach.