UWAGA: obrazek po lewej nie został stworzony przez nas; został on użyty podczas OFICJALNYCH relacji meczów ligi OGN.
O wyższości sceny azjatyckiej nad amerykańską czy europejską wie każdy, kto interesuje się e-sportem. Niewielu z nas zdaje sobie jednak sprawę z czego wynika ta ogromna różnica. Jedni mówią, że wszystko ogranicza się do pieniędzy, jednak gracze na Zachodzie mają zapewniony najwyższej klasy sprzęt, a i tak odstają od ich rywali z Azji. Inni uważają, że Azjaci są po prostu wspaniale zaprogramowanymi robotami, co wyjaśniałoby bezbłędne hooki Madlife’a. Faktem jest, że poza całkowicie różną kulturą, inne jest u nich podejście do grania. E-sport (czy to LoL, SC2, czy kalambury na kurniku) traktowany jest jako pełnoprawna praca i stawiany na równi z “klasycznym” sportem, zaś sami gracze są narodowymi celebrytami. Ta gorączka nie dotyczy tylko samego grania, ale również oglądania, a nie jak to jest np. w Polsce, gdzie ludzie raczej wolą grać sami, niż śledzić poczynania innych. Mecze są pokazywane w telewizji i na sens zbiera się cała rodzina. Na Zachodzie granie jest postrzegane dosyć negatywnie, a powiedzeniem komuś “Jestem pro graczem” można co najwyżej rozbawić znajomych.
Mała ciekawostka dla każdego, kto chociaż kilka razy oglądał transmisję z większego azjatyckiego turnieju. Czy wiecie, dlaczego ludzie często zakrywają swoje twarze, gdy kamera pokazuje widownię? Poza oczywistą nieśmiałością niektórych osób, wśród widzów w studiu często znajdują się uczniowie/studenci, który opuścili zajęcia tylko (lub aż) po to, by wziąć udział w widowisku. Ktoś może zapytać – ale co to ma do zasłaniania twarzy? Otóż tam esportem interesują się również dorośli – czy chcielibyście zostać zauważeni przez rodzica/wykładowcę na turnieju, podczas gdy powinniście być w szkole?
Wróćmy jednak do e-sportu. Nie tylko podejście mas do samej gry jest inne, różnice w mentalności widać także u graczy. U nas jest to traktowane bardziej jak zabawa, gracze starają się zarobić jak najwięcej poprzez streamowanie i nie oddają się w pełni treningowi. Profesjonalny e-sport dopiero u nas raczkuje, co widać po powstawaniu wielu gaming house’ów i organizowanych boot campach wśród profesjonalnych drużyn.
Wiecie, co było przyczyną rozpadu teamu Elohell? Postawa Shusheia, który zamiast z drużyną omawiać strategie oraz przygotowywać się do następnych gier, organizował jakieś rzeczy na swoim streamie i zabawiał widzów pomiędzy grami, kompletnie ignorując drużynę, co irytowało innych graczy.
Ok, nie każdy team w Ameryce/Europie streamuje, więc nie w tym rzecz. To ja mówię “Azjaci mają trenerów i ludzi zajmujących się analizami, którzy przygotowują im strategie”. Ktoś jednak odpowie “Ale amerykańskie drużyny też mają kołczów i enalajzerów, np. CLG, czy Cloud 9”. No tak, ale trzej analizatorzy C9 zajmują się kopiowaniem zagrań ze sceny azjatyckiej, zaś dla CLG pracuje MonteCristo, który jest jednym z najlepszych analityków sceny koreańskiej (i nie tylko) oraz casterem OGN (jednak takim casterem, który “czyta” grę, a nie mówi, co się dzieje na ekranie).
Ostatnio na europejskiej scenie pojawił się materiał Evil Geniuses, którzy to wykorzystują swoich rezerwowych do analiz strategii rywali oraz wyłapywania błędów graczy. Takie “siedmioosobowe zespoły” to żadna nowość, ponieważ w ten sposób grało chociażby TPA (finaliści S2).
http://www.youtube.com/watch?v=87VheRKcjmE
Mamy więc wyjaśnione, dlaczego azjatycki teamplay i strategie są lepsze niż zachodnie taktyki (sztaby analityków i trenerów robią swoje). Nie wyjaśnia to jednak, dlaczego Azjaci są (w zdecydowanej większości przypadków) lepsi mechanicznie od zachodnich graczy.
Rozwój pro drużyny można przedstawić za pomocą następującego schematu:
online team > bootcampy > gaming house > > rezerwowi (7man team) > dodanie analityka > sztab trenerów i analityków (nie tylko od samej gry, ale także psychologii i np. diety) > 10/12/14 osobowe zespoły
Jak to dziesięcioosobowe zespoły? Kojarzycie może Azubu Frost i Blaze? Zjawisko to nazywa się “siostrzane/bliźniacze drużyny”. Tacy gracze mieszkają w jednym gaming house’ie, grają ze sobą (oczywiście nie cały czas) i wspólnie z analitykami podwyższają swój poziom gry. Takie rozwiązanie ma wiele zalet:
- możliwość łatwego wykonywania zmian w składach
- łatwość w przeprowadzaniu treningów (zachodnie drużyny są zmuszone do ustalania terminów scrimów, przez co marnują sporo czasu i pokazują swoje strategie rywalom)
- możliwość treningu “za zamkniętymi drzwiami” (wspomniane wyżej)
- treningi 1v1/2v2, łatwość wymiany informacji między graczami, wzajemne doskonalenie mechaniki i powiększanie wiedzy o poszczególnych setupach
- mniejsze koszty GH (względem dwóch oddzielnych)
Wnikliwemu Czytelnikowi zapali się ostrzegawcza lampka. Przecież takie coś było na Zachodzie! A CLG.NA i CLG.EU (obecne CLG/EG)? No tak, faktycznie siostrzane. Treningi wspólne też były. Trochę tylko 7 godzin różnicy czasowej i 200 pingu dla jednej z drużyn było nie do przeskoczenia. Bootcamp przedturniejowy czy wspólne mieszkanie w korei to jednak za mało aby nazwać ich treningi prawdziwie wspólnymi.
Teoretycznie mogli zrobić serwer gdzieś na Azorach, dzięki czemu obie drużyny miały by sprawiedliwie po 100 pingu.
Chociaż nasza scenia dynamicznie się rozwija, a LCS staje się z tygodnia na tydzień coraz lepszy (a daleko mu do doskonałości…), to i tak jesteśmy sto lat za Azjatami. Co prawda ma to swoje plusy (można uznać to za minusy, jak kto woli) – na naszej scenie gracze się praktycznie nie zmieniają, przez co nawet największy laik kojarzy przynajmniej kilku “prosów”. Również poprzez liczny content mamy niejako kontakt i “więź” z graczami. W Korei zaś wymieniani są oni jak rękawiczki – na członku każdego zespołu spoczywa ogromna presja, że w przypadku niepowodzeń zostanie on wymieniony na jednego z graczy SoloQ, bo lista oczekujących na wskoczenie na scenę turniejową jest długa.
Pamiętajmy jednak, że LoL to przede wszystkim gra i ma sprawiać nam przyjemność. Niech pieniądze i dążenie do profesjonalizmu tego nie zatrą.