Biedna dzielnica Piltover wyglądała przygnębiająco jesienią. Gdy padał deszcz, nikogo nie było widać. Wszyscy chowali się w swoich ruderach z przeciekającymi dachami. Jedynymi miejscami, gdzie było względnie ciepło i przyjemnie, a z sufitu nie kapało na głowę były prawdopodobnie burdel i knajpy (a i to nie wszystkie). W “Świńskim łbie” było niemalże pusto. Było tak z trzech względów. Pierwszym było sięgające po kostki błoto, które sprawiało, że mało komu chciało się wybierać do położonej na uboczu knajpy. Drugim były ceny. Świński łeb nie był może lokalem elitarnym, jednak trzymał swój poziom, a ceny były dla meneli za wysokie. Zresztą nie serwowano tu ich ukochanego, jabłkowego znietrzeźwiacza cechującego się silnym aromatem siarki. Trzecim powodem był aktualnie jedyny rezydent pokoju na piętrze – Graves. Zaprowadził on w knajpie względny porządek, wybijając najgorszym łajzom parę zębów oraz przestrzeliwując kolano dwóm z nich, gdy wrócili kolejnego dnia z kolegami. W związku z tym wszyscy awanturnicy omijali tamto miejsce szerokim łukiem. Oberżysta był tak wdzięczny za to, co jego klient zrobił, że aż zaoferował mu darmowe lokum. Wciąż mu się to opłacało, bo jego gość bynajmniej skąpy nie był.
Malcolm był jedynym klientem tego popołudnia. Męczyła go nuda oraz ból w przestrzelonym boku. Rana nie dosktwierała mu już tak bardzo, jednak wciąż nieco dokuczała. Był podirytowany. Pogoda sprawiła, że miał ostatnio mało towarzyszy do kart. Szulerzy po serii przegranych odpuścili sobie na pewien czas, a bogate frajerstwo było zbyt szlachetne by brnąć do lokalu w deszcz i błoto. Siedział więc znudzony oraz zirytowany przy stoliku i spokojnie popijał sobie Bourbon. Ciepło rozpływające się w środku z każdym łykiem odrobinkę go uspokajało, jednak lekkie kłucie w boku przypominało mu ciągle o jego aktualnym stanie i niemożności pościgu za Fatem.
Nagle stare drzwi wejściowe zaskrzypiały, a do środka weszła okutana w płaszcz z kapturem postać. Banita nie miał pojęcia kto mógł pakować się w tą okolicę, jednak po ubiorze założył, że jedna z jego pokerowych ofiar przyszła po więcej. Nabrał pewności gdy przybysz obrócił się i zaczął iść w jego stronę. Nie zareagował, jedynie spojrzał na rewolwer leżący na stole. Chciał by nowo przybyły gość widział ten gest i nie próbował głupot. Człowiek w kapturze nawet nie zareagował. Podszedł bliżej do stolika. Po chwili Graves usłyszał dziarski, kobiecy głos:
– Nie strasz mnie tak, tylko postaw mi drinka, przystojniaku.
Nim zdał sobie sprawę kto do niego mówi, dziewczyna rozpięła płaszcz i zdjęła kaptur:
– Kopę lat, ty stary kapcanie – powiedziała wesołym głosem Vi i uśmiechnęła się szeroko.
– Zgłupiałaś?! Po co tu przyszłaś?
– Jak to po co? – odpowiedziała i pokazowo zrobiła nadąsaną minę – to już nie mogę się zobaczyć ze starym druhem? Przecież i tak nikt tu nie przyjdzie. Wyjmij więc ten kij z dupy, nie tak się chyba wita osobę, dzięki której możesz tu dziś być, prawda?
Malcolm westchnął, po czym uznał, że dziewczyna ma trochę racji. Uścisnął ją serdecznie i z wyraźnie lepszym nastrojem rzucił do właściciela:
– Szefie, 2 butelki najlepszego trunku jaki masz. I zamknij lokal, płacę ekstra!
Godzinę później w knajpie nie było już nikogo poza nimi. Graves właśnie rozlał do szklanek to co pozostało w pierwszej butelce:
– Nieźle się tu ustawiłeś. Nie tylko picie mają dobre, żarcie też jest całkiem niezłe. To w sumie w twoim stylu, nigdy nie lubiłeś się lokować w melinach. – westchnęła Vi, po czym popatrzyła na swojego rozmówcę poważniejszym wzrokiem. – Dzięki za to, że obeszłeś się łagodnie z Caitlyn.
– Nie ma sprawy, byłbym niewdzięcznym kutasem, gdybym skasował twoją partnerkę. I to ja powinienem dziękować. Gdyby nie ty, to dalej gniłbym w pierdlu.
– Czego się nie robi dla starych druchów prawda? Z resztą tyle razy ratowaleś mi wtedy skórę, że nie mogłam ci nie pomóc.To były czasy… – westchnęła wpatrując się w zawartość szklanki – Włamy z tobą były niepowtarzalne. Dziwi mnie, że miałeś tyle cierpliwości do gówniary, która się do ciebie przyplątała.
– Nie przesadzaj. Poza tym miałaś swój urok. Z drugiej strony, gdy patrzę teraz na ciebie oraz na twój fach, to mogłem jednak posłać ci kulkę między oczy, zamiast uczyć cię moich sztuczek. – stwierdził ze złośliwym uśmiechem.
