Meta na mobilność? Też bądź mobilny! Sprawdź mobilne How2Win

Legendy Vastajów – historie czterech kolejnych postaci

Legendy Vastajów

Ahri – Lisica o dziewięciu ogonach

Ahri to Vastajanka naturalnie połączona z magią krążącą po Runeterze, która może zmieniać energię magiczną w kule czystej energii. Uwielbia bawić się swoimi ofiarami i manipulować ich emocjami, tylko by później pożreć ich esencję życiową. Pomimo drapieżnej natury Ahri odczuwa empatię, ponieważ wraz z pochłanianymi duszami otrzymuje przebłyski ich wspomnień.

Porzucono ją w ośnieżonych lasach północnej Ionii, więc nic nie wiedziała o swojej prawdziwej rodzinie. Miała tylko pamiątkę, którą jej zostawili, czyli parę pasujących do siebie klejnotów. Dołączyła do stada lodowych lisów, które polowały rano i niedługo została jego członkiem. Nie było nikogo, kto mógłby nauczyć ją posługiwania się magią jej gatunku. Ahri instynktownie więc nauczyła się czerpać ją z otaczającego świata, tworząc niszczycielskie kule energii i wyostrzając swój refleks, aby dopadać ofiary. Gdy była wystarczająco blisko, mogła nawet wprowadzić jelenia w stan spokoju tak głębokiego, że nie uciekał, gdy zatapiała w nim kły.

Ahri po raz pierwszy spotkała ludzi, gdy oddział obcych żołnierzy obozował w pobliżu jej nory. Ich zachowanie było dla niej dziwne. Chcąc dowiedzieć się więcej, obserwowała ich z daleka. Szczególną uwagę zwróciła na łowcę, który, w przeciwieństwie do swoich kompanów, wykorzystywał każdą część zabitych zwierząt, co przypominało jej o jej lisiej rodzinie.

Gdy łowca został zraniony strzałą, Ahri czuła, jak opuszcza go życie. Instynktownie pochłonęła esencję opuszczającą jego ciało i ujrzała przebłyski wspomnień — ukochaną, którą utracił w bitwie i dzieci w dziwnym kraju z żelaza i kamienia. Odkryła, że może zmienić jego emocje ze strachu na smutek, a potem radość, i zesłała mu wizję oświetlonej słońcem łąki, gdy umierał.

Pochłonięcie energii życiowej łowcy wprawiło ją w stan euforii i poczuła się pełna życia. Zaczęła przemierzać Ionię w poszukiwaniu kolejnych ofiar. Rozkoszowała się zabawą swoimi ofiarami, zmieniając ich emocje, a następnie pochłaniając ich esencję życiową. Przechodziła od onieśmielania ich wizjami piękna, przez halucynacje związane z pragnieniami, aż po sny zabarwione czystą rozpaczą.

Upajała się wspomnieniami, które nie należały do niej i radowała się życiami innych. Dzięki skradzionym wizjom Ahri patrzyła ich oczami, jak ślubowali lojalność w mrocznej świątyni, składali ofiary bóstwu słońca, spotkali plemię skrzydlatych Vastajów, którzy przemawiali tylko pieśniami i przemierzali górskie tereny, których nigdy nie widziała. Doświadczała złamanych serc oraz radości w uwodzicielskich wizjach, po których pragnęła więcej, i płakała, widząc masakry ioniańskich wiosek przeprowadzane przez noxiańskich najeźdźców.

Ahri była zaskoczona, gdy dzięki wspomnieniom poznała opowieść o nieziemskim lisim demonie. Im więcej esencji życiowych pochłaniała, tym bardziej identyfikowała się z ofiarami i odczuwała coraz większe wyrzuty sumienia z powodu zakończenia tylu żywotów. Obawiała się, że opowieści o niej to prawda — była tylko okrutnym potworem. Jednakże gdy upłynęło zbyt dużo czasu między kolejnymi posiłkami, odczuwała, jak jej własna moc zanika i nie mogła powstrzymać swojego głodu.

Ahri testowała swoją samokontrolę, pochłaniając niewielkie ilości esencji życiowej — wystarczająco, aby poznać jedno czy dwa wspomnienia, ale nie dość, aby zabić. Przez jakiś czas udawało jej się, ale nieskończony głód był tak męczący, że wkrótce mu się poddała i pożywiła się snami wszystkich mieszkańców nadbrzeżnej wioski.

Gnębiły ją wyrzuty sumienia i nie mogła sobie wybaczyć, przez co zaczęła kwestionować własne istnienie. Wycofała się do jaskiń w lesie, mając nadzieję, że dzięki izolacji uda jej się opanować to nieustające pragnienie. Wiele lat później powróciła na powierzchnię, zdeterminowana, aby doświadczyć każdego aspektu życia własnymi oczami. Mimo że raz na jakiś czas posili się esencją, udaje jej się unikać pochłaniania całych istnień. Mając tylko pasujące do siebie klejnoty za jedyną wskazówkę odnośnie swojego pochodzenia, Ahri poszukuje innych jej podobnych. Nigdy więcej nie będzie polegać na skradzionych wspomnieniach i obcych snach.

http://am-a.akamaihd.net/image?f=http://universe-meeps.leagueoflegends.com/v1/assets/images/ahri-short-story-artwork.jpg&resize=2400:

Ogród Zapomnienia

Podmuch chłodnego wiatru poruszył nocnym powietrzem, przynosząc z sadu kuszącą woń napęczniałych owoców i kwitnących kwiatów. Ahri stała przed wejściem do ogrodu, gdzie wąski, kamienny labirynt tunelu otwierał się na szeroki krater oświetlony światłem księżyca. Zarośla i cierniste krzewy dziko pięły się ku górze, a obfitość kwiecia zapierała dech w piersiach. Ahri się zawahała. Dobrze znała bliźniaczą naturę piękna i niebezpieczeństwa. Słyszała legendy o świętym gaju od maleńkości, nigdy wcześniej jednak nie miała dość odwagi, aby zapuścić się w groty na południu w celu odnalezienia go. Według historii opowiadanych wśród ludzi, ci, którzy wkroczą do ogrodu, opuszczą go jako całkiem nowe osoby lub nie opuszczą go wcale.

Jakakolwiek miała być prawda, Ahri podjęła już decyzję. Gdy postawiła stopę na trawie, włosy na jej karku się zjeżyły. Poczuła się obserwowana. Pośród drzew nie było nikogo widać, ale ogród aż kipiał życiem. Gdziekolwiek nie spojrzała, tam co sekundę pojawiały się nowe pąki rozkwitające na jej oczach. Ahri kroczyła po ścieżce wijącej się wśród gąszczu, zręcznie omijając wystające spod ziemi potężne korzenie. Uchyliła się przed zwisającą winoroślą, która zdawała się sięgać w jej stronę, domagając się uczucia. Mogłaby przysiąc, że usłyszała jakiś dźwięk dobiegający z gęstwiny liści poruszających się miękko nad jej głową.

Promienie księżyca przebijały się gdzieniegdzie przez zielony baldachim, ukazując drzewa o liściach skrzących się srebrem i złotem. Łodygi pnących kwiatów oplatały ich konary, pokrywając je zasłoną olśniewających pąków, jaśniejszych od najpiękniejszego klejnotu. Przysadziste wiśnie pokryte miriadą kwiatów szeptały w sobie tylko znanym języku, kołysząc się wśród zieloności.

null badge

Śnieżna lilia zwróciła swe oblicze ku twarzy Ahri, delikatnie łaskocząc ją po policzku. Pokusa była zbyt wielka, by się jej oprzeć. Ahri wcisnęła nos w lśniące płatki, wdychając upojny zapach. Poczuła woń dojrzałych pomarańczy i letniej bryzy, a potem… delikatny posmak świeżej krwi. Pąk zadygotał, pokrywając się kolorem, a oddech Ahri utknął w jej gardle. Zatoczyła się, oszołomiona wonią kwiecia.

Ciach.

Śnieżna lilia upadła z odciętą łodyżką na ziemię. Lepka ciecz sączyła się z miejsca przecięcia. Ahri wypuściła powietrze, oczyszczając umysł. Poruszyła lekko dziewięcioma ogonami.

Z zaskoczeniem spojrzała na kobietę o włosach w odcieniach szarości i bieli, która stała przed nią z nożycami w dłoni. Owinięta była w kolorowe szale, a jej rzęsy pokrywała rosa.

Gdy kobieta zwróciła w jej stronę oczy o barwie morskiej zieleni, Ahri poczuła dziwną niepewność. Odniosła wrażenie, jakby ta mogła ją przeciąć wpół z równą łatwością co włóknistą łodygę. Twarz kobiety, pomarszczona jak pień starego drzewa, nie wyrażała niczego. Dla Ahri jednak przestało się liczyć jej własne bezpieczeństwo.

— Przestraszyłaś mnie, Ighilya — powiedziała. W podaniach stara kobieta określana była często jako Pożeraczka Wspomnień, Zapomniana czy Wiedźmowa Pani Ogrodu. Pragnąc dać wyraz szacunku wobec jej potęgi, Ahri postanowiła zwracać się do niej imieniem Ighilya. Prababka.

— Kwiaty czegoś od nas chcą — powiedziała. — Tak jak i my od nich. Byłoby mądrze pilnować swojego nosa. Wiem coś o tym. To ja karmię te wygłodniałe maleństwa.

— A więc to rzeczywiście ty jesteś Panią Ogrodu — rzekła Ahri.

— To jedno z łaskawszych imion, jakie mi nadali. Ale to nieistotne. Wiem, czemu tu jesteś, Iminha.

