EU LCS
Zakończyły się rozgrywki wiosennego splitu. Po dwunastu tygodniach walki, wyłoniony został zwycięzca wiosennego EU LCS. Dodatkowo poznaliśmy reprezentanta Europy na MSI oraz trzy drużyny, które pojadą na Rift Rivals. Europejskie Riot Games zabrało nas w tym splicie do Kopenhagi, gdzie w Royal Arena kilkanaście tysięcy ludzi oglądało zmagania.
Weekend zaczął się od spotkania Splyce z Vitality. Mecz o trzecie miejsce miał potencjalnie dość duże znaczenie. Zwycięzca tej walki miał zapewnić sobie 50 punktów na mistrzostwa (od których zależy awans na Mistrzostwa Świata), a także miejsce jako trzeci reprezentant Europy na Rift Rivals (które odbędzie się w trakcie letniego splitu). Obie drużyny zdecydowanie odstawały od swoich przeciwników z półfinałów. Jak się jednak okazało, ich poziom gry był na podobnym poziomie, co doprowadziło do pięciu emocjonujących gier.
Pierwsza gra była dość jednostronna. Vitality skupiło się na dolnej alei i przekazywało każde możliwe zasoby dla Caitlyn Minitroupaxa. Portugalski strzelec dostawał wszystkie zabójstwa, a reszta zespołu broniła go by mógł także spokojnie farmić. Dzięki temu stał się głównym prowadzącym drużyny, którego Splyce nie mogło zatrzymać. Po stronie “Węży” kilka zabójstw zdobył Nisqy, jednak jako Zoe nie był w stanie powstrzymać oblężeń i rotacji Vitality, przez co jego drużyna przegrała pierwszą grę. Druga gra była jednak już pokazem siły Nisqy’iego. [KLIK] Jako Cassiopeia zabił na linii w pojedynku dwukrotnie Taliyah Jiizuke, a także miał taką przewagę, że pod koniec gry w walce 1 vs 5 zabił dwóch graczy Vitality. Jego świetna gra doprowadziła do remisu.
W trzeciej grze wszystko zaczęło przypominać sytuację z początku spotkania. Co prawda tym razem Vitality potrzebowało więcej czasu niż w pierwszej grze, jednak z czasem agresywna gra drużyny pozwoliła jej na zdobycie przewagi. Był to pokaz siły Jiizuke i Minitroupaxa, którzy niszczyli swoich przeciwników w teamfightach. Następna gra ponownie odwróciła sytuacje. Tym razem grę prowadziło Splyce, ale głównym carry był Kobbe, który jako Sivir zdobył w grze 6 killi. Bardzo ważnym graczem “Węży” był jednak Xerxe. Jako Zac brał udział przy wszystkim co działo się na mapie i był obecny przy wszystkich zabójstwach. W ten sposób po raz kolejny dostaliśmy remis. O wszystkim miała zdecydować ostatnia gra, a my mogliśmy się delektować legendarnymi “Silver Scrapes’ami”
Ostatnia gra niestety była bardziej jednostronna niż moglibyśmy tego oczekiwać. Splyce przejęło szybko kontrolę nad całą mapą i zabezpieczało dla siebie wszystkie cele na mapie. Co ciekawe, Xerxe zdecydował się dość niespodziewanie na Iverna, którego w wywiadzie później określił jako kontrę na Trundle’a. Nisqy i Kobbe jednak całkowicie dominowali w grze. Jedyną szansą Vitality był Minitroupax jako Jinx, który wziął dla siebie większość zabójstw. Sam jednak nie miał szans z late game’ową siłą Cassiopei i Sivir ze Splyce, dlatego ostatecznie to “Węże” zajęły trzecie miejsce.
Następnego dnia mogliśmy oglądać wielki finał. Po spektakularnym otwarciu, zawodnicy zajęli swoje miejsca i rozpoczęli pierwszą grę. G2 wykorzystując świetne umiejętności agresywnej gry Jankosa w early game zdobyło dużą przewagę we wczesnej fazie gry. Perkz i Hjarnan posiadali po kilka zabójstw, drużyna zdobyła Barona i wszystko sugerowało, że zespół Ocelote’a spokojnie zapewni sobie pierwsze zwycięstwo. Potem jednak zaczął objawiać się geniusz Rekklesa. Szwed w teamfightach był nie do złapania i raz za razem zabijał graczy G2. W końcu Rekkles zdobył w walce nieoficjalny Pentakill [KLIK], co ostatecznie przechyliło szalę zwycięstwa na stronę Fnatic, które wygrało pierwsze grę.
W drugiej grze G2 ponownie zdobyło przewagę na początku dzięki agresywnej grze Jankosa, tym razem grającego Olafem. Ogromnym problemem jednak była bardzo słaba gra Pekrza, który miał w swoich rękach Karmę. Chorwat został nawet zabity 1 vs 1 przez Zoe Capsa. Słaba gra Perkza, sprawiła, że G2 nie miało szans w walkach drużynowych. W końcu Rekkles zdobył kolejny Pentakill [KLIK], tym razem już oficjalny.
W trzeciej grze G2 wydawało się już słabe psychicznie. Jankos wciąż starał się agrsesywnie gankować, jednak tym razem nie udało mu się zdobyć przewagi. Perkz natomiast jeszcze gorzej radził sobie na środkowej alei. Jako Cassiopeia dość szybko zaczął mieć stratę w farmie i oddał dwa zabójstwa. Drużyna Ocelote’a została dość szybko pokonana, a finał, wbrew oczekiwaniom fanów, skończył się 3-0 dla Fnatic. W ten sposób FNC po dwóch latach ponownie wywalczyło tytuł Mistrzów Europy.
