Jesteśmy już po ćwierćfinałach, a te rozwiązały się w sposób, którego chyba nikt w 100% nie przewidywał. Upadki faworytów, zaskakująca dominacja underdogów, zacięte pojedynki o awans z walką do ostatniej sekundy – cóż, bez zbędnego przedłużania, lepiej od razu przyjrzeć się starciom 1/4 finału Mistrzostw Świata w Korei.
kt Rolster vs Invictus Gaming
Zaczęliśmy od naprawdę solidnego meczu otwierającego, bo od starcia, które równie dobrze mogłoby być finałem tego turnieju – pierwsza drużyna Korei oraz pierwszy seed grupy C zmierzył się z wiceliderem Chin oraz wiceliderem swojej grupy (w której triumf na ostatniej prostej oddali oni ekipie Fnatic) – ekipą Invictus Gaming. Chyba nie muszę tłumaczyć dlaczego ta seria mogłaby być finałem Mistrzostw – dwie ekipy z ogromnym potencjałem, mające świetne składy, a co za tym idzie zapowiadające świetne starcia vis-a-vis – na przykład TheShy kontra Smeb na górnej alei czy Score vs Ning w jungli – wszystko to składało się na bardzo emocjonujący pojedynek, a jego przebieg, cóż – chyba też nie muszę mówić, że nie zawiódł.
Początek serii należał zdecydowanie do ekipy Invictus. W dwóch pierwszych grach chińska drużyna po prostu deklasowała koreańskich faworytów, a główne skrzypce grali tutaj Rookie oraz TheShy. Jeśli chodzi o toplanera to była to po prostu idealna i podręcznikowa gra drugoplanowa (oczywiście jeśli chodzi o strategię, w kwestii jakości rozgrywki zdecydowanie nie można nazwać tego “drugoplanową”), co stanowiło jeden z głównych filarów stałości i efektywności IG, jednak w przypadku Rookiego było tutaj wszystko, czego po koreańskim graczu mogliśmy się spodziewać – świetny występ Lissandrą, która była prawdziwym koszmarem dla bliskozasięgowych carry ekipy z Korei, a następnie doskonały mecz na Galio, który w teorii powinien pełnić bardziej uzupełniającą rolę, a w rękach Rookiego stał się głównym elementem zwycięstwa IG. Oczywiście reszcie IG też nie można niczego odmówić bo grali bardzo solidną Ligę Legend – zwłaszcza wyróżniając Baolana który po ostatnich słabych występach obudził się i nieco nadgonił do poziomu reszty drużyny.
Na nieszczęście Invictusu, po dwóch pierwszych meczach obudziło się także KT. Bardzo wyraźnie było to widać w przypadku botlane’u – Deft i Mata w końcu zorientowali się, że mimo wszystko to oni powinni tu dominować (nie odejmując nic JackeyLove’owi oraz Baolanowi, sądzę że obiektywnie po rozgrywkach fazy grupowej można uznać Koreańczyków za lepszych graczy od chińskiego duetu na dolnej alei), a także mogliśmy zaobserwować przebudzenie Score’a, który wreszcie przestał dawać sobie narzucać warunki przez Ninga i poniekąd sam zaczął je dyktować, chociaż tutaj nie można nikogo za bardzo gloryfikować – pomimo że IG prawie zakończyło tę serię wynikiem 3:0, bo 3 gra skończyła się base race’m wygranym o milisekundy przez KT, to widać było, że Koreańczycy weszli na nieco bardziej “swój” poziom, co było zbawienne dla tej serii mając na uwadze jak dobrze grało Invictus. Ostatecznie wygrali i base race, i również grę numer 4, a to doprowadziło do wyrównania serii i praktycznie sprowadzenia całych zmagań do gry piątej.
Sam swego rodzaju “finał ćwierćfinału”, cóż – no, to już nieco zawiodło. Oczywiście gra i tak była niesamowicie emocjonująca ze względu na swoją istotę w kwestii awansu, ale w praktyce dostaliśmy raczej jednostronny pojedynek, co z jednej strony pokazało jasny przekaz zwycięskiej ekipy, a z drugiej jednak pozostawiło niedosyt – personalnie oczekiwałem czegoś bardziej zaciętego, ale cóż – na brak wrażeń z ćwierćfinału nie można było narzekać. Jak więc się to skończyło? Na początku nie zapowiadało się na tak jednostronny występ – świetna wczesna presja Ninga wygrała IG wczesną fazę gry, ale brak konsekwentności i lekka niedyspozycja Rookiego i TheShy’a (czyli, przypomnijmy, bohaterów pierwszych gier Invictusu) dała szansę KT na wypracowania swojej przewagi, która potencjalnie była coraz większa wraz z upływem gry, ze względu na ich kompozycje. To jednak było za mało – IG zyskało po prostu zbyt wielką przewagę na początku, i cóż – głównie za sprawą wspomnianego wcześniej Ninga oraz strzelca chińskiej formacji, JackeyLove’a – nie wypuściło jej aż do końca. Co za tym idzie, Invictus eliminuje jednego z dwóch głównych faworytów do wygrania całych Mistrzostw Świata i przechodzi do półfinałów, gdzie zmierzą się z wygranym meczu RNG vs G2 Esports!
