Gry i gracze już dawno wyszli z piwnic (przynajmniej metaforycznie), a sama branża stała się wielkim przemysłem przynoszącym miliardy. Wszystko poszło naprzód: technologia, produkcja, kampanie marketingowe. Kupując głośną produkcję, wiemy, że stał za nią cały sztab profesjonalistów. To cudownie, czyż nie?
No właśnie nie do końca. Przyznam szczerze, że przez ostatnie lata moje zainteresowanie dużymi tytułami zmalało. Na kilometr można wyczuć schematy, według których buduje się obecnie tytuły AAA. Czuwa nad nimi sztab specjalistów i na pierwszym miejscu nie jest to, by stworzyć coś ciekawego, a to, jakie trendy, rozwiązania i mechaniki są ostatnio popularne. Otwarty świat dobrze się sprzedaje? Wciśnijmy go na siłę do produkcji, dorzućmy kilka questów pobocznych i znajdziek, może nikt się nie zorientuje, że gra w gruncie rzeczy jest pusta. Ewentualnie dołóżmy jeszcze crafting albo lootboxy. Gracze będą sikać po nogawkach ze szczęścia, bo dostaną to, co lubią. Ewentualnie po prostu zrobimy to samo, co rok temu, tylko w nieco innych realiach, dodamy parę nowych elementów, poprawimy kilka błędów (albo i nie) i opchniemy to fanom za kolejne 50$. Nie musimy tego nawet dopracowywać, po prostu przez miesiąc po premierze będziemy patchować co się da i będzie dobrze.
Może i to, co opisałem powyżej jest przesadą, ale raczej niewielką. Giganci branży pokroju EA czy Ubisoftu doją swoje najlepiej sprzedające się marki jak tylko mogą, nie podejmując przy tym żadnego ryzyka, jeśli naprawdę nie muszą. I pomimo faktu, że posiadają środki na to, by dopracować swoje tytuły, nie robią tego, bo terminy gonią, bo nowa część serii znów musi ukazać się w okresie jesień-zima, gdyż to wtedy gry najlepiej się sprzedają, inaczej akcjonariusze będą niezadowoleni. Tego typu podejście wielkich branży sprawiło, że nie tylko przestałem sięgać, ale nawet interesować się tym, co dzieje się w segmencie AAA. Jedynym dużym tytułem, który w ostatnich latach nabyłem w okresie premiery był trzeci Wiedźmin, który był niewątpliwie świetną grą, ale też było w nim (przynajmniej moim zdaniem) o wiele mniej ducha książkowego pierwowzoru, którego mogłem poczuć w poprzednikach.
Z tego też powodu coraz mocniej, zapewne za sprawą nostalgii, zaczęły przyciągać mnie tytuły niezależne. Grając w wiele z nich znów czułem się jak niegdyś, gdy spędzałem czas z moją prawdziwą i jedyną gamingową miłością, którą był niekwestionowany król trzeciej generacji, mesjasz, dzięki któremu przemysł gamingowy powstał z martwych niczym żul ze śmietnika w godzinach późno popołudniowych – NES (znany u nas szerzej pegazus czy po prostu “gra telewizyjna”). Cóż, sporo wspólnego ma z tym zapewne pikselowa grafika, jednak głównym powodem jest to, że można w tych grach zauważyć pasję, którą dało było poczuć grając w NES-owe produkcje, pisane w garażach przez zapaleńców, którzy sami wytyczali ścieżki, jakimi kroczyły ich gry, zamiast iść utartymi szlakami. I nie przesadzam ani odrobinę, wszakże jak mogłoby nie być masy pasji w Stardew Valley, które tworzyła jedna osoba przez bodajże 7 lat?! Widać też, że nie jestem w tym odczuciu odosobniony, bo ta mała produkcja sprzedała się w ponad 2 milionach egzemplarzy, bijąc w 2016 pod względem sprzedanych sztuk takie tytuły jak DOOM, Cyvilization VI, Dark Souls III czy Mafia III – marki z nieporównywalnie większym budżetem i bezapelacyjnie lepszą kampanią marketingową.
Stardew Valley jest sztandarowym przykładem tego, że można stworzyć dobrą grę bez olbrzymich nakładów, tak długo jak ma się spójną wizję i dość samozaparcia. Nawet jeśli pomysł nie jest aż tak świeży, w końcu Eric Barone, tworząc swoje magnum opus, chciał stworzyć grę, która będzie hołdem dla serii Harvest Moon i weźmie z niej wszystko co najlepsze. Tak też się stało.
Mógłbym biadolić o najlepszych indykach jeszcze przez długi czas, ale to nie ma sensu. Chcę do Was dziś zaapelować byście sięgnęli po jakąś grę małego, niezależnego studia. Możecie być bardzo pozytywnie zaskoczeni tym, co otrzymacie. Poza tym, mamy obecnie zimową wyprzedaż na Steamie i wiele świetnych tytułów możecie kupić za mniej niż 20 złotych. Nie nadwyrężą one raczej Waszych portfeli, za to mogą dać godziny świetnej zabawy.
Warte uwagi
Massive Challice – 7,19zł
Gratka dla fanów strategii turowych. Zarządzamy królestwem, które mamy zamiar obronić przed tajemniczym zepsuciem. Gra oferuje świetną, turową walkę i sympatyczny model zarządzania, dający nam masę ciekawych opcji strategicznych.
Undertale – 17,99zł
Rewelacyjna fabuła i wzruszająca historia nie pozbawiona przy tym dobrego humoru. Przy tym interesująca refleksja nad samym gatunkiem RPG. Jedna z najlepszych gier ostatnich lat, która, jeśli chodzi o głębię, wciąga nosem większość wielkich erpegów i ich pseudowybory moralne (pozdro, Bioware).
Crypt of The Necrodancer – 10,79zł
Jeden z najbardziej zwariowanych growych miszmaszy ostatnich lat. Fantasy dungeon crawler, roguelike i gra muzyczna zarazem. Sam na początku nie byłem do niej przekonany, ale wystarczyło ją odpalić, by wyrwać mi kilka godzin z życiorysu.
Speedruners – 26,99zł
Połączenie platformówki z wyścigami. Speedruners narzuca niesamowite tempo rozgrywki i nie wybacza pomyłek. Jeśli szukacie czegoś do gry z rodzeństwem/kolegami/koleżankami przy jednym komputerze, to jest to propozycja nie do odrzucenia. Maksymalnie 4 graczy.
Duck Game – 18,79zł
Seria pojedynków, w których Ty i maksymalnie 3 innych graczy, rzucacie się sobie do gardeł przy pomocy uzbrojonych po zęby (dzioby?) kaczek. Rewelacyjna gra imprezowa z banalnymi zasadami.
Wciąż za mało propozycji? Zapraszam do tych tekstów: