Meta* – obok tego terminu nie da się przejść obojętnie. Jedni ją kochają, inni jej nienawidzą, nikt jednak nie jest wobec niej w pełni obojętny. Dziś podzielę się z wami w tym krótkim tekście tym, co mi się w mecie podoba, co nie i ogólnie rzecz biorąc, co o niej myślę.
Jak powstała meta wie zapewne każdy. Wszystko zrodziło się od najlepszych graczy, którzy dzięki swoim umiejętnościom nie tylko błyskawicznie wspięli się na szczyt, ale równie szybko wykalkulowali, co w danym czasie było najsilniejsze i zapewniało największe szanse powodzenia. Następnie kolejne osoby w różny sposób podłapywały te taktyki – poprzez grę z najlepszymi, ich streamy, znajomych itd. Tak zazwyczaj – niezależnie od gatunku gier – rodzi się meta.
Wokół mety zawsze jest mnóstwo kontrowersji, jedni ją popierają, inni negują. Różnie to bywa. Zacznę może od tych pierwszych – trzymanie się mety to często prosta droga ku zwycięstwu. Dane postaci nie bez powodu są popularne, wszystko to dzieje się za sprawą ich siły. To oczywiste, że tanki wróciły do jungli w momencie, gdy wprowadzono Cinderhulka, przecież dawał im sporego kopa, jeśli chodzi o moc. W związku z tym przypływem tanków zmalała ilość asasynów, co przełożyło się na to, że częściej można zobaczyć postaci typu hypercarry, dla których najbardziej przydatne są supporty mogące je ochronić. Meta to jeden wielki łańcuch przyczynowo-skutkowy, w którym żadna akcja nie pozostaje bez reakcji. Warto pamiętać, że meta nie jest nigdy dziełem przypadku. Aktualnie największy wpływ na nią mają profesjonalne rozgrywki, a w związku z tym można być pewnym, że wszystko co tam widzimy było zaplanowane, wykalkulowane i przetestowane. Nawet (a może przede wszystkim?) pamiętny pick Teemo w meczu C9 vs TSM z poprzedniego sezonu był głęboko przemyślany.
Jest jednak również druga strona medalu. Ludzie często sięgają po dane picki bezmyślnie, nie biorąc pod uwagę faktu, że często jeden bohater siał postrach głównie dlatego, że w drużynie miał odpowiedniego sprzymierzeńca. Jeszcze gorszym przypadkiem są osoby, które naoglądały się streamów i widząc jakiegoś pro playera, który dominuje grę np. AP Maokaiem na midzie, nie biorą pod uwagę czynników, gdzie dany gracz grał, czy różnicy w umiejętnościach itd. Oczywiście, miło jest się pobawić, jednak czasem warto zrobić to na normalu (najlepiej w gronie znajomych, którzy wezmą to na luzie, bo nigdy nie wiadomo, jak zachowa się losowo spotkana w grze osoba), zamiast niszczyć komuś rankeda, “bo X tym grał i orał”.
Co do argumentów przeciwko mecie, to trzeba przyznać, że ogranicza ona wolność w wyborze postaci, a ludzie często agresywnie reagują na widok np. Lee Sina supporta, zanim pokażesz, że faktycznie umiesz tym grać. Przy czym ma się czasem wrażenie, że ogranicza to również samych graczy, którzy nieraz myślą szablonowo i grając przeciwko nieznanemu pickowi głupieją (szczególnie, gdy oddadzą ci first blooda). Poza tym nikt nie powiedział, że picki, które widzimy na LCS-ach to jedyny skuteczny wybór. Przecież z Cinderhulkiem całkiem nieźle współgra Mundo, Amumu czy Rammus, których w jungli na LCS-ach nie uświadczymy. Okazuje się zresztą, że czasem coś niekonwencjonalnego może okazać się niebywale silne i wkraść się do mety (pamiętacie Alistara na topie? Dla osób ze słabszą pamięcią polecam grę na topie/midzie ze smite’em). Jeśli nie lubisz mety, to zmień ją!
Podsumowując mój krótki wywód – meta nie jest niczym złym. Jest po prostu najskuteczniejsza. Nie pozwólmy się jednak jej ograniczyć (bycie hipsterem na siłę to również przegięcie). Dziękuję wszystkim, którzy doczytali do końca. Mam nadzieję, że tekst chociaż część osób skłoni do drobnych przemyśleń. Jeśli zapomniałem o jakimś ważnym aspekcie, który powinien się w tekście znaleźć, to piszcie o tym w komentarzach, z chęcią o tym podyskutuję.
*Nie, nie o tej mecie mowa. Jeśli nie pomyślałeś o meta game, to naoglądałeś się za dużo Breaking Bad albo czas na odwyk.