Royal Never Give Up vs G2 Esports
W przewidywaniach wielu uznawało to za najłatwiejszy do przewidzenia ćwierćfinał. Spotkanie chińskiego giganta z europejskim zespołem, który ledwo dał radę przejść przez fazę grupową. Mówiło się, że RNG rozjedzie G2 Esports, a Uzi zniszczy Hjarnana i Wadida.
Pierwsza gra poszła całkowicie zgodnie z oczekiwaniami. Co prawda G2 zaczęło całkiem dobrze i Jankos już w 4 minucie zapewnił swojej drużynie pierwszą krew. Mimo tego Uzi i Ming wywierali ciągłą presję na Hjarnanie i Wadidzie, zdobywając ogromne przewagę w farmie i niszcząc na dolnej alei pierwszą wieżę. Potem Uzi rotował po mapie burząc kolejne turrety i pozbawiając G2 kontroli nad coraz większą częścią mapy. Europejczycy starali się bronić, ale niepotrzebna walka w dżungli dała Chińczykom cztery zabójstwa i pełną kontrolę nad grą. Kilka minut później RNG zdobyło kolejne zabójstwo oraz Barona i niedługo później zakończyło pierwszą grę z prawie 10 tysiącami złota przewagi.
Druga gra rozpoczęła się podobnie. W 9. minut Uzi tym razem zbudował już 30. minionów przewagi. G2 jednak grało agresywnie wokół Akali Wundera i Irelii Perkza. Midlaner G2 dostał nawet pierwszą krew. Wokół solowych linii rozgrywało swoją grę G2, kiedy RNG dość w oczywisty sposób grało wokół swojej największej gwiazdy, czyli Uziego. W 27. minucie RNG złapało Wundera i zaczęło przymierzać się do Barona. Dodatkowo wydawało się, że złapany został wtedy Perkz. Dał on jednak dzięki świetnym mechanikom przeżyć sam na 4 wrogów, tańcząc między nimi dzięki superumiejętności i skokom Irelii. Kiedy przybyła reszta drużyny, G2 zdobyło ace’a i Barona. Od tego czasu Jankos i spółka mieli tak dużą przewagę, że RNG z kompozycją zbudowana pod wczesną fazę gry, nie miało już szans w walkach. Dzięki temu mieliśmy remis.
W trzeciej grze G2 popełniło duży błąd i zbudowało kompozycje całkowicie pod walki drużynowe. I mimo że Europejczycy jeszcze przed pierwszą minutą zdobyli zabójstwo na Uzim, to gra szybko wymknęła się im spod kontroli. G2 zaczęło mieć ogromną stratę zanim jeszcze late game’owi carry drużyny zbudowali potrzebne itemy. Była to zdecydowanie najbardziej jednostronna gra tego spotkania. Ale tylko do czasu gry czwartej. Wtedy G2 zaskoczyło RNG i wzięło Ryze’a dla Wundera i Aaatroxa dla Perkza. Gracze solo linii, a także Jankos, rozgrywali świetną wczesną fazę gry, gdzie mechanicznie grali lepiej niż ich bezpośredni oponenci. Europejczycy zniszczyli swoich przeciwników w tej grze, kończąc już w 29 minucie i oddając zaledwie jedno zabójstwo i pojedynczą wieżę.
O wszystkim miała zdecydować ostatnia, piąta gra. W niej Perkz rzucił wyzwanie swoim przeciwnikom i wziął w swoje ręce LeBlanc. Wiele zależało od tego czy będzie on w stanie pociągnąć swoją drużynę. Dość szybko okazało się, że tak. W 15. minucie Perkz zdobył podwójne zabójstwo, które rozpoczęło jego snowball. Zaledwie chwilę później był w stanie oneshotować praktycznie każdego na mapie (poza przeciwnym Sionem oczywiście). G2 miało ponad 10. tysięcy złota przewagi, jednak długo miało problem by zdobyć Barona, ponieważ słaba w teamfightach kompozycja, nie pozwalała europejczykom wygrać walk. W końcu Jankos i spółka zdobyli Barona, ale oddali dwa zabójstwa. Chwilę później w walce G2 dało radę złapać Uziego, co pozwoliło europejczykom wygrać piątą grę i dokonać jedno z największych zaskoczeń w historii profesjonalnego League of Legends.