Malutka. Ahri poczuła się nieswojo, nazwana słowem tak często używanym w bliskich relacjach, ale nie była pewna dlaczego.

— Szukasz przebaczenia. Chcesz uwolnić się od cierpienia — powiedziała Pani Ogrodu.

Zrobiła krok, omijając kurczącą się paproć, i skinęła na Ahri.

— Chodź.

Szły przez ogród przy świetle księżyca, a kwiaty zwracały się w stronę staruszki, jak gdyby była słońcem ogrzewającym ich liście i pozwalającym im rosnąć. A może jakby nie chciały mieć jej za swoimi plecami…

null badge

Staruszka posadziła Ahri na ławce przy powykręcanym krzewie mgławiczki i usiadła naprzeciw niej.

— Niech zgadnę. Byłaś zakochana — zaczęła, a w kącikach jej ust pojawił się cień uśmiechu.

Ahri zmarszczyła brwi.

— Nie lękaj się, nie jesteś pierwsza — rzekła stara kobieta. — Powiedz więc, kim on był? Żołnierzem? Poszukiwaczem przygód? Banitą?

— Artystą — odrzekła Ahri. Nie wypowiadała głosek jego imienia od ponad roku i nie potrafiła się zmusić, by je teraz wymówić. To byłoby jak łykanie potłuczonego szkła. — Malował… kwiaty.

— Acha. Romantyk — odrzekła Pani Ogrodu.

— Zabiłam go — warknęła Ahri. — Czy to dla ciebie wystarczająco romantyczne?

Ahri nie zdołała ukryć gwałtownej goryczy, wypowiadając na głos tragiczną prawdę.

— Wyssałam życie z jego ust, gdy leżał umierający w moich ramionach — powiedziała. — Nikt nie powinien mieć prawa być tak łagodnym i życzliwym, jak był on. Myślałam, że będę w stanie stłumić moje łaknienie. Ale smak jego snów i wspomnień był zbyt kuszący. Zachęcał mnie, bym się temu oddała. Nie potrafiłam odmówić. A teraz — teraz nie potrafię żyć ze świadomością tego, co uczyniłam. Proszę, Ighilya. Czy możesz podarować mi wybawienie? Pomożesz mi zapomnieć?

Pani Ogrodu nie odpowiedziała. Wstała, zerwała dojrzały owoc mgławiczki z krzewu i obrała go powoli i ostrożnie, by nie przerwać skórki, pozostawiając ją w jednym kawałku. Miąższ rozdzielił się na sześć równych kawałków w barwie cynobru. Kobieta zaoferowała je Ahri.

— Weźmiesz kawałek?

Ahri patrzyła na nią w milczeniu.

— Nie bój się, te niczego od ciebie nie chcą. Nie są takie jak kwiaty. Owoce nigdy o nic nie proszą. Owoc jest najszlachetniejszą częścią rośliny. Jego pragnienia są proste — chce być słodki i soczysty. I kuszący.

— Jedzenie smakuje dla mnie jak popiół — powiedziała Ahri. — Jak mogę jeść? Jestem niczym więcej jak potworem.

— Nawet potwory muszą jeść — uśmiechnęła się Pani Ogrodu.

Włożyła kawałek owocu do ust i skrzywiła się, gdy go rozgryzła.

— Kwaśny! Przez wszystkie moje lata w ogrodzie nigdy nie przywykłam do tego smaku.

Staruszka zjadła pozostałe kawałki, pozwalając Ahri na milczenie. Wytarła sok, który spłynął po jej brodzie.

— A więc skradłaś życie, które nie należało do ciebie — zaczęła Pani Ogrodu. — A teraz ponosisz tego konsekwencje.

— Nie mogę już tak żyć — szepnęła Ahri.

— Obawiam się, że cierpienie to nieodłączny aspekt życia — rzekła Pani Ogrodu.

Łodyga winorośli pokryta świeżymi pąkami śnieżnych lilii owinęła się wokół ręki kobiety. Staruszka nawet nie mrugnęła.

null badge

— Nie mogę dalej żyć ze świadomością, że go zabiłam — powtórzyła Ahri.

— Utrata własnych wspomnień to coś bardzo poważnego, Iminha.

Pani Ogrodu sięgnęła po dłoń Ahri i ścisnęła ją w swoich. Jej oczy w kolorze morskiej zieleni zamigotały w świetle księżyca, a Ahri dostrzegła w nich coś, czego nie widziała wcześniej. Tęsknotę?

— Twoja dusza zostanie rozbita — ciągnęła staruszka. — Nigdy nie staniesz się na powrót jednością.

— Już jestem rozbita na kawałeczki — odpowiedziała Ahri — i z każdą mijającą sekundą pogrążam się coraz bardziej. Proszę, Ighilya. Muszę to zrobić!

Kobieta westchnęła.

— Ten ogród nie odmawia tak bezinteresownego podarunku. Jego głód jest nienasycony.

Z tymi słowami Pani Ogrodu wyciągnęła w kierunku dziewczyny ramię, wciąż oplecione łodygą śnieżnej lilii. Pąki rozkwitły w oczekiwaniu.

— Tchnij w ten kwiat, przywołując wspomnienia, o których chcesz zapomnieć — powiedziała staruszka, wskazując na lilię w kształcie dzwonka. — On je pochłonie. Nie wciągaj ponownie powietrza, dopóki niczego nie będziesz czuła.

Ahri delikatnie ujęła kwiat w dłonie. Pani Ogrodu skinęła głową. Dziewczyna wzięła głęboki wdech i wypuściła powietrze wprost w koronę lilii.

null badge

…Ahri stoi na skraju jeziora w towarzystwie mężczyzny o kruczoczarnych włosach. Razem wskakują do wody i bawią się jak dzieci, pokrzykując w otoczeniu bezustannych fal.

Obraz rozwiał się jak chmura na wietrze, a wraz z nim zelżało cierpienie dziewczyny.

…W ciszy zimowego lasu Ahri patrzy na mężczyznę o włosach czarnych niczym kruk, malującego pojedynczy pąk kwiatu. — Czyż ja nie jestem twoim kwiatem? — pyta, rozwiązując rzemień przytrzymujący jej suknię. On podnosi pędzel i nanosi farbę na jej nagie plecy. Jej włosy jeżą się, gdy wzdłuż kręgosłupa malarz odtwarza ten sam kwiat, co na płótnie. — Jesteś, jesteś — powtarza cicho, z każdym słowem całując jej ramię.

Ahri wiedziała, że powinna obawiać się tego, co ujrzy za chwilę, ale jej serce powoli wypełniał lód i odrętwienie.

…stoi pośrodku jeziora, trzymając w ramionach pozbawione życia ciało mężczyzny, którego kochała. Pokrywająca je woda przekształca i wykrzywia jego obraz.

Kiedyś ta wizja wywołałaby u Ahri przeszywające cierpienie, teraz jednak powodowała jedynie tępy ból.

…Ahri stoi schylona nad drwalem w kamiennej grocie, pochłaniając jego siły życiowe. Na dźwięk butów skrzypiących na śniegu podnosi się zaskoczona. Mężczyzna o kruczoczarnych włosach stoi niedaleko, obserwując ją. Ahri ogarnia rozpacz. Nie chciała, by widział ją w takiej chwili.

— Nie jestem dla ciebie odpowiednia — mówi drżącym głosem. — Spójrz na mnie, kradnę duszę umierającego mężczyzny! Proszę, zostaw mnie. Nie jestem dobra. Nie mogę być dobra.

Jej kruczoczarna miłość odpowiada: — Nie obchodzi mnie to. — To pierwszy raz, gdy ktoś decyduje się ją zaakceptować i pokochać w całości mimo jej natury. Jego głos jest ciepły i pełen uczuć. — Jestem cały twój.

To wspomnienie sprawiło, że Ahri zakrztusiła się i przestała oddychać, przerywając czar lilii.

Nie — pomyślała. Nie mogę tego stracić.

Ahri spróbowała wciągnąć powietrze do płuc, lecz czuła się, jakby jej szyję ściskała pętla. Powietrze dusiło ją i stawało w gardle, jak gdyby starała się wdychać truciznę. Pociemniało jej przed oczami, lecz wciąż walczyła o dech, aż jej płuca niemal stanęły w ogniu.

Utrata tych wspomnień oznaczałaby zabicie go po raz kolejny.

Kolana Ahri ugięły się i osunęła się na ziemię, wciąż trzymając śnieżną lilię. Niezwykła woń kwiatu, którą się zaciągnęła, przesiąkła jej umysł, wywołując dziwne, niepokojące wizje.

null badge

Majaczyła. W ciszy zimowego lasu obserwuje, jak każdy z jej dziewięciu ogonów zostaje wyrwany i jak odrasta, by zostać wyrwanym ponownie.

Na ścianach kamiennej groty widzi dziesiątki swoich portretów namalowanych czarną farbą. Na każdym z nich jej twarz jest pusta i zimna.

Dryfuje pośrodku jeziora. Patrzy na wodę. Zamiast wody jezioro wypełnia krew.

Gdzie jesteś?

Oczami swojego umysłu przez odmęty wspomnień widzi niewyraźny cień twarzy. Twarzy, którą powoli zapominała. Twarz jest zamazana, wygląda bardziej jak obraz niż jak prawdziwy mężczyzna. Zerka na nią, wpatruje się w nią, lecz nie może spotkać jego spojrzenia.

Ahri otworzyła oczy. Pani Ogrodu stała nad nią, trzymając gałąź śnieżnych lilii. Ich barwa zmieniła się na kruczoczarną.

null badge

— Czy wciąż go widzisz? — zapytała stara kobieta.