– Dupek. – odpowiedziała, szczerząc zęby w uśmiechu.
– Wszystko co dobre szybko się kończy – stwierdził uciekinier z żalem w głosie rozlewając ostatnią porcję alkoholu do szklanek. – tak samo było z moim ostatnim pobytem tutaj. Cieszę się, że sobie poradziłaś sama i żałuję, że dopiero teraz się widzimy.
– Prawda – stwierdziła, przeciągając się na krześle. – Nie ma jednak tego złego. Za spotkanie – wyciągnęła szklakę w jego kierunku.
– Za spotkanie – uśmiechnął się stukając szklaką o jej szklankę.
– Graves… – jej ton spoważniał. Wypiła duszkiem resztkę trunku, po czym wbiła w niego wzrok- odpuść to sobie. Nie ma sensu bawić się w szukanie zemsty. Dobrze wiesz, że to nigdy nie prowadzi do niczego dobrego.
– Wiem. – powiedział, po czym zamilkł na chwilę – Jednak mnie to nie obchodzi. To czas zemsty. Myślenie o tym co zrobię temu sukinsynowi dodawało mi sił gdy byłem w ciupie i nie zamierzam tego odpuszczać. To on spuścił 5 lat mojego życia w sraczu i nie mam zamiaru mu tego darować.
– Wiesz dobrze jak jest niebezpieczny. Odpuść, to nie ma sensu. Nic ci to nie da.
– Podjąłem decyzję i jej nie zmienisz, więc przestań wpatrywać się we mnie tymi wielkimi, smutnymi, niebieskimi ślepiami, bo to nic nie da. – odpowiedział, a w jego głosie zagrała bardzo nieprzyjemna, nie znosząca sprzeciwu nuta.
Vi poczuła jak po jej ciele przebiegł nieprzyjemny dreszcz. Nie lubiła gdy używał tego tonu głosu. Ostatnio gdy coś takiego słyszała Graves stłukł faceta, który próbował go orżnąć tak, że ten ledwo uszedł z życiem.
– Racja, nie mogę ci nic zabronić. To była tylko prośba z mojej strony. Ty zrobisz co chcesz. Będzie jak zwykle, zero sentymentów.
– Cieszę się, że to rozumiesz. – jego głos oraz wyraz twarzy momentalnie złagodniały. – Nie jest jeszcze tak późno, co powiesz na jeszcze jedną butelkę?
– Czyżbyś chciał mnie upić i wykorzystać? – spytała zalotnie.. Szybko wróciła jednak do normalnego tonu – Poza tym nie przesadzaj z wydatkami.
– Tym się nie martw. Na brak klientów do orżnięcia nie narzekam. Poza tym mam już odłożone nawet małe co-nieco na czarną godzinę. Więc nie jęcz mi tu i chodź. – odparł. Czuć było, że sytuacja wróciła do normy.
– A jednak chcesz mnie zaciągnąc do łóżka!
– Milcz idiotko. Na prawdę nie wiesz kiedy przestać. – wycedził przez zęby podirytowany, pomagając iść swojemu gościowi.
– Oj no, nie bądź taki oziębły. Tak w ogóle to… – nie skończyła. Wylądowała na łóżku.
Westchnął, spojrzał na nią, po czym udał się w stronę pokoju, gdy ciszę przewał cichy głos:
– Malcolm… – jęknęła cicho. – Możesz tu zostać?
– Co ci znów do łba strzeliło?
– Wyjdziesz stąd i znikniesz prawda? Znam Cię. Wiem, że jutro, gdy się obudzę, już Cię tu nie będzie. – po chwili ciszy dodała – Tak samo było gdy ostatnio. Zostawiłeś mi część rzeczy i zniknąłeś. Nie pożegnałeś się nawet, ty dupku.
– Vi ja… – zbliżył się do niej.
To był błąd, dziewczyna zerwała się błyskawicznie, po czym powaliła go. Teraz to on leżał na łóżku, a ona przyciskała go swoim ciężarem:
– Zapłacisz mi za to… – powiedziała cicho.
Poczuł szarpnięcie. Jednym ruchem pozbawiła go wszystkich guzików w koszuli. Następnie wpiła się w jego usta:
– Wynagrodzisz mi teraz to, że się tyle czasu nie odzywałeś. – powiedziała po czym kontynuowała atak. Graves bronił się przez chwilę, jednak po chwili skapitulował i odpowiedział jej tym samym.
Chmury zniknęły i przestało padać. Noc była piękna i pełna gwiazd. Nic jednak nie trwa wiecznie. Słońce pierwszymi promieniami zbudziło śpiącą w pokoju dziewczynę. Różowowłosa ogarnęła wzrokiem pokój, a następnie spojrzała na siebie. Miała na sobie tylko szarą, męską koszulę. Przegarnęła niedbale włosy, oraz zapięła się na ostatni pozostawiony przy ubraniu guzik. Wstała, na stoliku, obok łóżka leżała róża oraz karteczka:
– Do zobaczenia? Tylko na tyle było Cię stać? – powiedziała do kogoś, kogo już w pokoju nie było. – Cóż, lepsze to niż nic. Oby tym razem powrót zajął ci mniej czasu, cholerny dupku…