McCasimir
NA LCS
Jeśli chodzi o finisz amerykańskich LCS, cóż – tutaj zbyt dużo do pisania nie będzie. Obie końcowe serie były totalnie jednostronne – pomiędzy najlepszą ekipą splitu a wiceliderem utworzyła się ogromna przepaść, natomiast mecz o trzecie miejsce był wynikiem wielokrotnych zawahań form obu drużyn, co miało też wpływ na to starcie czyniąc je niekoniecznie wyrównanym. Przejdźmy zatem do omówienia obu serii.
W pierwszym dniu finałów mieliśmy okazję oglądać starcie Echo Fox, które uprzednio uległo dominującej ekipie Teamu Liquid w półfinałach, oraz Clutch Gaming, które odpadło w bardzo wyrównanym pojedynku z drużyną 100Thieves. Tych zależności nie było jednak widać w tej serii, bo Echo Fox kompletnie zdeklasowało ekipę beniaminka na amerykańskiej scenie. Tym razem gwiazdy poprzednich meczów Clutch – Febiven i Hakuho – kompletnie zawodziły. Nie dość, że nie zaprezentowali nawet części swoich umiejętności z kilku ostatnich występów, to grali też kompletnie bez pomysłu i praktycznie widać było, że nie mają pomysłu na pokonanie Lisów – Febiven nagle zatracił jakiekolwiek zdolności do carry’owania swojej drużyny, natomiast wspierający CG nie miał nawet szansy popisać się żadnymi ciekawymi zagrywkami (ale też nie wyglądał by był w dyspozycji do wykonywania ich).
Lisy wróciły za to (może nie całkowicie, ale nadal widać było przebłyski) do dyspozycji z początku splitu. Zwłaszcza było to widać po dwóch graczach Echo – bardzo pozytywnie wyróżnił się Huni, który widocznie znów potrafi wziąć odpowiedzialność za grę i odpowiednio ją ponieść – zarówno na bohaterach carry, jak i tankach. Oprócz tego, do czasów świetności wydaje się powoli wracać Fenix – w tych grach rzeczywiście widać było, że koreański midlaner jest w formie, w której mogliśmy go oglądać go np. podczas szczytowych występów w Team Liquid, czy nawet wspomnianej już początkowej fazie wiosennego etapu rozgrywek. Cóż – może trochę za późno, bo rzeczywiście nie podlega wątpliwości, że poczynili progres od meczu z TL tydzień temu, ale nie wiem czy nawet w takiej formie zdołaliby przeskoczyć poprzeczkę jaką ekipa Steve’a zawiesiła naprawdę wysoko.
Przechodząc do samej ekipy Steve’a, owa poprzeczka okazała się być zawieszona bardzo, bardzo wysoko również dla drużyny 100Thieves. Finał, choć wydawał się być wyrównany “na papierze”, nie pozostawił wątpliwości – Team Liquid wreszcie spełniło swój cel bycia amerykańskim dream teamem i bez najmniejszego problemu rozprawiło się z doświadczonym, aczkolwiek będącym poziom niżej pod względem synergii i ogrania zespołem Prolly’ego. Jest to o tyle ciekawsze, że w samym zasadniczym splicie tej dominacji nie było widać aż tak – przez większość splitu byli oni wysoko, to fakt, ale raczej zamykali podium, niż realnie walczyli o najwyższe pozycje. Na ogromną pochwałę zasługuje też postawa i żelazna psychika Doublelifta – pomimo ogromnej tragedii i szoku której doznał dosłownie parę dni temu był w stanie wyjść na scenę i dać z siebie wszystko – pieczętując finał naprawdę imponującym występem – w trakcie trzech meczy zginął jedynie raz, kończąc serię ze statystykami 13/1/15 (co może nie wygląda bardzo widowiskowo jak na 3 gry, ale biorąc pod uwagę styl rozgrywania tych pojedynków oraz totalną kontrolę TL nad owymi starciami, jest już wynikiem świetnym).
Jeśli chodzi o zdecydowaną porażkę 100Thieves, ciężko jednoznacznie powiedzieć co tutaj nie wypaliło. CodySun, znany z gwałtownych skoków formy, tym razem takowych nie doświadczył i całą serię rozegrał na solidnym, lecz niewystarczającym poziomie. Ssumday trzykrotnie dostał w swoje ręce tanka, przez co nie mógł rozwinąć skrzydeł (swoją drogą Impact był wystarczającą przeszkodą na tej drodze, więc tutaj raczej nic by się nie zmieniło), podobnie zresztą jak Meteos (chociaż on ostatnio raczej nie jest typem junglera nastawionego na bycie carry. W końcu Ryu i Aphromoo – weterani – po prostu zawiedli i zagrali mocno poniżej swoich możliwości, ale tutaj też ogromnym problemem byli ich vis-a-vis w niesamowicie dobrej dyspozycji, co sprawia, że wolę tutaj wyróżnić formę graczy Liquidu niż obwiniać słabe występy midlanera i wspierającego Złodziei. Niemniej – ten debiutancki split organizacja Prolly’ego może uznać za jak najbardziej udany, więc na pewno będziemy mieli okazję jeszcze ich pooglądać. Teraz król Ameryki jest jeden, a jest nim Team Liquid – i po ich fenomenalnych występach regionalnych widać, że warto będzie czekać na MSI!
MicroAce