Ahri skoncentrowała się na zamglonych kształtach swoich wspomnień i skupiła na nich uwagę, aż przekształciły się w obraz twarzy. Jego twarzy.

— Tak. Już nie tak ostro, ale… Pamiętam — odpowiedziała Ahri. Utrwalała obraz twarzy w umyśle, starając się zapamiętać każdy jej szczegół. Nie pozwoli na to, by zaniknął.

Oczy kobiety rozbłysły, jednak tym razem nie tęsknotą, a żalem.

— A więc dokonałaś czegoś, na co wielu ludziom zabrakło siły. Nie uległaś błogości spokoju — powiedziała Pani Ogrodu.

— Nie mogłam — odrzekła Ahri przez zaciśnięte gardło. — Nie mogłam go stracić. Nawet, jeśli jestem potworem. Nawet, jeśli każdego ranka rozpadam się na nowo i każdego dnia muszę po tysiąckroć przeżyć to cierpienie. Zapomnienie jest gorsze, znacznie gorsze.

Zapomnienie było dla niej tysiącem zamazanych twarzy, patrzących na nią pustymi oczami.

— Nie możesz odzyskać tego, co straciłaś, Iminha — powiedziała Pani Ogrodu. — Kwiaty nie wyrzekną się dobrowolnie oddanych wspomnień. Ale możesz zatrzymać to, co ci pozostało. Idź już. Opuść to miejsce, zanim sięgnie po resztę — wyszeptała. Winorośl oplotła ramiona Ogrodniczki, ukazując lilie w kolorze morskiej zieleni. — Tak, jak zrobiła to z innymi.

Ahri chciała wstać, lecz gałąź śnieżnych lilii owinęła się już wokół jej ogonów. Wyrwała się z coraz silniejszego chwytu rośliny, pozostawiając za sobą kłaki futra, po czym zerwała się i puściła pędem. Powykręcane korzenie podnosiły się z gleby, by zakłócić jej zwinny bieg. Splątana ściana powyginanych krzewów księżycowych róż wychyliła się, by zablokować Ahri drogę. Dziewczyna wstrzymała oddech i zanurkowała pod kwiecistą kurtyną, która wyrwała jej kosmyki włosów.

null badge

Ahri zatrzymała się, by zaczerpnąć tchu. Ścieżka prowadząca do wyjścia z ogrodu była pokryta śnieżnymi liliami w najprzeróżniejszych kolorach. Ich liście, ostre niczym ostrza, cięły skórę Ahri, a grube łodygi poczęły oplatać jej twarz i szyję, kneblując jej usta. Dziewczyna zacisnęła zęby i rozerwała włókna rośliny. Poczuła na języku metaliczny smak krwi. Przedarła się przez portyk i dotarła do kamiennych grot znajdujących się dalej.

Ledwo dosłyszała głos Ogrodniczki.

— Część ciebie pozostanie tu na zawsze — wołała. — W przeciwieństwie do nas, ogród nie zapomina.

Ahri nie spojrzała za siebie.

null badge
http://universe-meeps.leagueoflegends.com/v1/assets/images/vastaya-sketches/ahri-vastaya-sketch.jpg

Uczciwa Wymiana

Targ cuchnął kadzidłami i gnijącą kapustą.

Ahri szczelnie owinęła ogony płaszczem i zaczęła bawić się słonecznymi kamykami, przerzucając je w palcach i uderzając jeden o drugi, aby nie skupiać się na drażniącym zapachu. Każdy z kamyków miał kształt płomienia, ale były wyrzeźbione w taki sposób, że ich ostrzejsze brzegi pasowały do siebie, tworząc idealnie gładką kulę. Posiadała te złociste kamienie od kiedy pamiętała, ale nie miała zielonego pojęcia, skąd pochodziły.

Mimo że było to dla niej zupełnie nowe otoczenie, Ahri wyczuwała krążącą w powietrzu magię. Minęła stoisko z koszami wypełnionymi po brzegi wypolerowanymi kamieniami, muszelkami z wyrytymi legendami morskiego plemienia, kostkami do gry wyrzeźbionymi z kości i innymi bibelotami. Nic nie przypominało stylem wyrzeźbionych kamyków Ahri.

— Chcesz kupić klejnot błękitny jak odkryte niebo? — zapytał siwowłosy handlarz. — Dla ciebie wymienię tę niebieską błyskotkę za pióro płaczącego kruka albo nasionko z drzewa jubji. Mogę się dostosować.

Ahri uśmiechnęła się do niego, ale potrząsnęła głową i kontynuowała wędrówkę przez rynek z kamykami w dłoni. Minęła stoisko z kolczastymi pomarańczowymi warzywami, dziecko sprzedające owoce zmieniające kolor zależnie od pogody i co najmniej trzech handlarzy wymachujących kadzidłami, a każdy z nich twierdził, że odkrył największy sekret medytacji.

null badge

— Przepowiednie! Wysłuchajcie przepowiedni! — krzyczała młoda kobieta o lawendowych oczach i delikatnych rysach. — Dowiedzcie się, w kim się zakochacie albo jak uniknąć pechowych sytuacji za pomocą korzenia łopianu. A jeżeli wolicie pozostawić swoją przyszłość w rękach bogów, odpowiem na pytania o waszej przeszłości. Chociaż zawsze polecam zapytanie o to, czy grozi wam śmierć przez zatrucie.

Wysoki Vastajanin z kocimi uszami chciał właśnie ugryźć jakiś smakołyk. Zamarł i spojrzał się z przerażeniem na wróżbitkę.

— Przy okazji, odpowiedź brzmi „nie”. Dla ciebie za darmo — powiedziała, dygając przed nim, a następnie zwróciła się do Ahri. — Za to ty wyglądasz na kogoś z mroczną i tajemniczą przeszłością. A przynajmniej ciekawymi historiami do opowiedzenia. Masz do mnie jakieś pilne pytania, pani?

Przez silną woń kadzideł Ahri wyczuła zapach mokrego futra oraz skóry dobiegający z okolic karku kobiety.

— Dziękuję, ale nie — odparła. — Tylko się rozglądam.

— Obawiam się, że na rynku nie znajdziesz więcej kamieni Ymela — rzekła, kiwając głową w stronę słonecznych kamieni Ahri. — Takich jak twoje.

Ahri poczuła mrowienie na karku i zbliżyła się do kobiety. Nie dała po sobie poznać podekscytowania. — Poznajesz je? Skąd pochodzą?

Kobieta uważnie przyjrzała się Ahri.

— Przynajmniej wydaje mi się, że to dzieła Ymela — powiedziała. — Nigdy nie widziałam ich na żywo. Wyrzeźbił ich niewiele i praktycznie wszystkie zestawy zostały rozdzielone w czasie wojny. Są wyjątkowo rzadkie.

Ahri nachylała się coraz bliżej z każdym słowem.

— Tak przy okazji, nazywam się Hirin — powiedziała kobieta.

— Wiesz, gdzie mogę znaleźć tego rzemieślnika? — zapytała Ahri.

Hirin się roześmiała. — Nie mam pojęcia. Ale jeśli za mną pójdziesz, to powiem ci, co wiem.

Ahri owinęła płaszcz wokół ramion i ruszyła za wróżbitką. Minęła jej budkę i weszła do wozu, którego ściany ozdobiono skórami zwierząt.

— Herbaty? — zapytała Hirin. — Zaparzyłam ją dziś rano.

Nalała dwie filiżanki płynu barwy śliwkowego wina i wzięła jedną z nich. Herbata smakowała gorzką korą dębu, co niezbyt skutecznie maskowało kilka kropel dolanego miodu. Hirin wyciągnęła rękę, chcąc sięgnąć po kamienie, ale Ahri trzymała je przy sobie.

— Zaczynam odnosić wrażenie, że są dla ciebie wyjątkowe — powiedziała z kpiącym uśmiechem. — Nie przejmuj się, nie interesuje mnie obracanie kradzionymi kamieniami słonecznymi. To szkodzi reputacji.

— Czy możesz mi powiedzieć, skąd pochodzą? — zapytała Ahri, podając je ostrożnie.

Hirin podniosła je do światła.

— Są piękne — powiedziała. — Nie wiem, jak to możliwe, że tak dobrze do siebie pasują. Nigdy nie widziałam nic podobnego.

Ahri milczała. Zamarła z ciekawości i nie odrywała oczu od kobiety.

— Legenda głosi, że rzeźbiarz znany jako Ymelo zebrał skamieniałe jaszczurze jaja sprzed tysięcy lat i wyrzeźbił z nich zawiłe kształty. Te starożytne jaszczury żyły na długo przed tym, jak Morze Ghetu wyschło i zamieniło się w pustynię, pozostawiając tylko skamieniałe kości i pył.

Hirin zakaszlała i Ahri wyczuła w jej oddechu gorzką nutę, jakby piła ocet.

— Kamienie Ymela zaprojektowano jako małe elementy większej rzeźby — kontynuowała.

Kobieta przytrzymała złote kamienie przed twarzą Ahri.

— Podobnie jak twoja przeszłość, która pozostawiła cię z pytaniami, na które chciałabyś uzyskać odpowiedzi, te kamienie mogą posiadać znacznie więcej elementów, które po połączeniu utworzą zupełnie nowy kształt. Kto wie, co się z tobą stanie, gdy poznasz swoją przeszłość. Gdy uzyskasz brakujące kawałki, możesz dowiedzieć się więcej, niż byś tego chciała.

