Duszny, letni wieczór. Cisza przed burzą. Strażnicy zauniańskiego więzienia pochowali się do stróżówek. Nikt nie lubi tutejszych burz, nigdy nie wiadomo czy deszcz nie przypiecze boleśnie skóry. Niskie, ciemne chmury przysłaniają resztki światła oddawanego przez zachodzące słońce. W miejscu gdzie trafiają najgorsi kryminaliści Runeterry zawsze było cicho i ponuro, jednak tego dnia było bardziej ponuro i ciszej niż zwykle. Wszyscy czekali na zbliżającą się nawałnicę, jednak to co miało zaraz się stać było o wiele gorsze niż burza, nawet ta zauniańska.
W bloku E, w którym przebywali najgorsi z najgorszych nagle podniósł się gwar. Nie było to typowe dla tamtego budynku. Zazwyczaj było tam cicho jak w grobie, a każdy hałas w tamtym rejonie oznaczał tylko jedno – kłopoty. Każde potencjalne źródło problemów traktowano w tym zakładzie karnym nadzwyczaj poważnie. W ciągu minuty przed wejściem do budynku stał oddział złożony z dwunastu uzbrojonych strażników. Nie zdążyli jednak wkroczyć do środka. Drzwi otworzyły się z hukiem pod wpływem eksplozji. Trzej klawisze, którzy byli najbliżej wejścia leżeli na ziemi. Jeden trzymał się za poparzoną twarz krzycząc przy tym upiornie. Dwaj pozostali nie dawali oznak życia.
Oddział wciąż czekał. Z wnętrza wypłynął potok gęstego dymu. Strażnicy stali w oczekiwaniu na najgorsze, a najgorsze nadeszło. Zza zasłony dymnej wypaliło parę luf. Kolejne ciała zasłały ziemię. Po tym jak klawisze zorientowali się, że zdolnych do walki zostało jedynie pięciu z nich, postanowili się wycofać.Cisza trwała jeszcze chwilę, po czym z dymu wyszedł Malcolm Graves na czele grupki uzbrojonych więźniów:
– Panowie, ogłaszam że nasz wniosek o zwolnienie warunkowe został rozpatrzony pozytywnie! – krzyknął, po czym ruszył wraz z resztą grupy w stronę bramy.
Duszny, letni wieczór. Cisza przed burzą. Na placu głównym zauniańskiego więzienia szalała strzelanina. Więźniowie i strażnicy padali jak muchy i nic nie zapowiadało zmiany sytuacji przez parę kolejnych godzin. Graves wraz z trzema innymi więźniami byli już na pobliskim wzgórzu:
Dobra, chwilowo jesteśmy bezpieczni. Robimy tu mały postój. – Stwierdził Graves, po czym wypalił do więźnia po swojej lewej.
Strzelił niemalże z przyłożenia. Ciało nieszczęśnika odrzuciło jakieś trzy metry to tyłu. W jego piersi była wielka dziura, która z tyłu była jeszcze większa. Pod ciałem szybko rosła kałuża krwi. Zapadła niezręczna cisza. Przywódca ucieczki spostrzegł to i dodał:
– To nie było nic niezwykłego. Gość próbował mnie sprzątnąć cztery razy od kiedy tu
przybyłem. Szkoda było kropnąć go wcześniej, bo nikt nie otwierał zamków lepiej niż on. – powiedział kopiąc od niechcenia zwłoki, po czym dodał: – Jak zapewne się domyślacie, was też nie wziąłem ze sobą bez powodu. Zakładam, że wiecie czego od was oczekuję, ale zadam to pytanie tak czy siak, by nie było wątpliwości. Gdzie on jest? – zapytał, a jego twarz stężała w groźnym grymasie. Każdy kto spojrzałby na niego wiedziałby, że w razie niesatysfakcjonującej go odpowiedzi bandyta nie zawacha się pociągnąć za spust.
Graves maszerował raźnym krokiem przez las. Im dalej był od Zaun, tym bardziej las robił się żywy, a powietrze świeższe. To tylko dodawało mu sił. Do tego humor poprawiał mu fakt, że burza przeszła bokiem i ostatecznie nie spadła na niego nawet kropla z tych paskudnych, zauniańskich chmur. Szedł tak przez parę godzin, aż w końcu znalazłszy starą, opuszczoną szopę postanowił się zatrzymać i odpocząć. Nie było źle, udało mu się znaleźć jakiś stary koc, więc nie spał na gołej ziemi. Noc była ciepła, a niebo ładne, więc nie przeszkadzał mu nawet dziurawy dach. Leżał więc i przez jakiś czas wpatrywał się w niebo poprzez dziury w dachu. Chociaż podłoże było twarde i niezbyt wygodne, wydawało się miękkie jak królewskie łoże. Wszakże w końcu był na wolności. Uśmiechnął się:
– Czas zemsty nadszedł, Fate. – mruknął, po czym zamknął oczy i zasnął.