Afreeca Freecs vs Cloud9
Powiedzmy sobie szczerze – w każdych innych okolicznościach prognoza meczu drużyny z Korei przeciwko przedstawicielowi Ameryki Północnej byłaby jednoznaczna. Ale nie teraz. Po szokującym występie Cloud9 w fazie grupowej udało im się wyjść z grupy śmierci tych Mistrzostw, będąc o włos od zdobycia pierwszego seedu. Awans z drugiego rzucił ich na nieco głębsze wody, ale mogło być znacznie gorzej. Oceniając ostatnie dni fazy grupowej, Afreeca była dla nich chyba najmniejszym wymiarem kary, mając na uwadze schyłkową formę Koreańczyków. Tego jednak co stało się podczas tej serii, chyba nikt się nie spodziewał.
Cloud9 zaczęło od prawie perfekcyjnego początku – w pierwszym meczu nie dali rywalom nawet chwili na oddech, dominując całą grę w takim stylu, w jakim ugrali sobie awans – pro aktywnym, odważnym i ryzykownym, ale piekielnie skutecznym. Świetna gra Svenskerena, przepiękne rozgrywanie niełatwego match-upu przeciwko Kuro przez Jensena, występ amatorów bardzo solidny i bez zarzutów – tak można w kilku zdaniach skwitować początek tej serii.
Dalej zaczęło się robić trudniej, ale C9 zachowało swoje największe atuty – Svenskeren dalej grał jak za swoich najlepszych czasów w SK Gaming, a Reapered zdecydował się jeszcze bardziej namieszać w Worldsowej mecie dając Jensenowi Ahri w odpowiedzi na niemobilnego Ryze’a rywali (chociaż AFS również nie wahało się sięgać po niestandardowe picki, przykładem czego był na przykład Viktor na topie dla Kiina, tylko – jak się okazało później – budowany pod typowego tanka). Odmiennie niż w pierwszej grze, tutaj już większość starcia była naprawdę wyrównana, a o przechyleniu szali zwycięstwa zdecydował jeden teamfight, który fenomenalnie rozegrała drużyna Chmury, co dało im Barona, a to było już kluczowe zważając na kompozycję AFS, która w defensywie potencjał miała bardzo mały. Tak więc C9 postawiło się jeden mecz przed awansem do półfinałów, a całą Amerykę przed ogromną szansą.
W trzecim starciu wyglądało na to, że Afreeca nieco się pozbierała i będzie jeszcze szukać swoich szans w tej serii – początkowe 20 minut przebiegało raczej pod ich dyktando, jednak bez jakiejś szczególnej dominacji. Prowadzili jednak na tyle, żeby od razu po spawnie Nashora wygrać walkę drużynową z nieco niezorganizowanym C9 i skierować się po wzmocnienie wspomnianego wcześniej potwora. Wtedy jednak absolutnie fenomenalnie zachował się Licorice, który do samego końca podejmowania walki z Baronem przez Afreeca Freecs zachował zimną krew, pewnie ruszył do siedliska Barona, by zabić junglera drużyny przeciwnej, a następnie wyrwał jego wzmocnienie z rąk AFS autoatakiem swojego Ornna (co zresztą możecie zobaczyć tutaj). Od tego momentu gra wyglądała nieco jak starcie poprzednie, z tym że Afreeca jeszcze potrafiła się bronić, co potwierdziła świetnie rozegraną walką drużynową kilka minut później, jednak nie było to wystarczające by zniwelować momentum jakie zyskało Cloud9, i to ostatecznie drużyna z Ameryki Północnej melduje się w półfinale Mistrzostw Świata, eliminując ostatni koreański zespół z Mistrzostw na ich własnym terenie i przełamując klątwę ekip z NA, które ostatni raz do półfinału Worldsów dostały się w Mistrzostwach sezonu pierwszego, historyczna chwila!
Fnatic vs Edward Gaming
Ostatni z ćwierćfinałowych pojedynków był powtórką starcia z sprzed trzech lat – walki pomiędzy chińskim EDward Gaming i europejskim Fnatic. Spotkania, które wtedy było całkowicie jednostronnie wygrane przez FNC. Zdecydowanym faworytem było Fnatic, jednak ćwierćfinały tegorocznych Mistrzostw Świata pokazały, że faworyci nie trzymają się zbyt dobrze.