— To piękne słowa — wymamrotała Ahri, wpatrując się w kobietę.

Po krótkiej chwili Hirin się roześmiała. — Niektóre prawdziwe, niektóre wymyślone. Dobra wróżbitka potrafi zapleść je w nierozróżnialną całość.

Kobieta otworzyła gablotkę i wyjęła z niej nóż myśliwski.

— Ja użyłam odrobiny twoich pragnień, by sprawić, żebyś została tu dłużej — wyznała. — Wystarczająco długo, by herbatka zadziałała na twoje mięśnie.

Z ust Ahri wydobyło się niskie warknięcie. Zaraz rozerwie tę kobietę na strzępy. Chciała się na nią rzucić, ale ciało odmówiło jej posłuszeństwa. Była unieruchomiona.

— Och, nie ma się co denerwować, pani. Potrzebuję tylko jednego ogona. Przyda mi się do różnych mikstur. Poza tym jest niezwykle cenny. A przynajmniej tak mi się wydaje. Nigdy nie widziałam Vastajanki z lisimi ogonami. Herbata uśmierza wszelki ból, a także… mobilność.

Hirin owinęła bandażem jeden z ogonów Ahri. Ahri próbowała się opierać, ale nie mogła się ruszyć.

— Obudzisz się jutro rano jak nowo narodzona! — powiedziała kobieta. — No, z jednym ogonem mniej. Naprawdę korzystasz ze wszystkich dziewięciu?

Ahri zamknęła oczy i sięgnęła do pokładów krążącej wokół niej magii. Okolica była ich pełna, gotowych do użycia, ale dziewczyna była zbyt osłabiona naparem, by zdołać z nich zaczerpnąć. Zamiast tego sięgnęła do znacznie podatniejszego na jej działanie umysłu Hirin i naparła nań.

Ahri otworzyła szeroko oczy i pochwyciła spojrzenie Hirin. Zmieniły kolor z lawendowego na fioletowy.

— Hirin — rzekła. — Podejdź bliżej. Chcę spojrzeć w twarz osoby, która mnie przechytrzyła.

— Oczywiście, pani — odparła oczarowana Hirin. Głos kobiety był głuchy, jakby dochodził z dna studni.

Pochyliła się, dopóki jej twarz nie znalazła się kilka centymetrów od Ahri. Ahri wciągnęła powietrze, posilając się jej esencją życiową.

…Hirin była młodą dziewczyną. Ukrywała się, głodna i przestraszona, pod jednym ze stoisk na rynku. Nad jej głową kłóciło się dwóch mężczyzn. Szukali jej. Nie zarobiła tego dnia ani monety…

Ahri nie przestawała czerpać esencji życiowej Hirin, kosztując jej wspomnień składających się z czystych emocji. Ahri czuła w ustach ich bogaty smak, delektując się aromatem każdej z osobna.

…Hirin przepowiedziała przyszłość uzdrowicielce z twarzą ukrytą za zasłoną i zarobiła miedziaka. Wydała go na kawałek chleba, który spałaszowała w mgnieniu oka…

…W obskurnej tawernie hałaśliwa grupa grała w karty. Hirin obserwowała z cienia, jak mężczyzna o brwiach przypominających motyle skrzydła postawił złoty kamień Ymelo…

…Hirin śledziła Ahri, spacerującą wśród stoisk gęsto rozmieszczonych na rynku. Spod jej peleryny wystawał kawałek lisiego ogona. Zaprosiła Vastajankę do swojego wozu…

Dość.

Ahri powstrzymała się od dalszej konsumpcji. W głowie kręciło się jej od odzyskanych sił. Z każdym wspomnieniem skradzionym Hirin czuła, jak do jej mięśni powraca energia, oczyszczając je z trucizny.

Poruszała kończynami, by przywrócić w nich krążenie, i wygięła ogony. Mrowiły.

Hirin stała przed nią oszołomiona, lecz jak najbardziej żywa. To ona obudzi się jutro rano, jak nowo narodzona… Tylko bez kilku wspomnień, za którymi nie powinna tęsknić.

Po poznaniu historii kobiety gniew Ahri nieco zelżał. Pogłaskała wierzchem dłoni policzek wróżbitki, po czym owinęła się ciasno peleryną i wyszła z wozu na jasno oświetlony targ.

Hirin nie będzie pamiętała ani jej, ani ich spotkania. Dzięki tej wymianie Ahri poznała imię Ymelo i zyskała wyobrażenie mężczyzny o delikatnych brwiach.

null badge
 

Nami – Władczyni Przypływów

Nami, nieustępliwa, młoda przedstawicielka Vastajów pochodzących z mórz, wykorzystuje swój mistyczny kostur Władczyni Przypływów, aby kontrolować morskie fale i chronić swych pobratymców Marajów przed niebezpieczeństwem. Jako pierwsza przedstawicielka swojego gatunku opuściła głębiny oceanu i wyszła na ląd, gdzie spotyka się z nieznanym, nabierając odwagi, determinacji oraz zapału.

W morzach na zachód od Góry Targon żyje plemię Vastajów zwanych Marajami. Dawno temu te morskie stworzenia odkryły szczelinę w głębinach. Wydobywała się z niej okropna, straszliwa ciemność, która pragnęła unicestwić wszystkie formy życia.

W centrum swojej wioski Marajowie umieścili kawałek skały zwanej kamieniem księżycowym, o której powiada się, że jest wypełniona niebiańską magią. Jego widmowe, eteryczne światło chroni Marajów przed stworzeniami wydostającymi się z mroku. Co około sto lat światło kamienia księżycowego zaczyna przygasać. Gdy to następuje, plemię wybiera najlepszego wojownika i obdarza go tytułem Władcy Przypływów.

Władca Przypływów musi zanurzyć się w lodowaty mrok szczeliny, przetrwać starcie z koszmarami wewnątrz i odzyskać perłę z głębin. Jeżeli mu się powiedzie, musi popłynąć na wybrzeże, gdzie czekał będzie lśniący wędrowiec z Góry Targon, posiadający kamień księżycowy, który odda za perłę. To ciężki rytuał, od którego zależy los wielu istot, ale wymiana zawsze utrzymywała istoty mroku z dala. W przeszłości Marajowie wysyłali oddziały najbardziej elitarnych żołnierzy w celu zdobycia perły, ale odkryli, że im więcej sił wysyłali do szczeliny, tym silniejsze były potwory, ponieważ żywiły się ich energią. Podczas gdy armia mogłaby zostać unicestwiona przez potworności kryjące się w głębinach, pojedynczy zwiadowca — wyposażony w legendarny kostur Marajów umożliwiający kontrolowanie fal — mógłby unikać zagrożenia na tyle długo, żeby uciec z perłą.

Nami zawsze chciała zostać Władczynią Przypływów, ale była porywcza i młoda. Pośród Marajów słynęła z wielkiego uporu, przez który często wpadała w tarapaty. Gdy Nami osiągnęła dojrzałość, kamień księżycowy ponownie zaczął przygasać, po raz pierwszy od stulecia. Nami wzięła udział w próbie Władczyni Przypływów. Jednakże ze względu na jej impulsywność starszyzna wybrała na Władcę Przypływów Rashę, rozważnego wojownika słynącego z ostrożności podczas walki.

Rasha zanurzył się w głębiny. Upłynął tydzień, a po nim kolejny. Marajowie cały miesiąc czekali na powrót Władcy Przypływów, ale po Rashy nie było ani śladu. Jeszcze nigdy się nie zdarzyło, żeby Władca Przypływów nie powrócił.

Starszyzna czekała i sprzeczała się, a kamień księżycowy gasł coraz bardziej. Nami wiedziała, że KTOŚ musi podjąć dzieło Władcy Przypływów jak najszybciej, bo inaczej wszystko zostanie stracone.

Równie dobrze mogła być to ona.

Chwyciła kostur matki i wyruszyła w głębiny. Po kilku dniach powróciła z perłą, kosturem poległego Władcy Przypływów i milczącym przerażeniem w oczach. Mimo że członkowie starszyzny wioski kipieli ze wściekłości z powodu zuchwałości Nami, to jednocześnie byli pełni podziwu dla jej odwagi i oficjalnie wyznaczyli ją na Władczynię Przypływów. Nami wynurzyła się na powierzchnię i popłynęła na fali do brzegu, aby spotkać się z wędrowcem.

Nigdzie go jednak nie widziała. Zamiast tego spotkała na plaży starszą kobietę.

Jej dziadkowie byli świadkami poprzedniej wymiany. Staruszka powiedziała więc Nami, że kamienia księżycowego nie ma. Aspekt Księżyca była jedyną istotą, która mogła go stworzyć, ale uciekła z Targonu.

Nami nie chciała tego zaakceptować. Przysięgła, że odnajdzie Aspekt i odzyska kamień księżycowy. Od tego zależało życie jej ludu.

Nami wykorzystała moc mistycznego kostura Władczyni Przypływów, aby przywołać stały zbiornik wody pod swoimi płetwami. Dzięki temu mogła wyruszyć na ląd, aby kontynuować swoje zadanie.

Przepełniona determinacją Władczyni Przypływów musi zmierzyć się z nieznanym światem.

http://universe-meeps.leagueoflegends.com/v1/assets/images/vastaya-sketches/nami-vastaya-sketch.jpg

Pierwsze Kroki

Nikt nie wierzył dziewczynie. Nawet, gdy ją odziali i uspokoili na tyle, że była w stanie mówić pełnymi zdaniami, żadne z nich nie miało sensu.

Mieszkańcy wioski widzieli różne dziwactwa — żyjąc u stóp Góry Targon, nie można było się spodziewać niczego innego — ale opowieść dziewczyny brzmiała jak bajka.

Opisała ona dziwną, humanoidalną istotę, która wynurzyła się z morza graniczącego z wioską. Z opisu brzmiała jak Wędrowiec: jedna z zagubionych, astralnych istot, które czasami schodziły ze szczytu Targonu. Jednakże nikt nie słyszał o takiej istocie wychodzącej z głębin oceanu. Młoda dziewczyna prawdopodobnie coś zmyślała.

Lecz gdy kobieta o szkarłatnych oczach wpłynęła do wioski, unoszona przez wodę, która utrzymywała się w powietrzu na jej rozkaz, mieszkańcy zdali sobie sprawę, że nie były to żarty.

null badge

— Witajcie — rzekła nieznajoma. — Nazywam się Nami. Jestem Marajką, istotą z głębin. Nie chcę was skrzywdzić.

Mieszkańcy wioski gapili się na nią z rozdziawionymi ustami. Być może zaskoczył ich jej wygląd. Miałoby to sens, biorąc pod uwagę, jak dziwnie oni sami wyglądali dla Nami: ciało bez łusek i dwie odwrócone kończyny w miejscu, gdzie powinien być ogon.

Mimo że nie byli zbyt rozmowni, Nami zdecydowanie przykuła ich uwagę.

— Poszukuję Aspektu Księżyca, ponieważ posiada on coś, czego potrzebuje mój lud. Bez tego on, a także prawdopodobnie cały świat, zostanie zniszczony przez wygłodniały i bezlitosny mrok.

Mieszkańcy wioski dalej wpatrywali się w Nami z otwartymi ustami i nie wydobyli z siebie nawet słowa. Tylko senna, czworonoga bestia pozostała niewzruszona przybyciem morskiej istoty do wioski i kontynuowała przeżuwanie suchej trawy znajdującej się na wozie.

Nami stała w kompletnej ciszy, nerwowo postukując w swój kostur.

— Jeśli ktoś wie, gdzie jest Aspekt, to byłoby to, ehm… — pociągnęła nosem, pragnąc wywołać jakiś hałas, który przełamie niezręczną ciszę. — …bardzo pomocne. Dla mnie.

Było tak cicho, że wydawało się, że mieszkańcy wioski zamarli w bezruchu. Nami rozejrzała się po wiosce i zobaczyła małe, błyskające światełka. Umieszczone na niewielkich słupach z wosku lub na długich, drewnianych kijach światła zdawały się żyć, ale nie były świadome. Falowały na wietrze i tryskały energią.

— Jak to nazywacie? — zapytała Nami, wskazując światło. — Jest urocze.

Do przodu wysunął się starszy mężczyzna w złotych szatach — ludzie na powierzchni, z nieznanych Nami przyczyn, postanowili się zakrywać — ochraniany przez dwóch strażników. Na podstawie licznych warstw materiału Nami uznała, że musi być członkiem starszyzny. Albo po prostu mu zimno.

— Poszukujesz księżyca? — zapytał. — Jest twoją przyjaciółką czy wrogiem?

Nami zmrużyła oczy. Usta mężczyzny drgały od cichej wściekłości. Aspekt Księżyca był dla niego bardzo ważny, ale z jakiego powodu? Wielbił go i chciał chronić czy uznawał za wroga?

Nami rozważała możliwości. Pomyślała, że nikt nie byłby na tyle niemądry, żeby robić wroga z samego księżyca. Odpowiedziała:

— Przyjaciółką, rzecz ja…

— HEREZJA! — krzyknął mężczyzna.

— Przeciwniczką! Powiedziałam „przeciwniczką”! Przesłyszeliście się! — krzyknęła Nami, ale została zagłuszona przez wykrzykujących rozkazy strażników. Wielu mieszkańców wioski chwyciło za broń, zanurzając włócznie w okrągłych pojemnikach z cieczą i podpalając je.

Nami wpatrywała się w czubki włóczni, które teraz mieniły się pomarańczowymi światłami. Ich taniec był zachwycający, ale biło od niego ciepło. Nami podejrzewała, że dotknięcie ich może być bardzo nieprzyjemne.

— Natychmiast opuścisz naszą wioskę! Rozsiewasz STRACH i OSZUSTWO, a my nie będziemy tego tolerować — rozkazał mężczyzna.

Nami wpatrywała się w nich przez chwilę z nieruchomą twarzą. To było to — jej pierwszy sprawdzian od wkroczenia na ląd. Wiedziała, że w razie czego może obronić się przed wszystkimi mieszkańcami wioski.

Ale to nie doprowadziłoby jej do tego, czego szuka.

— Boję się — powiedziała.

Mężczyzna się uśmiechnął. Nami postarała się to zignorować.

— Nie was się boję. Spoglądałam w wygłodniałą i pełną nienawiści paszczę mroku i myślałam, że już nigdy nie będę szczęśliwa. Wasze włócznie nie mogą się z tym równać — powiedziała.

— Więc nie odejdę. Nie, gdy mojemu ludowi grozi niebezpieczeństwo — rzekła. Wyszła naprzód i wbiła kostur w ziemię.

Ruszała się z taką pewnością siebie i odwagą, że mieszkańcy aż się cofnęli — jeden z nich wyjątkowo pechowo.

Młody chłopak potknął się i płonąca włócznia wypadła mu z rąk i wylądowała pod wozem z suchą trawą. Tańczący duch ciepła stawał się coraz większy. Liznął trawę i rozprzestrzenił się na nią. W ciągu jednej chwili cały wóz płonął gorącą i złowrogą energią.

Pasąca się bestia zaryczała z przerażenia i odwróciła się od pożaru. Kopnęła swoimi muskularnymi nogami, wywracając wóz na bok i rozrzucając płonącą trawę w powietrzu.

Ogniki wylądowały na krytych strzechą dachach domów i rozprzestrzeniły się szybko, pochłaniając wszystko na swojej drodze.

Mieszkańcy wioski rzucili się z wiadrami do pobliskiej studni. Nami obserwowała z przerażeniem i fascynacją, jak oblewają wodą wygłodniałe duchy. Przez chwilę wydawało się, że ich starania przygasiły gniew duchów, zamieniając migocący blask w paskudną chmurę syczącego powietrza, która, w przeciwieństwie do normalnego powietrza na powierzchni, zdawała się zwiększać swoją wagę i objętość. Syczący dym wirował, w miarę jak duchy pochłaniały coraz więcej wody, i unosił się nad dachami, rozświetlając noc na pomarańczowo.

null badge

— Więcej wody! — krzyczeli mieszkańcy. — Szybko!

Mogę z tym pomóc — pomyślała Nami.

Uniosła kostur Władczyni Przypływów, zaciskając dłonie.

Skupiła swe myśli i morska woda z okolic wioski zaczęła się gromadzić i wibrować.

Nami ścisnęła kostur mocniej i zamknęła oczy, odsuwając swój kostur, aby przyciągnąć do siebie wodę.

Ocean zaryczał. Rozciągnął się wysoko nad wioską — pionowa ściana morskiego gniewu gotowa ruszyć w każdej chwili. Ludzie krzyknęli.

Nami ruszyła kosturem w przód, wskazując jego czubkiem w samo serce tańczących płomieni.

— Odsuńcie się — krzyknęła do mieszkańców.

Zrobili to natychmiast.

Fala ruszyła do przodu jakby chciała zalać całą wioskę. Tuż przed uderzeniem w ziemię woda zaczęła się obracać i wirować, aż utworzyła olbrzymią mackę. Sunęła w powietrzu, gasząc niszczycielskie smugi gorąca i gniewu.

Macka stworzona z morskiej wody okrążyła wściekłe światło, owijając się wokół niego niczym wąż, dusząc i ściskając bez litości. Z jednym głośnym syknięciem duchy zgasły, a ich blask został zastąpiony błękitnym światłem nocy.

Nami odetchnęła, luzując uścisk na kosturze. Macka z wody natychmiast utraciła swój kształt i rozprysnęła się na ziemi ku uciesze obserwujących.

Członek starszyzny i jego strażnicy upuścili wiadra. Odwrócili się do Nami. Gniew, który kierował nimi jeszcze do niedawna, był teraz tylko wspomnieniem. Spojrzeli na swojego gościa w nowy sposób.

— Ionia — rzekł mężczyzna.

— Co?

— To kontynent, tam znajdziesz Aspekt Księżyca. To tam — powiedział, wskazując palcem w stronę, w którą wyrywał się kostur Nami.

Oczywiście. Księżyc i przypływ są jak brat i siostra. Tam, gdzie udał się księżyc, będzie chciał podążać kostur Władczyni Przypływów.

— Och! — krzyknęła Nami z sercem pełnym nadziei. — Znaczy… tak. Dziękuję. Przepraszam za, eee…— powiedziała, wskazując ręką w kierunku ociekającej wodą wioski. — Tak czy siak — dziękuję.

Nami uniosła kostur i przybrzeżna fala owinęła ją, formując z wody kokon, i zaniosła z powrotem w kierunku oceanu. Członek starszyzny chciał jej jeszcze coś przekazać.

— Ogień! — krzyknął.

— Słucham? — zapytała Nami.

— Światła na naszych pochodniach i włóczniach. Nazywają się ogniem. Zapewnia nam bezpieczeństwo, ale czasami może być… niebezpieczny.

— Ogień — powiedziała Nami, uśmiechając się. — Podoba mi się.

I z tymi słowami Władczyni Przypływów powróciła do oceanu i skierowała się w nieznane strony.