Pierwsza gra spotkania wydawała się utrzymywać ten trend. Fnatic zdecydowało się na dość odważne picki. Przede wszystkim w jungli znalazła się Elise, która miała napędzić wczesną fazę gry. Dla odmiany Rekkles dostał natomiast bardzo defensywnego Ezreala. EDG także odpowiedziało dość zaskakującym pickiem Kleda na topa. Do tego w ręce Scouta trafiła LeBlanc. Gra od samego początku toczyła się po myśli Chińczyków. EDG zdobyło First Blood podczas invade’u do dżungli Fnatic. Zabójstwo, które zdobył tam Scout pozwoliło mu napędzić wczesną fazę gry. Do tego swoje wzmocnienie i kontrolę nad junglą utracił Broxah, przez co nie mógł użyć siły Elise we wczesnej fazie gry. EDG wykorzystywało swoją przewagę by wymuszać kolejne walki i coraz więcej zabierać Fnatic. Bardzo słabą grę zagrali zawodnicy solo lini FNC – Bwipo i Caps, którzy umierali często bez sensu i walczyli wtedy, kiedy nie powinni. Gra trwała zaledwie 27 minut i dała przewagę w serii Chińczykom.
Fnatic dość szybko się jednak obudziło i odpowiedziało równie mocno. Na górną aleję dla Bwipo wzięty został Viktor(widziany już we wcześniejszym meczu AFS vs C9, co może sugerować, że FNC i AFS byli partnerami treningowymi). Początek wydawał się całkiem udany dla EDG, które już w 7. minucie przeprowadziło dive na dolnej alei i zdobyło dwa zabójstwa. Potem Bwipo został zabity 1 vs 1 przez Shena Raya. Potem jednak gra zaczęła się odwracać. Najpierw Caps zdobył zabójstwo w walce 1 vs 3 przy środkowej alei i uszedł z życiem. Następnie Europejczycy wygrali ważny teamfight przy Płomiennym smoku i zdobyli ace’a. Pozwoliło to Fnatic przejąć kontrolę nad rozgrywką. Drużyna skończyła grę jeszcze szybciej niż EDG, ponieważ już w 26. minucie i doprowadziła do remisu.
Trzecia gra to czas kolejnego zaskakującego bohatera – tym razem to Yasuo dla Capsa. Tak bardzo jednak jak urósł hype dla tej postaci, tak szybko opadł. Midalner Fnatic był gankowany i umierał raz za razem, przez co wydawał się nie mieć przez długi czas wpływu na grę. Reszta Fnatic zdobywała jednak zabójstwa w innych miejscach mapy i dzięki temu utrzymywała stan złota na równi. Potem jednak w 17. minucie EDG wygrało teamfight na środkowej alei, który wydawało się, że może przechylić szalę w stronę Chińczyków. Wszystko odwróciło się dziesięć minut później kiedy walkę wygrało Fnatic, po tym jak w trakcie teamfightu iBoy ultimatem Kai’sy wskoczył pomiędzy europejskich zawodników. Wygrany teamfight pozwolił odzyskać Fnatic inicjatywę. EDG jednak się nie poddawało, gra się przedłużała a teamfighty raz wychodziły jednej, raz drugiej stronie. W 46 minucie Fnatic próbowało zrobić Barona. Haro dał radę go ukraść jednak EDG zapłaciło za to życiem swojego toplanera i junglera, a FNC wykorzystało to, by wygrać trzecią grę i doprowadzić do wyniku 2-1.
W czwartej grze nie było już żadnych niespotykanych picków. Ponownie jednak przewagę we wczesnej fazie gry zdobyło EDG. Ponownie też słaby początek gry zaliczył Caps. Gra też znowu dość długo była wyrównana. EDG miało więcej zabójstw, ale Fnatic miało przewagę w złocie dzięki ogromnej przewadze w farmie na korzyść Rekklesa, Broxaha oraz Bwipo nad swoimi bezpośrednimi konkurentami. W 20 minucie FNC wygrało teamfight na midzie i zaczęło przechylać szalę zwycięstwa po raz kolejny na swoją stronę. W 30. minucie europejczycy zdobyli Barona i 4 zabójstwa, co chwilę później pozwoliło Fnatic zakończyć grę i zapewnić sobie awans do półfinału. Tam europejczycy zmierzą się z Cloud9.
//McCasimir & MicroAce
zdjęcia: Riot Games