Rengar – Łowca

Rengar to dziki vastajański łowca trofeów, który żyje dla polowań na niebezpieczne stworzenia. Przemierza świat w poszukiwaniu najstraszniejszych bestii, jakie może znaleźć. Szczególnie zależy mu na śladach Kha’Zixa, stworzenia z Pustki, które pozbawiło go oka. Rengar nie śledzi ofiar ze względu na pożywienie czy chwałę, ale dla samego piękna pościgu.

Rengar urodził się w plemieniu Vastajów żyjących na wschodzie Shurimy, zwanym Kiilash, którego członkowie wielbili honor oraz wspaniałość polowań. Rengar był najsłabszy w miocie Ponjafa, wodza plemienia Kiilash. Ponjaf uważał, że Rengar nigdy nie będzie dobrym myśliwym, gdyż jest niewielki. Ignorował swoje dziecko, licząc, że chuchro umrze z głodu.

Młody Rengar uciekł z obozu zawstydzony, że rozczarował ojca. Przez wiele tygodni żywił się robakami i roślinami, aż pewnego dnia prawie stał się ofiarą legendarnego ludzkiego myśliwego zwanego Markon. Gdy ten zobaczył jednak, w jakim stanie znajdował się Rengar, zlitował się nad nim i pozwolił mu żyć. Poza tym nie był to dzielny vastajański wojownik godny ostrza Markona.

Rengar spędził wiele miesięcy podążając za nim i żywiąc się zwłokami, które ten zostawiał. Marzył o tym, aby pewnego dnia powrócić do swojego plemienia i z tego powodu uważnie obserwował, jak Markon poluje.

Po jakimś czasie mistrz miał dość żałosnego Kiilashanina, który za nim podążał. Przyłożył Rengarowi nóż do gardła i powiedział, że jedynym sposobem na zostanie myśliwym jest polowanie. Rzucił mu ostrze i kopnięciem posłał go na dno wąwozu, gdzie musiał po raz pierwszy zabić, aby przeżyć.

Od tego momentu Rengar przez lata zmuszał się do nadludzkiego wysiłku. Przemierzał Shurimę w poszukiwaniu najsilniejszej i najgroźniejszej zwierzyny. Mimo że Rengar nigdy nie byłby tak duży jaki inni Kiilashanie, z determinacją starał się wydobyć z siebie więcej dzikości. Wraz z upływem czasu, zamiast powracać do obozu z coraz to nowszymi bliznami, zaczął przynosić trofea. Wypolerował czaszkę piaskowego jastrzębia na blask, wplótł zęby wrzaskuna w swoje włosy.

Gdy postanowił, że nadeszła odpowiednia chwila, powrócił do plemienia. Liczył, że pobratymcy przyjmą go jak prawdziwego łowcę.

Ponjaf zadrwił z syna i jego trofeów. Postawił też warunek. Rengar mógł ponownie stać się członkiem plemienia, jeśli przyniesie głowę nieuchwytnego potwora z Pustki.

Zaślepiony pragnieniem powrotu do krewniaków, Rengar pozwolił bestii zaatakować się z zaskoczenia. Potwór wyrwał mu jedno oko i uciekł.

Wściekły i pokonany, Rengar przyznał się do porażki przed Ponjafem. Jak można się było spodziewać, ojciec począł go dyscyplinować.

Gdy Ponjaf przemawiał, Rengar zauważył, że wszystkie trofea w domu ojca były zakurzone i stare. Wódz plemienia nie polował od dawna — prawdopodobnie wysłał syna za stworzeniem z Pustki, ponieważ sam za bardzo się bał.

Przerwał więc ojcu i nazwał go tchórzem. Wielu Kiilashan miało szczęście posiadać silne ciało albo wygodny dom. W przeciwieństwie do nich, Rengar urodził się, stając twarzą w twarz ze śmiercią. Sam nauczył się polować i zdobył trofea oraz blizny, które dowodziły jego dokonań. Nawet zakrwawiony oczodół był trofeum — dowodem na to, że nawet mimo urodzenia się z wadami, nigdy się nie poddał.

Rengar rzucił się na ojca i rozpruł go od szyi przez cały brzuch. Najkrwawsi łowcy plemienia ukoronowali go ognistymi różami, dekorując go nowym wodzem.

Jednakże Rengar nie potrzebował aprobaty swojej wioski. Pragnął tylko adrenaliny szalejącej w jego żyłach podczas pościgu za ofiarą. Rengar opuścił wioskę, nie zatrzymując się, aby zabrać trofeum z pozostałości Ponjafa — wódz nie był wart zapamiętania. Zamiast tego postanowił odnaleźć i zabić istotę z Pustki, która próbowała go oślepić.

Nie robił tego, aby zadowolić mieszkańców wioski, ale po to, aby zadowolić siebie.

http://universe-meeps.leagueoflegends.com/v1/assets/images/vastaya-sketches/rengar-vastaya-sketch.jpg

Zwierzyna

Rengar poczuł krew, zanim zobaczył martwych ludzi. Mniej więcej sześciu — ciężko było określić dokładnie ze względu na liczbę kawałków, na jakie zostali rozerwani. Ich miecze były rozrzucone po polanie, równie bezużyteczne co tępe sztućce.

Ukucnął, aby polizać krew na ziemi.

Zimna na języku. Wciąż słodka, lecz jednocześnie z gorzkim posmakiem żelaza.

Została przelana niecałą godzinę temu.

Obracając jedną z oderwanych kończyn w dłoni, Rengar zauważył strugę zielonkawej śliny, która zwisała w miejscu, w którym ramię zostało oderwane od reszty ciała. Uniósł kikut i powąchał go.

Ślina cuchnęła paskudnie, jak zwłoki, które przegniły w stosie odchodów. Samo przybliżenie jej do nosa sprawiło, że Rengar chciał zwymiotować, ale miał odporny żołądek.

Uśmiechnął się szeroko. Stworzenie, które zadało te rany, będzie łatwe do wytropienia.


Rengar obserwował z zarośli, jak ostrogrzbiet ogryzał czaszkę starca, a następnie zmiażdżył ją w zębach. Zawył rozczarowany, zdecydowanie niezadowolony z braku chrupkości.

Olbrzymia, czworonożna bestia przeszła przez namiot starca, miażdżąc go jednym krokiem, a następnie rozdzierając płótno.

Odrzuciła leże mężczyzny i zawyła z zadowolenia, a Rengar usłyszał krzyk młodego chłopca.


Mały.

Przerażony. Dobry strach. Pyszny strach.

Pora jeść. Pora uciszyć krzyki. Pora…

Ból.

Ból w karku. Ostry i gorący. Coś ugryzło? Nie. Kolejny ból, a po nim kolejny. Szybkie dźgnięcia. Coś z bronią. Coś, co chce walczyć.

Może coś znacznie smaczniejszego.

null badge

Rengar trzymał w dłoni szablę kirai, gdy ostrogrzbiet próbował go zrzucić, szamocząc się na boki. Drugą dłonią sięgnął po nóż i raz za razem dźgał nim skórę bestii. Wiedział, że w ten sposób jej nie zabije, ale przynajmniej wywoła u niej krwotok. Zamieszanie.

A przy odrobinie szczęścia także panikę.

Ostrogrzbiet padł na brzuch i obrócił się, porywając ze sobą Rengara. Był szybki — znacznie szybszy, niż Rengar spodziewał się po tak wielkiej bestii. Ledwo starczyło mu czasu, aby wyjąć swoje ostrza i odskoczyć.

Walczący stanęli na nogach. Krew ściekała po łuskach bestii. Każda z nich była tak ostra, że mogła z łatwością odciąć kończynę. Połączone łuski tworzyły praktycznie niemożliwy do przebicia pancerz i jednocześnie były tysiącem niewielkich ostrzy. Bestia okrążyła Rengara, wciągając powietrze. Rengar wiedział, że nigdy nie wygra w bezpośredniej walce. Potwór był za duży, za szybki i za silny.

Wszystkie blizny na ciele nauczyły Rengara sekretu polowania. Nie chodziło o bycie silnym. Chodziło o to, aby wiedzieć, kiedy się wycofać, a kiedy atakować.

Teraz? Trzeba się wycofać.

Wybiegł z wioski i skierował się w stronę wysokiej trawy, która ją otaczała. Ostrogrzbiet rzucił się za nim w pościg, jego łapy dudniły o ziemię. Rengar słyszał go za plecami. Wkrótce mógłby się ukryć w trawie, ale ostrogrzbiet dopadnie go na długo przed tym.

Potrzebował tylko kilku sekund więcej.


Jednooki Vastajanin będzie pyszny. Jest tylko jedna rzecz smaczniejsza od czegoś młodego: coś, co właśnie próbowało cię zabić.

Zmiażdżyć kocią bestię przed jedzeniem? Nie. Lepiej połknąć w całości i czuć, jak szamocze się coraz słabiej, by w końcu przestać.

Otworzyć szczękę. Ugryźć, poczuć ciepłą krew…

Potknięcie. Upadek. Co?

Jakaś broń — trzy kule związane kawałkiem skóry — owinięta wokół nóg.

Źle.

Cóż. Łatwo się uwolnić. Ale kocia bestia zniknęła. Tylko lekki szelest wysokiej trawy wskazuje, gdzie się udała.

Pędzę za nią. Kocia bestia: mała, przestraszona.

Ja: duży, szybki.

Będę deptał wysoką trawę, dopóki…

Ból.

Ciepło spływające po tylnych nogach. Skąd? Z tyłu?

Nie ma kociej bestii. Znowu uciekła.

Ból. Nowy ból w boku. Denerwujące. Żaden problem. Tylko denerwujące.

Zacznę uciekać. Nieważne, w którą stronę. Oddalę się. Zmienię pozycję.

Odwrócę się. Gdzie Vastajanin? Może uciekł. Może się ukrywa, czeka.

null badge

To była najlepsza część. Niewidzialny w wysokiej trawie. Jego ofiara była ostrożna, ale nie dość mądra, żeby się bać.

Przelotna cisza przed atakiem. Zanim ofiara się zorientowała, jak bardzo była bezsilna. Przed wyciem z bólu, krwią, adrenaliną i radością.

Rengar odchylił głowę do tyłu i zaryczał.


Skąd dochodzi ryk? Brzmi, jakby dochodził zewsząd. To nie ryk gniewu. To nie ryk strachu.

Podekscytowanie.

Coraz bliżej.

Nie. To był błąd. Na otwartą przestrzeń. Biegiem. Szybko.

Trudno oddychać. Czemu?

Rana w boku. Głębsza, niż się wydawała? Gardło mokre. Krztuszę się. Krew.

Nie zwalniać.

Gdzie jest wioska? Tam? Nie. W drugą stronę.

Vastajanin nadal ryczy. Wciąż się zbliża.

Biegiem. Nieważne gdzie. Tylko b…

Przebłysk metalu. Zimne powietrze wieje na brzuch.

Nie, wnętrze brzucha.

Czuję, jak staję się lżejszy. Coś mokrego i ciężkiego uderza o ziemię. Dużo mokrych i ciężkich rzeczy.

Patrzę w tył. Flaki. Płyny. Szlak czerwieni i zieleni.

Ból. Kłujący ból, pulsujący ból, dźgający ból. Wszędzie.

Nie mogę wytrzymać. Nogi się uginają. Oddycham ciężko. Słyszę zbliżające się kroki.

Odgłos noża wysuwającego się z pochwy.

Czuję coś. Coś nowego. Coś okropnego. Nie głód, gniew czy radość.

Strach.


Rengar zbliżył się do leżącego ostrogrzbieta, który wymachiwał nogami, podczas gdy krew wylewała się z niego przez szerokie rozcięcie na brzuchu. Jego oczy były rozszerzone.

Jakie trofeum zabrać? Czaszkę? Grzywę?

Potwór podniósł głowę i zaczął kłapać paszczą z gniewu lub oszołomienia.

Rengar się uśmiechnął. Zęby potwora były ostre. Gładkie.

Jeden z nich będzie imponującym dodatkiem do naszyjnika.

http://3.bp.blogspot.com/-moGMAja30dY/VFKleok8NHI/AAAAAAAAbz8/Y-dgLf3PB3A/s1600/MonkeyKing_Splash_0.jpg

Wukong – Małpi Król

Wukong to vastajański żartowniś, który wykorzystuje swoją siłę, zwinność i inteligencję, aby oszukać przeciwników i zyskać przewagę. Po znalezieniu przyjaciela na całe życie w osobie wojownika znanego jako Master Yi, Wukong stał się ostatnim uczniem starożytnej sztuki walki znanej jako Wuju. Wukong, uzbrojony w magiczny kostur, pragnie ochronić Ionię przed zniszczeniem.

Pośród drzew Ionii żyje plemię Vastajów znanych jako Shimonowie. Te przypominające małpy stworzenia to mądry, ostrożny i pacyfistyczny lud. Z tego powodu postanowili zbudować własne siedziby z dala od ludzi i rozwijać swoje społeczeństwo na szczytach najwyższych drzew Ionii. Shimonowie postrzegają życie jako ewolucyjną wspinaczkę ku wiedzy i dlatego uważają, że w momencie śmierci przyjmują postać kamieni i powracają do ziemi, aby rozpocząć wspinaczkę życia od nowa.

Nawet w młodym wieku Kong miał mało wspólnego z innymi Shimonami. Porywczy, sprytny i uwielbiający zabawę, Kong był solą w oku całej wioski. Gdy w Ionii wybuchła wojna, Kong był zafascynowany odgłosami i kolorami batalii, które toczyły się na dole — przebudziły w nim coś bezwzględnego, coś niekwestionowalnego, prawdziwy zew. Kong opuścił swoje plemię, aby przygotować się do tego, co miało być jego przeznaczeniem.

Wyposażony wyłącznie w swój instynkt i bez krzty wyszkolenia, Kong przemierzał Ionię w poszukiwaniu kontrpartnerów, dzięki którym mógłby opanować sztukę walki. Mimo że często bywał posiniaczony, poobijany i miał powybijane zęby, Kong podążał za głosem serca i z każdą walką stawał się coraz lepszym wojownikiem.

Pewnego razu podczas podróży natrafił na noszącego gogle mężczyznę, który medytował na polanie. Kong wyzwał go na pojedynek. Mężczyzna wstał i powalił Konga jednym uderzeniem, a następnie powrócił do medytacji. Kong wyzwał wielu przeciwników, ale nigdy nie doświadczył czegoś takiego.

Przez wiele tygodni powracał na polanę, próbując pokonać wojownika. Mimo że był silniejszy i szybszy od dziwnego mężczyzny, przegrywał każde starcie.

W końcu postanowił spróbować czegoś, czego nie próbował nigdy w życiu — skromności. Uklęknął przed mężczyzną i poprosił o naukę. Mężczyzna bez mrugnięcia okiem zadał Kongowi pytanie: Czemu walczysz?

Kong zorientował się, że nigdy się nad tym nie zastanawiał. Mógł pozostać w swoim pokojowo nastawionym społeczeństwie, ale coś wewnątrz niego kazało mu postąpić inaczej. Kong zadał to samo pytanie mężczyźnie, który odpowiedział, że już przestał walczyć. Następnych kilka dni Kong przesiadywał z mężczyzną na polanie i zastanawiał się nad pytaniem.

W tym czasie mężczyzna zauważył zmianę w jego sercu oraz kierującą nim cichą determinację. Przedstawił się jako Master Yi i zgodził się szkolić Konga w sztukach dyscypliny, opanowania i walki, które nazywał Wuju. Technika i precyzja Konga stawały się coraz lepsze z każdą lekcją, gdyż Yi przekuwał jego lekkomyślność i impulsywność w zabójczo szybki i zaskakujący styl walki.

W czasie treningu zaczęli wzajemnie darzyć się olbrzymim szacunkiem, jednakże Kong wyczuwał w Yi głęboki smutek, którego nie były w stanie złagodzić nawet jego najbardziej komiczne żarty.

A co gorsza, wciąż nie znalazł odpowiedzi na pytanie Yi. Może gdyby wiedział, o co kiedyś walczył Yi, znalazłby też swoją odpowiedź. Kong złożył Yi propozycję. Mieli stoczyć przyjacielski sparing. Jeśli Kong by go wygrał, Yi miał zdradzić mu, o co walczył. A jeżeli wygrałby Yi, Kong nie będzie się odzywał przez calutki rok.

Yi skwapliwie przystał na tę propozycję.

Kong wywabił go z polany prosto na pole dymnych maków i za każdym razem, gdy Yi próbował wykonać jeden ze swoich szybkich ciosów, Kong znikał w mgiełce wydzielanej przez potrząsane kwiaty. W całym zamieszaniu Yi uderzył w coś, co uważał za Konga, a co okazało się kukłą ze słomy, którą Kong uplótł na swoje podobieństwo i umieścił na polu jako przynętę. Kong wykorzystał swoją szansę i uderzył Yi w skroń.

Yi z uśmiechem pogratulował mu przebiegłości. Jednakże uśmiech szybko zniknął z jego twarzy, gdy począł opowiadać, dlaczego odłożył miecz. Yi był niegdyś nieodzownym członkiem sił walczących w obronie Ionii w trakcie inwazji Noxusu. Razem ze swoimi uczniami tak skutecznie walczyli z Noxianami, że tamci w końcu postanowili skorzystać z broni chemicznej. Yi obwiniał siebie o setki istnień, straconych w wyniku działania zauńskich bomb chemicznych. Nie będąc już w stanie odpowiedzieć na pytanie, dlaczego walczy, odszedł na polanę, aby skupić się na medytacji nad tym dylematem.

Kong pochodził z ludu, który postanowił nie mieszać się do wojen tego świata, ale doprowadziło to jedynie do tego, że nie byli przygotowani do stawiania czoła ewentualnemu niebezpieczeństwu. Kong podziwiał Yi za walkę w obronie innych — bez względu na końcowy rezultat. W końcu zdał sobie sprawę, że chciałby robić to samo.

Dzięki Kongowi Yi zorientował się, że uciekał przed prawdą: niezależnie od tego, jak bardzo próbował temu zaprzeczyć, był wojownikiem, a jego lud potrzebował jego pomocy. Wdzięczny Yi podarował Kongowi magiczny kostur stworzony przez legendarnego kowala Dorana oraz nowy tytuł zarezerwowany tylko dla najbystrzejszych adeptów Wuju. Od tego dnia Kong już zawsze był znany jako Wukong.

Yi i Wukong wyszli z dzikich ostępów Ionii, chcąc znaleźć nową sprawę, za którą mogliby walczyć. Razem.

http://universe-meeps.leagueoflegends.com/v1/assets/images/vastaya-sketches/wukong-vastaya-sketch.jpg

Szybki i niepojętny

Chcesz być szybki i niepojętny, czy powolny i mądry?

Yi zawsze mnie o to pyta. Mówię „pyta”, ale to nie jest pytanie. Nie ma miejsca na dyskusję. Tak naprawdę odpowiedź jest jedna. Możesz działać impulsywnie, szybko, improwizować i dobrze się bawić… albo możesz wybrać sposób działania Yi. Odpowiedni sposób. Powoli. Cierpliwie. Strategicznie. Z gburowatą, zdeterminowaną miną, jakby się weszło w łajno. Bo wszedł. Bo wsadziłem mu trochę do buta. Pomyślałem, że uzna to za zabawne.

Nie uznał.

(Ale ja się dobrze bawiłem, więc niczego nie żałuję).

Naprawdę irytujące jest jednak to, że zazwyczaj się nie myli. Przez wszystkie lata wspólnych treningów udało mi się pokonać go jakieś… dwanaście razy? Wobec setek przypadków, gdy to on rozłożył mnie na łopatki. I za każdym razem, za każdym jednym razem, gdy najadłem się piachu, wiedziałem, że to przez brak cierpliwości. Wyprowadziłem cios bez pewności, czy trafię w cel. Rzuciłem się na pozorną wyrwę w obronie, która okazała się być pułapką.

I wcale nie jestem skromny na siłę. Jestem niezły. Naprawdę niezły. Yi, choć pozbawiony humoru, jest po prostu jednym z najlepszych wojowników, jakich kiedykolwiek spotkałem. I to nie tak, że jest powolny. Jest szybki. Szybszy, niż można to sobie wyobrazić. Weźmy taki przykład: Yi dobywa miecz, potem obraz się rozmazuje, a po chwili trzech typków leży na ziemi, krwawiąc. Taki szybki.

A więc gdy przypomina mi, bym wybrał cierpliwość i mądrość ponad szybkość i głupotę, przeważnie staram się go słuchać.

Słowo kluczowe to: „staram się”.

I „przeważnie”.

Przemierzaliśmy właśnie las grzybów wielkości rosłego mężczyzny, gdy usłyszeliśmy krzyki.

Nie dość, że przerwał mi w połowie puentę wyśmienitego dowcipu, który właśnie opowiadałem, to zmusił mnie do zanurkowania w gęsty krzew ostu, by uniknąć wykrycia.

Było ich sześciu. Pięciu bandytów i ich więzień, związany liną podstarzały rolnik o niespokojnych oczach.

Już się szykowałem do dosyć liberalnego wykorzystania umiejętności walenia ludzi po głowach moim kosturem, gdy Yi mnie powstrzymał. Uciszył mnie gestem i wskazał na swoje oczy. Obserwuj. Planuj swój ruch. Szybki i niepojętny czy cierpliwy i mądry?

Westchnąłem i przyjrzałem się bliżej całej kompanii.

Porwane ubrania zwisały z ich zgarbionych pleców z mięśniami naprężonymi ze zdenerwowania. Wyglądali, jakby dbali o miecze znacznie lepiej niż o siebie samych. Ich oczy lustrowały otoczenie, wypatrując potencjalnej zasadzki. Jeden z nich wcisnął szmatę w usta rolnika, przypuszczalnie by uciszyć go od wydawania dźwięków takich jak ten, który usłyszeliśmy.

Bandyta.

Stary rolnik upadł na ziemię. Upadek był celowy, każdy to widział. Jego porywacze też.

Herszt zatrzymał się i stanął przed rolnikiem. — No, tego już za wiele — powiedział. — Jesteś stary, przyjacielu, ale nie aż tak stary. Zamierzasz potykać się co kilka kroków, by zyskać na czasie? Dać sobie chwilę na przemyślenie, jak się z tego wywinąć? To stare zagranie. Starsze od ciebie.

Kucnął, zrównując się z rolnikiem.

— W twoim domu wcale nie ma skrzyni pełnej drogocennych kamieni, prawda?

Starzec wytrzeszczał oczy na bandytę, a przerażenie powoli zastępowała u niego rezygnacja.

Pokręcił głową.

— To dopiero szkoda — rzekł bandyta, a na jego twarzy wykwitł paskudny uśmiech. Uśmiech, który zazwyczaj prowadzi do wbicia sztyletu w czyjeś ciało.

— Zamierzam go teraz uratować — szepnąłem do Yi.

Wojownik pokręcił głową tak mocno, że omal nie zrzucił swoich gogli. Nie musiałem pytać, o co mu chodzi. Chciał, żeby jeden z nas przekradł się dookoła i zaatakował z drugiej strony, biorąc bandytów w kleszcze. Albo coś równie sprytnego i czasochłonnego. Cierpliwie i mądrze.

null badge

Największy problem Yi — oprócz tego, że nie śmieje się z moich dowcipów i faktu, że przez swoje gogle wygląda jak wielki robak — jest taki, że kilka ostatnich lat spędził, siedząc samotnie na polu wśród kwiatów. Jego cierpliwość jest nieograniczona. Uważa, że wszystko można sobie przemyśleć. Zaplanować.

Yi jednak chciał działać powoli. Postanowiłem wypróbować jego sposób. Skinąłem na niego, a potem na ścieżkę znajdującą się za bandytami. Ty przedostań się na ich tyły. Zaatakuję na twój sygnał.

Yi wycofał się przez krzaki. Wystrzelił na drugą stronę ścieżki tak szybko, że nikt nie zdołałby go dostrzec, nawet patrząc w tamtym kierunku. Klasyczna pułapka: on zajmie ich uwagę, a ja uderzę ich odsłonięte plecy ze swojej strony.

Wtedy właśnie herszt wyciągnął z kieszeni ostrze. Malutki nożyk, nadający się najlepiej do obierania owoców. Albo poderżnięcia gardła zmęczonemu, staremu rolnikowi.

Nie widziałem Yi, ukrytego w zagajniku po drugiej stronie drogi. Wiedziałem jednak, że nie widzi noża. Nie wie, co się zaraz wydarzy.

Zaraz bandyci zabiją tego człowieka, bez względu na środki ostrożności podjęte przez Yi. Nie było czasu na cierpliwość.

Na szczęście miałem w rękawie ukryte dodatkowe ostrze. Jak już mówiłem, jestem naprawdę dobrym wojownikiem.

Herszt złapał starca za włosy i przyłożył mu nóż do gardła. Wyskoczyłem z krzaków z kosturem nad głową i wytrąciłem ostrze z jego ręki. A potem nastąpił mój ulubiony moment.

Zazwyczaj, gdy na kogoś wyskakuję, pojawia się kilkusekundowe zaskoczenie moim wyglądem, które mogę wykorzystać na swoją korzyść. Większość ludzi nigdy nie widziała Vastajanina, ani tym bardziej Shimona. Stoją chwilę z rozdziawionymi ustami, co daje mi szansę na uderzenie, zanim dotrze do nich, co się dzieje.

null badge

Wbiłem kolano w szczękę herszta. Jego zęby zderzyły się tak mocno, że aż się skrzywiłem.

— Zostań, gdzie jesteś, Yi! — krzyknąłem w stronę krzaków, w których się ukrywał. — Poradzę sobie.

Właśnie wtedy ktoś wbił nóż w moje ramię.

Najwidoczniej jeden z tych cholernych głupców nosił na szyi bandolier sztyletów do rzucania, a ja tego nie zauważyłem. Próbowałem nie myśleć o ironicznym uśmiechu Yi.

— Dalej sobie poradzisz? — krzyknął z krzaków. Pewnie zamierzał pozostać w ukryciu na tyle długo, bym dostał po głowie, a potem wkroczyć do walki, uratować mnie i pouczyć na temat cierpliwości.

— Jak najbardziej! — krzyknąłem, rzucając na ziemię kilka dymnych maków. (Zawsze trzymam kilka w kieszeni. Są bardzo przydatne w walce. I jeszcze bardziej przydatne, jeśli mam ochotę podrażnić Yi).

A potem spuściłem im wszystkim łomot. Nie będę was zanudzał szczegółami…

…albo będę, bo są świetne.

Wyciągnąłem kostur przed siebie i zakręciłem nim na tyle wysoko, by nie trafić w leżącego rolnika. Czułem wstrząs w ramionach za każdym razem, gdy drewno trafiało w czaszkę jednego z bandytów. Unikałem ich ciosów, parowałem uderzenia i zarobiłem pięścią w twarz tylko jakieś dwa razy.

Gdy dym opadł, byłem jedynym stojącym na polu walki. Oprócz staruszka, któremu pomogłem wstać.

Yi wyłonił się z zarośli, ciężko wzdychając.

— Och, daj spokój — powiedziałem. — Czemu tak wzdychasz? Uratowałem obdartego staruszka…

— Hola! — wykrzyknął staruszek.

—…a moje ramię pewnie się zagoi za kilka dni. Ała — powiedziałem, dotykając świeżej rany. — W jaki sposób zawiodłem cię tym razem?

Yi przeciął więzy krępujące rolnika. — Nie jestem zawiedziony — odrzekł. — Jestem zirytowany.

— Dlaczego?

— Nie lubię przyznawać, że nie miałem racji. Byłeś niecierpliwy, nieroztropny i zrobiłeś dokładnie to, co trzeba było zrobić.

Uśmiechnąłem się.

— Szybki i niepojętny.

Poklepał mnie po zdrowym ramieniu.

— Szybki i niepojętny — powtórzył.

Ewolucja Vastajów

Morscy Marajowie, plemienni Kiilashanie — niesamowite! Ile jeszcze gatunków odkryjemy?

Jeśli zauważyłeś literówkę/błąd we wpisie - prosimy o zgłoszenie tego poprzez specjalny formularz kontaktowy - dzięki automatycznemu systemowi powiadomień będziemy mogli błyskawicznie usunąć błąd.